[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bardzo długa cisza.Nie działo się nic.Absolutnie nic.Między adwokatem i klientem nie padło ani jedno słowo.Agenci w białej furgonetce czekali w nieskończoność, wreszcie zrozumieli, że coś jest nie tak.Tuż zanim Link wyszedł z gabinetu, Trevor szybkim, zwin­nym ruchem wystawił walizeczkę na korytarz, gdzie do końca spotkania niewinnie czekała na swego pana.Link ją oczywiście zauważył, lecz nic na ten temat nie powiedział.- Dlaczego to zrobiłeś? - spytał sędzia.Trevor wzruszył ramionami.- Jest pusta.Kamery będą miały co pokazywać.Nie mamy nic do ukrycia.- Na krótką chwilę zwyciężyła w nim etyka.Pozwoli im nagrać następną rozmowę - następną, ale nie tę.A Wesowi i Chapowi powie, że strażnik kazał mu zostawić walizeczkę przed drzwiami, że to się czasami zdarza.- Wszystko jedno - mruknął Spicer.Przeglądając listy, natrafił na dwie grubsze koperty.- To pieniądze?- Tak.Musiałem wziąć kilka setek.- Dlaczego? Mówiłem ci, żebyś przyniósł tylko dwudziest­ki i pięćdziesiątki.- Inaczej się nie dało.Trzeba było uprzedzić mnie wcze­śniej.Joe Roy przyglądał się adresowi na jednej z kopert.- Jak było w Waszyngtonie? - rzucił obojętnie.- Ciężko.To poczta na przedmieściach, otwarta siedem dni w tygodniu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.Duży ruch, od cholery strażników.Ale damy sobie radę.- Kogo wynająłeś?- Takiego jednego z Chevy Chase.- Nazwisko.- Co znaczy „nazwisko”?- Podaj mi jego nazwisko.Trevor zgłupiał; kompletnie opuściła go inwencja.Spicer przeszywał go spojrzeniem ciemnych, szklistych oczu.Na pewno coś knuł, na pewno o czymś wiedział.- Nie pamiętam.- Gdzie się zatrzymałeś?- O co ci chodzi? Dlaczego mnie wypytujesz?- Podaj mi nazwę hotelu.- Ale dlaczego?- Bo mam prawo wiedzieć.Jestem twoim klientem i po­krywam wszystkie koszty.Gdzie się zatrzymałeś?- W Ritzu-Carltonie.- W którym?- Jak to w którym? W Ritzu-Carltonie.- Są dwa.Który wybrałeś?- Nie wiem który.Ten na przedmieściach.- Jaką linią leciałeś?- Przestań, Roy.O co ci chodzi?- Jaką linią?- Deltą.- Numer lotu.- Nie pamiętam.- Wróciłeś wczoraj, niecałe dwadzieścia cztery godziny temu i nie pamiętasz numeru lotu?- Nie, nie pamiętam.- Czy ty na pewno byłeś w Waszyngtonie?- Oczywiście, że byłem - odparł Trevor, lecz z nieszczerości załamał mu się głos.Nie wiedział, że przyjdzie mu kłamać, nie ułożył sobie żadnej legendy, dlatego kłamstwa brzmiały naiwnie i fałszywie.- Nie pamiętasz ani numeru lotu, ani nazwy hotelu, w któ­rym się zatrzymałeś, ani nazwiska detektywa, z którym spę­dziłeś ostatnie dwa dni.Masz mnie za głupca czy co?Trevor milczał.Mógł myśleć tylko o ukrytym w walizce mikrofonie i o tym, jakie miał szczęście, że wystawił walizkę za drzwi.Chap i Wes nic nie słyszeli.I dzięki Bogu.- Piłeś, prawda? - zaatakował Spicer.- Tak.- Chwilowo przestał kłamać.- Po drodze kupiłem piwo.- Raczej dwa piwa.- Tak, dwa.Sędzia oparł się o stół i pochylił do przodu.- Mam dla ciebie złą wiadomość.Jesteś zwolniony.- Co? - nie zrozumiał Trevor.- Zwalniam cię.Wyrzucam.Wypowiadam ci pracę.- Nie możesz mnie zwolnić.- Właśnie to zrobiłem.Ze skutkiem natychmiastowym.Na mocy jednomyślnej decyzji Bractwa.Powiadomimy naczelnika i twoje nazwisko zostanie wykreślone z listy adwokatów upraw­nionych do składania wizyt w Trumble.Wyjdź stąd i nie wracaj.- Ale dlaczego?- Dlatego że kłamiesz, pijesz, jesteś nieostrożny i straciłeś zaufanie klientów.Co prawda, to prawda.W dodatku prawda bardzo bolesna.Nigdy nie przyszło mu do głowy, że będą mieli odwagę go zwolnić.Zacisnął zęby.- A nasze interesy?- Sprawa jest czysta.Rozstajemy się, ty zatrzymujesz swoje pieniądze, my swoje.- Kogo zatrudnicie?- To nasze zmartwienie.Od tej pory staraj się żyć uczciwie.Jeśli oczywiście potrafisz.- Co ty możesz wiedzieć o uczciwym życiu?- Wyjdź już, dobra? Po prostu wstań i wyjdź.Było miło, ale się skończyło.- Jasne - wymamrotał Trevor.W głowie kłębiły mu się dziesiątki myśli, lecz dwie z nich zdecydowanie dominowały.Po pierwsze, pierwszy raz od wielu tygodni Spicer nie przekazał mu żadnych listów.Po drugie, pieniądze.Po co potrzebowali aż pięciu tysięcy dolarów? Pewnie na przekupienie nowego adwoka­ta.Zastawili na niego pułapkę.Pułapkę jak zwykle przemyślną, ponieważ myśleć mogli dwadzieścia cztery godziny na dobę.Tak, mieli dużo czasu, mnóstwo czasu.Trzech błyskotliwych sędziów, którzy mieli mnóstwo czasu na myślenie - to niesprawiedliwe.Duma kazała mu wstać.Wyciągnął do niego rękę.- Przykro mi, że tak wyszło.Sędzia uścisnął ją, acz niechętnie.Jakby chciał powiedzieć: Dobra, już dobra, byłeś szybciej stąd wyszedł.Kiedy spotkali się wzrokiem - pewnie już ostatni raz - Trevor szepnął:- Uważajcie na Konyersa.Jest bardzo bogaty.Ma wielkie wpływy.I o was wie.Spicer podskoczył jak przerażony kot.Zbliżył twarz do jego twarzy i syknął:- Obserwuje cię?Trevor kiwnął głową i puścił do niego oko.Potem otworzył drzwi i nie odezwawszy się do Linka, podniósł walizeczkę.Niby co mu miał powiedzieć? Przykro mi, stary, ale już nie będziesz dostawał tysiąca dolarów łapówki.Źródełko wyschło.Smutno ci? To spytaj Spicera, dlaczego zakręcił kurek.Nie, postanowił to sobie odpuścić.Szedł chwiejnie, kręciło mu się w głowie - alkohol nic nie pomógł.Co teraz? Co powiedzieć Wesowi i Chapowi? Oto pytanie dnia.Wiedział, że zaczną go maglować, gdy tylko wyjdzie.Z Linkiem, Vince’em, Mackeyem i Rufusem pożegnał się jak zwykle, choć po raz ostatni.Otworzył drzwi i wyszedł na gorące słońce.Chap i Wes czekali trzy samochody dalej.Chcieli natych­miast wziąć go na spytki, lecz postanowili rozegrać to bez­piecznie.Trevor zignorował ich, rzucił walizeczkę na przednie siedzenie i wsiadł do garbusa.Karawana wozów powoli ruszyła w kierunku autostrady do Jacksonville.Decyzję o rezygnacji z usług Carsona podjęli po wielu naradach i długich, bezstronnych rozważaniach.Godzinami przesiadywali w ciasnej sali konferencyjnej, analizując listy Konyersa, dopóki nie nauczyli się ich na pamięć.Przeszli bieżnią dziesiątki kilometrów, tylko we trzech, konfrontując ze sobą dziesiątki scenariuszy.Razem jedli, razem grali w kar­ty, ani na chwilę nie przestając snuć domysłów: kto zdobył dostęp do ich poczty? Kto?Winowajcą oczywistym i jedynym, do którego mieli bezpo­średni dostęp, był Trevor.Na nieostrożność mogły pozwolić sobie tylko ofiary szantażu i Bracia nie mieli na to żadnego wpływu.Lecz jeśli nieostrożny stawał się ich własny adwokat, trzeba go było zwolnić.Zresztą i tak nie budził zaufania.Ilu dobrych, wziętych prawników zaryzykowałoby karierę, przy­stając na udział w gejowskim szantażu?Wahali się jedynie dlatego, że Trevor mógł wyczyścić ich konto.Szczerze powiedziawszy, niczego innego się po nim nie spodziewali i żadnym sposobem nie mogliby temu zapobiec.Jednakże byli skłonni zaryzykować w zamian za znacznie więk­sze pieniądze od Aarona Lake’a.Natomiast żeby dopaść Lake’a, musieli wyeliminować z gry Trevora, a przynajmniej tak uważali.Spicer zdał im bardzo dokładne sprawozdanie z rozmowy.Wiadomość, którą Trevor przekazał mu tuż przed wyjściem z rozmównicy, kompletnie Braci zaszokowała.Konyers obser­wował Trevora.Konyers o nich wiedział.Czy znaczyło to, że Lake też o nich wie? Kim naprawdę był Konyers? Dlaczego Trevor mówił o nim szeptem? I dlaczego wystawił za drzwi walizeczkę?Pytania, pytania, pytania.Zadawali je z wnikliwością, na jaką stać jest tylko trzech znudzonych sędziów.A za pytaniami posypały się propozycje strategii działania.Trevor właśnie parzył kawę, gdy do jego świeżo wysprzą­tanej i lśniącej czystością kuchni weszli cicho Wes i Chap.Weszli i od razu przystąpili do ataku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl