[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyczkarz nie zezwalał na chwilę przerwy, atakując od przodu, a pałkarz krótkimi doskokami nacierał od tyłu.Mogłem jedy­nie próbować utrzymywać go na dystans.Za któ­rymś razem trafił mnie jednak celnie w nogę i mięśnie zamieniły mi się w węzełki.Musiałem oprzeć się na plecach B'oosa, by nie upaść.Wykorzystali to zaraz.Tyczkarz wytrącił mi broń z ręki, ten z pałką wskoczył mi na plecy i zaczął obijać głowę i ramiona.Drugi zbliżył się, by dokończyć dzieła.Za wcześnie.Sięgnąłem ponad głową, po­chwyciłem Ziemianina za ramię i cisnąłem nim w atakującego tyczkarza.Splątanym kłębem opadli na ziemię.B'oosa podał mi swoją tyczkę i ruszyłem, by porozbijać im głowy.Wtedy usłyszałem wystrzał.Ból był tak silny, że pomyślałem, iż trafili mnie.Dopiero po sekundzie dotarło do mnie, co ten wystrzał oznaczał.Koniec meczu.A ja ciągle byłem na nogach.Wygraliśmy.Musiałem pomóc B'oosa zejść z pola.Było to niemalże tak niebezpieczne jak sama walka.Wielu zrozpaczonych kibiców rzucało w nas wszystkim, co nie było solidnie przybite.Niektórzy próbowali wedrzeć się na boisko, a miejscowi policjanci robili wrażenie, że nie chcą się przemęczyć powstrzymy­waniem ich.Muszę jednak przyznać, że w biurze wszyscy byli uśmiechnięci.Mecz był olbrzymim sukcesem.Holowizja transmitowała go na żywo na całą Ziemię i retransmitowała na trzy dalsze planety.Próbowa­łem odnaleźć Pancho i Hellerianina.Okazało się, że po przewiezieniu do miejscowego szpitala zostali natychmiast przetransportowani do regionalnego ośrodka intensywnej opieki medycznej.Byli w po­ważnym stanie.Wątpiono, czy który przeżyje.To był szok.Do tej chwili wszystko było pewnego rodzaju grą.Ludzie odnosili rany, ale nikt nie umierał.I po co to? Z powodu mojej głupiej dumy.Wszystko za nic!Nawet nie zauważyłem, kiedy wręczono nam pie­niądze.Czek po prostu pojawił się w moich dło­niach.Spojrzałem.Cyferki wydrukowane na ka­wałku papieru nie równoważyły śmierci przyjaciół.Czułem gorycz w ustach, żołądek zaczął mi się skręcać.Nie chciałem już mieć nic do czynienia z tymi pieniędzmi.Wcisnąłem go w ręce B'oosa.- Muszę ich odszukać - powiedziałem.Skinął głową.- Za chwilę - powiedział.- Na razie i tak nie możemy nic pomóc.Najpierw musimy opatrzyć ciebie.Spojrzałem na swoje ciało.Wydało mi się, że należy do kogoś innego.Było całe pokryte siniaka­mi, wysmarowane krwią.Wyglądałem jak dziki człowiek.A czułem się jak głupiec.XIIIByła to nasza ostatnia noc na Ziemi.Siedziałem wraz z B'oosa przy stoliku w tawernie na Plaza de Gladiatores.Pancho był już na pokładzie Starschool, w szpitalu, zawinięty od stóp po czubek głowy w bandaże.Ale przynajmniej żył.Hellerianin nie miał takiego szczęścia.- Niezłe miejsce, jeśli chcesz zaznać lokalnego kolorytu - powiedział B’oosa, pociągając piwo.- Rozumiem teraz, dlaczego wolałeś to od muzeów.Kiwnąłem głową.Nie tknięte piwo stało nadal przede mną.Nie miałem ochoty rozmawiać.Było jeszcze coś, co musiałem zrobić, zanim odjedziemy.Musiałem kogoś odnaleźć.A to było zdaje się wła­ściwe miejsce.B'oosa próbował mnie rozruszać.Rzeczywiście, walka nie była fair, ale widział już gorsze rzeczy.Przystąpiliśmy do niej z własnej woli, Hellerianin również.Znaliśmy ryzyko.Biorąc wszystko pod uwagę, stwierdził, że było to nadzwyczaj pouczają­ce doświadczenie.- Pouczające? - spytałem.Jeden przyjaciel martwy, drugi ciężko ranny.- Czy takie są ko­szty nauki w dzisiejszych czasach?- Są takie, jakie jesteśmy skłonni ponieść - odparł, wpatrując się w ciemność.- Jedni ryzyku­ją bardziej, drudzy mniej.Życie w ogóle nie jest łatwe.Na Maasai’pya ta wiedza przychodzi wcześ­nie.Mój brat był młodszy od ciebie, gdy zginął.- Zginął? Nie.- Chodziło o sprawę dla niego ważną.Mnie wy­dawała się błaha.Ale dla młodego wszystko jest ważne.Być może mogłem go powstrzymać, liczył się ze mną.Ale już dawno zrozumiałem, że każdy musi sam toczyć swoje walki.Jeśli nie to, byłoby coś innego.On był nieustępliwy i głupi.Jednak miał prawo żyć tak, jak chciał.I tak umrzeć.- Przykro mi - powiedziałem.- Niepotrzebnie.Śmierć jest częścią życia.- Carl! - usłyszałem okrzyk od drzwi.To był Angelo.Mały Angelo.- Siadaj - powiedziałem, przysuwając mu krzesło.Zacząłem przedstawiać mu mego towa­rzysza.- Znam tego człowieka, już go widziałem - powiedział Angelo, potrząsając jego ręką.- Wal­czył kijem.Odważnie.Oglądałem was w holo.- Twój przyjaciel Markos.- zacząłem.- Był dobrym człowiekiem.Uczciwym na swój szorstki sposób.Miał wiele problemów, ale starał sieje rozwiązywać najlepiej jak umiał.- Chcę, abyś to wziął - powiedziałem, przesu­wając ku niemu paczkę.- Co to? - spytał.- Udział twojego przyjaciela.Markos uczciwie je zarobił.Weź te pieniądze.- Wiele rzeczy mógłbym uczynić dzięki nim.- Mógłbym ci coś doradzić? - zapytałem.- Si, amigo.Ciebie zawsze będę chętnie słuchał.- Zapomnij o tym, że chciałeś być gladiatorem.Tam nie ma chwały, tylko kanty i oszustwa.Ta planeta pełna jest ludzi takich jak Wolfe, gotowych w każdej chwili cię wykorzystać.Walki są czymś złym i niepotrzebnym.Cyrki istnieją tylko po to, by zaspokajać najgorsze instynkty ludzi na tej przelu­dnionej planecie.Kiedyś może były to szlachetne pojedynki, teraz już nie.Nie ma w nich nic heroi­cznego, tylko rozpacz.Ale nie wszędzie jest tak.Rozejrzyj się.Znajdź coś innego.- Sądzę, że masz rację.Pomimo tylu zwycię­skich walk, Markos zawsze mówił o powrocie na Perrin.Mówił, że tam jest lepiej.Chciał rozpocząć wszystko od nowa.On to wiedział najlepiej.Dzię­kuję ci.Dziękuję także w imieniu mojego przyjacie­la.Dziękuję podwójnie.- Żałuję tylko, że nie ma tego więcej - powie­działem - tak żeby starczyło na przelot na Perrin.- Myślę, że to powinno pokryć wszelkie związa­ne z tym wydatki - powiedział B'oosa, rzucając drugą paczkę na stół.- Co? - spytałem.- To są udziały moje i Pancho.Rozmawiałem z nim o twoim małym przyjacielu.W tej sytuacji uznaliśmy to za właściwe.- Moi przyjaciele z gwiazd - powiedział Angelo - jesteście przedziwni.Nie wiem, jak mam dzięko­wać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl