[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To musi być rzadkiej śmiałości człowiek, żeby tak nazywać Thorisina Gavrasa, pamiętając o tym, jaki tamten jest zadziorny i w ogóle.- Onomagoulos prawdopodobnie zna go od czasu nim jeszcze umiał chodzić - odparł szeptem Rzymianin.- To tym większy powód, by takie nazwanie teraz go rozjątrzyło.Nie masz starszego rodzeństwa, jak sądzę?- Nie - przyznał Skaurus.- Nie ma niczego gorszego niż przyjaciele twojego starszego brata.Pierwsze co w tobie widzą, to maleńki, zasmarkany brzdąc i nigdy tego nie zapominają, nawet kiedy jesteś wyższy od nich wszystkich.- W głosie Celta zabrzmiała uraza, jaką Marek rzadko miał okazję u niego słyszeć; kiedy się obejrzał zobaczył, że Viridoviks bez reszty sposępniał, jakby przeżuwając jakieś wspomnienie, którego smaku nie znosił.Rzeka Arandos spływała z płaskowyżu na równiny ciągiem katarakt, obok których armia musiała przejść w swej drodze na zachód.Pieniąc się na wielkich głazach zalegających łożysko, Arandos ciskał tęczujący pył wodny na setki stóp wzdłuż obu brzegów.Maleńkie kropelki, wysychające na twarzach żołnierzy brnących na zachód, stanowiły dla nich niemal jedyną ulgę w palącym upale.Centralne wyżyny różniły się zupełnie od soczystych, nadbrzeżnych równin.Ziemia była spieczona na brudny, szarobrunatny kolor i pocięta żlebami, suchymi przez dziewięć dziesiątych części roku, a w dziesiątej zmieniającymi się w rozszalałe potoki.Pszenica rosła tu również, lecz bardzo niechętnie w porównaniu z orgią żyzności na wschodzie.Znaczne obszary kraju były zbyt nieurodzajne dla jakichkolwiek upraw, potrafiąc wyżywić jedynie lichą trawę i kolczaste krzewy.Pasterze pędzili ogromne stada owiec, bydła i kóz przez niegościnne ziemie, żyjąc bardziej jak koczowniczy Khamorthci niż jak mieszkańcy innych rejonów Imperium.Tutaj po raz pierwszy zaczęły dawać o sobie znać problemy z zaopatrzeniem, których obawiał się Marek.Chleb z nizin wciąż podążał za armią w górę Arandosu, transportowany przez bystrzyny.To pomagało, ponieważ dostawy miejscowej mąki i zboża dochodziły nieregularnie i w niewystarczających ilościach.Część braków uzupełniano zwierzętami ze stad, co dało Rzymianom powód do narzekań.Podczas kampanii woleli dietę w przeważającej mierze wegetariańską czując, że spożywanie zbyt dużych ilości mięsa rozgrzewa ich, czyni ociężałymi i powolnymi.Większość Videssańczyków, przyzwyczajonych do klimatu Italii, również gustowała w oszczędnej, wegetariańskiej diecie.Natomiast Halogajczycy i ich kuzyni z Namdalen obżerali się pieczoną baraniną i wołowiną - i, jak zawsze, cierpieli z powodu upału bardziej niż reszta armii.Khamorthci jedli wszystko co się nadawało do jedzenia i nie narzekali.Z każdym dniem, który mijał, Marek odczuwał coraz większą wdzięczność do Arandosu.Bez niego i jego rzadkich dopływów płaskowyż byłby pustynią, na której nic nie zdołałoby przeżyć.Jego wody były obrzydliwie ciepłe i niekiedy muliste, lecz nigdy ich nie brakowało i nigdy nie stawały się zatęchłe.W skwarne popołudnie trybun nie potrafił wyobrazić sobie niczego wspanialszego niż nabranie pełnego hełmu wody i wylanie jej sobie na głowę.Jednak powietrze tak było spragnione wilgoci, że pół godziny później musiał robić to znowu.W połowie trzeciego tygodnia marszu armia zaczęła stawać się prawdziwą jednością, nie pstrokatą zbieraniną wojsk, która wyruszyła z Videssos.Mavrikios przyspieszył ten proces serią ćwiczeń, ustawiając na gwałt kolumny marszowe w szyku bojowym, rozkazując im bronić się przed atakiem od czoła, to znów z prawej czy lewej flanki.Manewry przeprowadzane w takim upale wyczerpywały, lecz ludzie zaczynali poznawać się nawzajem i dowiadywać, czego w bitwie mogą oczekiwać od swoich towarzyszy: niezłomnej odwagi Halogajczyków, niezawodności Rzymian, druzgocących szarż Namdaląjczyków, zaciętości małych kompanii lekkiej konnicy z Khatrish, szybkości i okrucieństwa oddziałów Khamorthów oraz wszechstronnej fachowości Videssańskiego trzonu armii - choć nie tak wyspecjalizowani w swych technikach wojennych jak ich sprzymierzeńcy, Videssańczycy przewyższali wszystkie inne kontyngenty swoją uniwersalnością.Lewe skrzydło armii wydawało się wcale nie wolniejsze w rozwijaniu szyku niż prawe czy środek, ani bardziej niezdarne w swych manewrach.Marek zaczął dopuszczać do siebie myśl, że wyrządził Ortaiasowi Sphrantzesowi krzywdę, osądzając go niesprawiedliwie.Potem, któregoś dnia, usłyszał byczy głos Nephona Khoumnosa ryczący na lewym skrzydle, zagłuszający popiskiwania Sphrantzesa, lecz uważający, by każdy rozkaz poprzedzić wstępem: - Dalej, ruszać się, cymbały, słyszeliście generała.Teraz.- Po czym wykrzykiwał wszystko, co było potrzebne.Gajusz Filipus usłyszał go również i powiedział: - Co za ulga.Teraz przynajmniej wiemy, że nasza flanka się nie rozleci.- Zgadza się - przytaknął Skaurus.Jego uzasadniony szacunek dla rozumu Gavrasa wzrósł jeszcze bardziej.Imperator zdołał dać młodej latorośli rywalizującej frakcji stanowisko, które wydawało się potężne, lecz tak, by randze Ortaiasa nie towarzyszyła żadna władza.W pewnych okolicznościach videssańskie wyrachowanie wcale nie było godne pogardy.Kiedy po ćwiczeniach on i jego ludzie z wolna kierowali się, by zająć wyznaczoną dla Rzymian pozycję w kolumnie marszowej, trybun spostrzegł nagle znajomą pulchną postać podskakującą na grzbiecie osła.- Nepos! - zawołał.- Nie wiedziałem, że jesteś z nami.Tłusty mały kapłan skierował swego wierzchowca ku Rzymianom.Stożkowaty słomiany kapelusz chronił jego wygoloną czaszkę przed gniewnymi atakami słońca.- Są chwile, kiedy wolałbym wykładać w Akademii - przyznał.- Dolne partie mojego ciała nie są stworzone do tego, by sterczeć całe dnie w siodle.Och, jaki paskudny kalambur.Wybaczcie, proszę - to było niezamierzone.- Przesunął się na siodle z żałosną miną, kontynuując: - Jednak poproszono mnie, bym wyruszył, tak wiec jestem tutaj.- Sądziłbym, że Imperator może znaleźć dość kapłanów do interpretowania znaków, dodawania otuchy ludziom i tym podobnych rzeczy bez odciągania ciebie od twoich badań - rzekł Gorgidas.- I tak też jest - rzekł Nepos, zakłopotany niedomyślnością lekarza.- Robię takie rzeczy, bądź pewien, lecz one raczej nie są powodem mojej obecności tutaj.- Więc co, wasza czcigodność? - zapytał z chytrym uśmiechem Viridoviks.- Magia?- Cóż, oczywiście - odparł Nepos, zaskoczony, że ktoś musi go pytać o rzecz tak oczywistą.Potem jego zmarszczone czoło wygładziło się, gdy sobie przypomniał.- Racja - w waszym świecie o magii częściej się mówi, niż się ją widzi, prawda? Cóż, moi przyjaciele, odpowiedzcie mi zatem na to - jeśli nie przez magię, to jak i dlaczego stało się tak, że maszerujecie teraz przez najmniej gościnne ziemie Imperium Videssos? Czy rozmawialibyście ze mną teraz, gdyby nie magia?Viridoviks, Gorgidas i Rzymianie znajdujący się w zasięgu głosu wyglądali na speszonych.Nepos skinął ku nim głową.- Widzę, że zaczynacie rozumieć.Podczas gdy jego towarzysze wciąż przetrawiali słowa Neposa, Gajusz Filipus ujął istotę rzeczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]