[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że to chyba bystry chłopak.- A o co?- Spróbuj się domyślić.- Boisz się, że może spróbować raz jeszcze?- Zamknij się, OK?Więc Will się zamknął; jechali dalej w milczeniu i w aucie słychać było tylko płacz Megan.Kiedy dotarli na miejsce, Fionę już gdzieś zabrano; w poczekalni siedziała Suzie ze styropianowym kubkiem w dłoni.Will ustawił obok niej fotelik z jego rozwrzeszczaną zawartością.- No i co się dzieje?Will z najwyższym trudem powstrzymał się od zatarcia dłoni; tak był wszystkim zafrapowany, że odczuwał niemal radość.- Nie wiem.Chyba zrobią jej płukanie żołądka czy coś takiego.Trochę mówiła w karetce.Pytała o ciebie, Marcus.- To miło z jej strony.- To nie ma z tobą nic wspólnego, wiesz chyba, prawda? Rozumiesz, to nie z twojego.To nie przez ciebie jest teraz tutaj.- A skąd wiesz?- Po prostu wiem.Powiedziała to głosem ciepłym i pogodnym, a potem zmierzwiła mu włosy, ale w jej intonacji i gestach było coś fałszywego.Należały do innych, spokojniejszych okoliczności, a chociaż może były właściwe, gdy chodziło o dwunastolatka, to nie wtedy, gdy był to najdoroślejszy dwunastolatek na świecie, którym nagle stał się Marcus.Odepchnął jej rękę.- Macie jakieś drobne? Chcę coś z automatu.Will dał mu garść bilonu i Marcus zniknął.- Cholera jasna - mruknął Will.- Jak się rozmawia ze szczeniakiem, którego matka właśnie próbowała się otruć?Zapytał z czystej ciekawości, ale pytanie zabrzmiało retorycznie, co było dobre w tym kontekście, nie chciał bowiem wydać się kimś, kto z zainteresowaniem ogląda film tygodnia.- Nie wiem - powiedziała Suzie, która trzymała Megan na kolanach i podsuwała jej biszkopt.- Ale będziemy musieli coś wymyślić.Will nie wiedział, czy należał do owego "my", ale w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia.Jakkolwiek zajmujące mogło to być wydarzenie, nie zamierzał wikłać się w nie dalej.Zbyt wiele dziwactw.Czas się dłużył.Megan płakała, potem pochlipywała, aż wreszcie zasnęła.Marcus co jakiś czas oddalał się do automatu i powracał z puszkami coli, balonikami Kit - Kat i chrupkami.Prawie się nie odzywali, tylko Marcus od czasu do czasu robił uwagi na temat innych delikwentów.- Nienawidzę tego miejsca.Większość to pijacy.Spójrz tylko na nich, wszyscy po jakiejś smarówie.Miał rację.Większość przybywających do poczekalni była jakoś doświadczona przez los: włóczędzy, pijacy, narkomani, niektórzy wydawali się wariatami.Ci nieliczni, którzy trafili tutaj z powodu pecha (kobieta ugryziona przez psa i czekająca na zastrzyk przeciw wściekliźnie, matka z córeczką, której kostka napuchła od upadku jak dynia), byli bladzi, wystraszeni, osowiali; przytrafiło im się coś zupełnie nieoczekiwanego.Reszta jednak swe chaotyczne życie z jednego miejsca przeniosła do innego.Nie miało dla nich znaczenia, czy pokrzykują na przechodniów na ulicy czy na pielęgniarki na oddziale nagłych wypadków; dalej robili swoje.- Mama nie jest taka jak oni.- Nikt tego nie powiedział - rzekła Suzie.- A oni będą wiedzieli?- Będą.- A nie pomyślą, że brała narkotyki? Była przecież obrzygana? Skąd będą wiedzieli, że to nie od tego?- Przecież są lekarzami.A jakby mieli jakieś wątpliwości, my im powiemy.Marcus kiwnął głową, najwyraźniej uspokojony.Z drugiej strony, Suzie miała rację: kto mógł przypuścić, że Fiona jest jednym z wykolejeńców, jeśli ma takich znajomych? Tyle że tym razem Marcus postawił złe pytanie, właściwe bowiem brzmiało:a co to za różnica? Jeśli jedyną rzeczą różniącą Fionę od całej reszty były kluczyki samochodowe Suzie i drogie ubranie sportowe Willa, to miała w istocie poważny problem.Musisz żyć w swojej własnej przestrzeni.Nie możesz narzucać swego życia innym, wtedy bowiem nie byłaby to już wyłącznie twoja przestrzeń.Will kupował tylko i wyłącznie dla siebie ubrania, CD, samochody, meble od Heala i towar
[ Pobierz całość w formacie PDF ]