[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale widok obu żałosnych postaci, siedzących w nocnych koszu­lach na polowym łóżku i ogłuszonych głębokim bólem, przeszka­dzał mu w tym.- Ubolewaj nad nami! - zawołał Bartsch.- Bo jeżeli Schulz pozostanie choćby w przybliżeniu taki, jaki był wczoraj, grozi nam coś okropnego, potwornego, okrutnego.- Gotów nas nawet przenieść - powiedział Ruhnau zamiera­jącym, grobowym głosem.- Miejmy nadzieję, że nie do nas na front - powiedział Vier­bein szczerze zatroskany.Obaj "bracia sjamscy" przerazili się nie na żarty.Nagle wy­trzeźwieli.Mieli wrażenie, że ktoś wylał na nich kubełek lodo­watej wody.Słowo "front" rozsadzało im mózgi, zdawało się płynąć w ich żyłach, dobierać się do kości.Czuli się tak, jak by nagle ogar­nęła ich gwałtowna gorączka.Żałosne kłopoty Vierbeina, wywołane ich zachowaniem się u Ascha wczorajszego wieczora, nie istniały już dla nich w tej chwili.W swym niepewnym, a może nawet zagrażającym życiu położeniu odrzucali bezwzględnie myśl o udzieleniu Vierbeinowi jakiejkolwiek pomocy.Ogarnięci paniką, ubrali się i popędzili na swoje stanowiska służbowe.Dotarłszy do nich siedzieli tam w pozycji gotowej do skoku.Jak warujące psy czekali na słowo, na jakiekolwiek słowo Schulza.Ale słowo to nie przychodziło.Coraz bardziej rosnące zdenerwowanie pozbawiło ich nawet apetytu, co sami uważali za oznakę niezwykle zastanawiającą.Wreszcie tuż przed przerwą obiadową odważyli się zbliżyć do starszego ogniomistrza, szefa baterii.Ten potraktował ich całko­wicie neutralnie, co im pozwoliło mieć znowu nadzieję.Przy tej sposobności udało im się dowiedzieć, że Schulz w ogóle nie poka­zał się jeszcze w baterii dowodzenia i przebywa w sztabie dy­wizjonu, żeby tam załatwić sprawy bieżące oraz osobiście poczy­nić ostatnie przygotowania do wesela dowódcy.Wszystko więc pozostawało otwarte, w niczym nie można się było wyraźnie zorientować, wszystko wydawało się możliwe.- To mnie zwali z nóg! - powiedział Bartsch zatopiony w my­ślach.- Do tego trzeba mieć mocne nerwy.Ruhnau skinął gorliwie głową przełykając z trudem swój obiad.- Zawsze mówiłem, że wojna to cholerna rzecz.- Słuchajcie no, wy niewypały - oświadczył Vierbein.- Czy nie chcielibyście zatelefonować do pana Ascha i przeprosić go za wczorajszy wieczór? Byłoby również właściwe, żebyście powiedzieli pannie Ingrid Asch, że gadanina wasza na temat pani Lory Schulz, butelki wódki i mojej osoby była wyssaną z palca bzdurą.- Racja, mój drogi! - powiedział Bartsch, który jak gdyby odrobinę ożył.- Pani Schulz ma przecież jeszcze tę butelkę wódki, która się nam należy.- A więc nie byliście u pani Lory Schulz? - zapytał Vier­bein z wyraźną ulgą.- Zabierzemy ją sobie przy najbliższej sposobności - obie­cywał Ruhnau,- Ani mi się ważcie! - przestrzegał Vierbein.- Jeżeli bę­dziecie mi w dalszym ciągu wchodzić w paradę, potrafię być bardzo niemiły.Wtedy mnie poznacie!- Naprawdę? ~- zapytał Bartsch z zaciekawieniem.- Gdyby was miano przenieść do nas na front, to nie będzie wam do śmiechu.Ręczę za to!Skoro tylko padło straszliwe słowo "front", "braci sjamskich" znowu ogarnęło okropne zdenerwowanie.Przełknęli resztki obia­du, kropnęli sobie prędko po jednym piwie i ulotnili się.Do­tarłszy do magazynu masek przeciwgazowych odbyli naradę wo­jenną.- Chcę nareszcie wiedzieć, jaka jest sytuacja - powiedział Bartsch.- Przecież tego żadne bydlę nie wytrzyma.- A co dopiero kapral.- Zachciewa ci się dowcipów? - zapytał Bartsch niełaskawym tonem.- Nie ma ku temu najmniejszego powodu.Po długich, rozpaczliwych naradach zdobyli się wreszcie na odwagę i zatelefonowali wprost do Schulza.Niezmiernie podniece­ni, kazali się połączyć ze sztabem dywizjonu.Zgłosił się adiutant.- Może byłby pan podporucznik łaskaw zapytać pana porucz­nika Schulza, czy będziemy mu dziś po południu potrzebni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl