[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Octavia Quentin, diagnostanagłych wypadków z Departamentu Bezpieczeństwa, powiedziała, żeniektóre z objawów są charakterystyczne dla zatrucia metalamiciężkimi lub ekspozycji na bardzo wysoki poziom promieniowaniajonizacyjnego.Rzucający krosty, pomyślałem.Ci, co rzucają krosty.Z wnętrza kamieni.Zwiatło z kamienia.W Newsó mówiono o tym, że zamieszki z okolic parku zaczyna-ją się rozprzestrzeniać coraz szybciej.Panika rodzi panikę, twierdziłjakiś rzekomy ekspert.Nazywamy to reakcją samowystarczalną.Sku-teczna ewakuacja Orlando i okolic przeprowadzana przez FederalnąAgencję Zarządzania Kryzysowego FEMA nie okazała się skuteczna iruch na drogach w centrum stanu Floryda był spowolniony przezkorki.Lotniska w Kissimmee, Lakeland, Lakę Wales i Vero Beach niedziałały.Szpitale nawet tak odległe jak w Tampa, Gainesville i FortLauderdale, do których helikopterami przetransportowano pacjen-tów, były przepełnione.Pracownicy stanowych służb kryzysowychodmawiali dotykania ofiar - świetlików", jak je nazywali - ponie-waż uważali, że mogą się zakazić.Podobnie chyba było w Japonii poatakach na Nagasaki i Hiroszimę - ludzi dotkniętych chorobą po-promienną również jakoś nazwano.Nie mogłem sobie przypomniećjak - chyba hibachi lub jakoś podobnie.Funkcjonariusze policji po-jawiali się rzadko, głównie dlatego, że albo pomagali w szpitalach,albo po prostu woleli unikać zamieszek.Drobni przestępcy organi-zowali się w grupy szabrowników - już nie tylko zamierzali rozbićparę szyb wystawowych i zabrać drobiazgi, lecz załadować wszystko,co było w magazynach sklepów elektronicznych, na ciężarówki i wy-wiezć do paserów.Ruch na drodze utknął w korku przy Fat Deer Key.Jednak, w prze-ciwieństwie do większości mieszkańców stanu, nadal się przemiesz-czaliśmy - głównie dlatego, że z grobli nie można było zjechaćwcześniej, dopiero przy Keys.Z map w Internecie wynikało, że ruchdrogowy kilka mil za nami zamarł całkowicie.Dobrze się stało, żeMarena nie zawahała się działać stanowczo przy pierwszych oznakachkłopotów.Kiedy paranoja się opłaci - opłaci się po wielokroć.Max wychylał się przez okno, by patrzeć w niebo.Zerknąłem rów-nież z ciekawości.Nad nami przelatywało mnóstwo samolotów - woj-skowych maszyn różnego typu i wielkości, których kursy splatały sięw węzeł gordyjski, jak podczas karmienia morskich drapieżników.EF2000 przypominały ryby młoty, harriery - żarłacze błękitne, globe-matersy - rekiny wielorybie, starfightery - żarłacze białe.Dostrzeg-łem nawet jednego B-2, który wyglądał jak wielka płaszczka.No, tomamy całą piekielną menażerię, pomyślałem.Próbowałem połączyćsię z domem, ale bez skutku.Napisałem wiadomość dla Za Nic - rów-nież bez odpowiedzi.-Mamo? - Max odwrócił się od okna.- Jestem głodny.-Zjadłeś już ciastka? - zapytała Marena.Potwierdził.Marenakazała mu poczekać pół godziny, ponieważ uczestniczymy wtajnej misji jak komandosi i musimy sobie radzić z trudnościami.A ja próbowałem się uspokoić.Najlepsze, co mogę zrobić, to niedenerwować kierowcy, upominałem się w duchu.Jesteśmy jużblisko Islamorady, a stamtąd na wybrzeże jest rzut kamieniem.Stamtąd nie widać już zarysu półwyspu, a jedynie groblę łączącązielone wysepki oraz zardzewiały wiadukt kolejowy z prawej.Z informacji w CNN wynikało, że w samą porę wydostaliśmy sięz Miami.W Pompano wybuchły zamieszki, a w Hialeah przerażonytłum zaatakował kordon wojska i żołnierze musieli strzelać - podob-no użyto nowej broni, która strzela galaretowatymi pociskami czycoś podobnego.Eh bueno, pomyślałem, przynajmniej nadal mamyInternet.Nie ominie nas nawet minuta z nadchodzącego holokaustu.W dobie telewizji na żywo tak złe wiadomości to dobre wiadomości.Minęliśmy posterunek straży przybrzeżnej na południowym skrajuPlantation Key.Dziwne, był opuszczony, żadnych łodzi na przystaniani samochodów na parkingu.Stado samolotów kierowało się napółnocny zachód.-Ale przynajmniej to jest to - odezwała się Marena.-Przepraszam, co?-Myślałam o tym rzucaniu krost.Sprawdziło się.Ludzie, to zna-czy ofiary, mieli krosty, mnóstwo krost.-No.Na długą, szarą, niepewną i ponurą chwilę zapadła cisza.Wkońcu Marena podniosła na mnie oczy.- Słuchaj - zaczęła - znasz jakieś.[11]W pierwszej chwili pomyślałem, że to powróciło słońce,ponieważ metalowe znaczniki na linii oddzielającej pasy zabłysłyjasną purpurą, na nawierzchni rozlało się żółte, zbyt pogodneświatło, Ale słonce zaszło już jakiś czas temu, nieprawdaż? Potempoczułem, jakby powietrze zostało wciągnięte z taką siłą, żeprzednia szyba samochodu zadrżała i miała wypaść, a wieczność potym usłyszałem grzechot, który narastał, zmieniając się we wrzaskgrzeszników w rękach wściekłego boga - huczące CHRURRURRSZ.Wszystko zakończył huk - bez wątpienia odgłos eksplozji; krótki,bezlitosny łomot.Zdawało się, że wóz został pchnięty do tyłu i naprawo siłą uderzeniową podmuchu.- Kochanie! - Usta Mareny poruszyły się, ale nie dobył się z nichżaden dzwięk.Wyciągnęła ramię, by chwycić dziecko.Drobna rękachłopaka wystrzeliła spomiędzy siedzeń do kierownicy, ale Marena nato nie pozwoliła.Chwyciwszy dłoń Maksa, ułożyła ją sobie na udzie.Zerknąłem na niego.Wcisnął głowę między oparcia przednich foteli,rozchylone wargi obnażały zęby.Odłamki i gruz zaklekotały na me-talu karoserii jeepa, w szyberdach uderzyły krople wody i zdawało misię, że dostrzegłem także odłamki koralowca oraz rybie łuski.Led-wie przeszła pierwsza fala uderzeniowa, już powstała następna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]