[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W stanicach uważano, że sprawa ze zbro-jami ma się tak, jak z alerskimi wierzchowcami mianowicie jest ich zbyt mało,jak na potrzeby Srebrnych Plemion.Może drzewa noszące taką korę były jakąśrzadkością? Jednak wieści, które właśnie przyniósł Dorlot, zdawały się zaprze-czać ugruntowanym opiniom.Półtora tysiąca jezdzców w zbrojach! Jeszcze dwadni temu Rawat byłby gotów iść o zakład, że to niemożliwe. Wszystko? Nie, setniku.Zwijanie obozu ukończono.Rawat dał rozkaz do wymarszu. Mów dalej polecił, gdy ruszyli. Mają chyba jakiś określony cel wyprawy, wygląda na to, że im spieszno,bardzo się niecierpliwią.Ale chyba boja się, że w okolicy jest więcej wojska i nieruszą, póki się nie upewnią, że nasz oddział to wszystko i że nie ma żadnej za-sadzki.Powysyłali patrole, także i w głąb lasu, ale niezbyt daleko.Nasza pomyłka,setniku, wyszła nam chyba na dobre.Zbadali pobojowisko, można było poznać,żeśmy się zbytnio nie spieszyli.Taki słaby oddział jak nasz, pobiwszy straż przed-nią wielkiej armii, powinien chyba zaraz wziąć nogi za pas, a myśmy opatrywalina placu boju rannych, zbierali broń i strzały.Im się wydaje, że my też jesteśmytylko strażą przednią większych sił, tak się zachowują.I teraz najdziwniejsze ciągnął kocur; rzadko składał podobnie obszerne raporty, był już tym znudzonyi zmęczony. Niosą bardzo dużo narzędzi do kopania ziemi.Zdobycznych i wła-snych.Mają nawet kosze, takie, w jakich przenosi się ziemię.I prowadzą jucznewehfety, bardzo dużo jucznych.Oprócz tych narzędzi nie wiem, co mają w ju-kach.W niektórych było tylko jedzenie.Może we wszystkich tak.Rawat marszczył brwi.45Narzędzia do kopania ziemi! I kosze do jej przenoszenia! Czyżby Alerowiemyśleli o jakichś ziemnych fortyfikacjach? Po co, gdzie? Czyżby.? Nie, docie-kania nie miały sensu; zdał sobie sprawę, że nie dojdzie prawdy.Alerowie i wa-ły ziemne? Nie.Natomiast obecność zwierząt jucznych oceniał jako żoł-nierz w jeden sposób: wyprawa miała potrwać dłużej niż zwykle.Bez względuna jej cel.Wojownicy zawsze nosili żywność przy sobie, każdy miał ją tylko dlasiebie.Wyprawy nie trwały długo, zresztą w razie potrzeby zgraja uzupełniałazapasy w zdobytej wiosce przecież plądrowanie było celem napadów.Nigdynie prowadzono jucznych wehfetów, tym bardziej (i znowu ta zagadka!) że wierz-chowców brakowało nawet dla zbrojnej jazdy. Ile tych jucznych? Kilkaset.Kot był naprawdę znużony i Rawat nie męczył go dłużej.Zresztą Dorlot zro-bił o wiele więcej, niż odeń żądano.Nie dość, że przyniósł wieści, to jeszczezadał sobie trud wyciągania wniosków i snucia różnych domniemań.To już byłozadaniem dowódcy.ale nie tylko o to chodziło.Koty nie znosiły rozważań ty-pu z jednej strony.z drugiej strony..Dorlot wciąż czuł się winny temu, żeniedbale dokonał rozpoznania przed bitwą i próbował teraz pomóc dowódcy takdalece, jak tylko potrafił.Zmuszał się więc do tego, czego szczerze nie cierpiałi czego na ogół nie robił.Wróciwszy myślami do alerskich narzędzi, świetnego uzbrojenia i liczebnościzgrai, Rawat sposępniał do reszty.Tkwił w samym środku jakiejś tajemniczej, bar-dzo niezwykłej sprawy.A wszystko czym dysponował to paru rannych i zmę-czonych żołnierzy.4Gońcy garnizonów nie należeli do żadnej formacji; choć dosiadali koni, niemieli nic wspólnego z armektańską lekką jazdą.Nie używali uzbrojenia ochron-nego, zaczepne zaś mogli dobierać według swoich własnych upodobań; przeważ-nie składało się tylko z łuku, paru strzał i lekkiego miecza.Z reguły gońcami byliniscy, bardzo drobni mężczyzni, ale często (o wiele częściej, niż w oddziałachbojowych) zdarzały się też kobiety, z natury mniejsze a więc i lżejsze od męż-czyzn.Od gońców wymagano jezdzieckich umiejętności na najwyższym pozio-mie, a także wybornej pamięci, bo wiele wiadomości przekazywali ustnie; pozatym mogli nie umieć zliczyć do trzech.Używali zwykle rumaków ze ZłotychWzgórz w środkowym Dartanie były to konie większe i szybsze niż armek-tańskie odmiany stepowe, ale też bardziej wybredne i wymagające.Spieniony de-resz niosący maleńkiego jezdzca, był właśnie pełnokrwistym dartańczykiem.Gdyotwarto bramę stanicy, żołnierz zsunął się z kulbaki i pędem pognał do komendan-tury.Powiadomiony o przybyciu posłańca Ambegen kazał niezwłocznie wpuścićgo do siebie.Na majdanie poczęli gromadzić się żołnierze.Poznano jednego z gońców Al-kawy i teraz w małych i większych grupkach snuto domniemania i domysły.Dwaj jezdzcy Terezy, którym tego dnia wypadła służba stajennych, zajęli się dere-szem.Nie dano mu pić, zwilżono tylko pysk, wytarto sianem grzbiet i boki, okrytopledami i oprowadzano po majdanie.Piękne, szlachetne zwierzę, warte fortunę,było prawie zajeżdżone na śmierć.Po pewnym czasie drzwi komendantury otworzyły się z trzaskiem i przed bu-dynek wyszedł Ambegen w towarzystwie posłańca.Odprawiwszy żołnierza, któ-ry natychmiast pobiegł do swojego konia, komendant głośno wymienił imię.Nietrzeba było powtarzać.Jeden z gońców Erwy w mgnieniu oka pojawił się przednim.Otrzymawszy zapieczętowane pismo, wysłuchał kilku niegłośnych wskazó-wek, powiedział tak, panie! i popędził do stajni.%7łołnierzom na majdanie udzielił się nerwowy nastrój.Usłyszawszy z ust Am-begena: Odprawa oficerów! , służbowy legionista ruszył szukać podsetników.Komendant wrócił do swojej kwatery.Wszyscy widzieli, że był mocno wzburzo-ny.47Podsetnicy stawili się migiem.Ambegen kazał im siadać, po czym przez krót-ką chwilę patrzył nic nie mówiąc.Następnie wziął do ręki wymięte, wyraznieprzesycone potem pismo.Tereza i dowódca łuczników wymienili krótkie spojrze-nia.Pisma największej wagi gońcy ukrywali czasem w miejscach wręcz.nie-wiarygodnych.Na przykład w nogawkach, pod koszulą.i nie wiadomo, gdziejeszcze.W sakwie przy siodle, gdzie powinno się wozić meldunki, tkwił wtedyzwykle jakiś bzdurny, nic nie mówiący raport.Gońcy czasem padali ofiarami na-paści.Alerowie czytać nie umieli, ale rozmaici zbóje i owszem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]