[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero gdy wyciągnęłarękę i poczuła pióra, dotarło do niej, że to mogło być wszystko szczur, nieto-perz, jakaś niemiła niespodzianka od maga.Ale nie, był to tylko ptakposłaniec.Pogłaskała go po piórkach na piersi.Obu-dził się i mamrotał coś sennie, potem usiadł na jej palcu jak na żerdce.208Zdjęła go delikatnie.Chociaż były bardzo oswojone, jednak gdy się przestra-szyły, mogły uszczypnąć.Drapała go jednym palcem po szyjce, podczas gdy onsię budził, ćwierkał do siebie, a potem w końcu przeciągnął się i zatrzepotał.Przekręcił główkę i spojrzał na nią.Usłużnie stanęła w świetle, aby mógł do-kładnie zobaczyć jej twarz i ustalić tożsamość.Z namysłem kłapnął raz czy dwa dzióbkiem, potem znowu nastroszył wszyst-kie swoje piórka i przemówił. Spotkanie dziś wieczór odwołane powiedział głosem Bursztynowego%7łurawia.Zadziwiające, jak dokładnie ten maluch potrafił naśladować zmęczenie,jakie odbijało się w przeciąganiu słów i zdań. Zbyt zmęczony.Jutro.Jeślibędziemy mogli.Przepraszam.Usiadła z powrotem strasznie rozczarowana, chociaż sarna nie wiedziała, czybyłaby w stanie dojść do namiotu kestra chern który znajdował się po drugiejstronie obozu.A on z pewnością nie będzie w stanie wykonać jej masażu.Nie potak niewolniczo przepracowanym dniu.A jednak moglibyśmy choć porozmawiać pomyślała z żalem. Wypłakaćsię przed sobą.pocieszyć.Nagle zdała sobie sprawę, że nie myśli już o nim tylko jako o kestra chernBursztynowym %7łurawiu czy nawet uzdrowicielu.Chciała rozmawiać z nimo każdym przerażającym szczególe o człowieku, który zmarł na jej rękach,żołnierzach, którzy już nigdy nie będą mogli widzieć, chodzić czy posługiwaćsię bronią.Chciała wyszlochać się na jego ramieniu, a potem ofiarować mu takiesamo pocieszenie.Potrzebowała tego i zgadywała, że on również tego potrzebuje.Jego przyjaciele byli tak samo wykończeni jak on i nie znajdzie się nikt, kto bygo pocieszył.Albo mają raczej innych, do których się zwrócą.Gdyby tylko nie odwołał spotkania! Gdyby mogła pójść do niego.A właściwie, dlaczego nie? zrodziła się spontaniczna myśl. Przyjaciele,by się spotkać, nie potrzebują się umawiać.To prawda, ale.Bogowie, do niego było tak daleko! Trzymała małego ptaszka na dłoni, odru-chowo głaszcząc jego grzbiet i główkę, a on ćwierkał z zadowolenia.Wystarczy-ła tylko sama myśl o drodze, by zaczęła płakać.On prawdopodobnie wyczerpałswe uzdrawiające moce, ale ona przez cały dzień podnosiła rannych, ciągnęła ich,transportowała, przewracała.Nic dziwnego, że jej mięśnie paliły ze zmęczeniai były tak sztywne, że nie uniosłaby szklanki z wodą.Na żwirze ścieżki, między rzędami namiotów, zaskrzypiały czyjeś kroki.Roz-legały się coraz bliżej, ale były zbyt lekkie, by mogły należeć do Conna, więc jezlekceważyła, jednocześnie starając zebrać się w sobie i wstać.Jeśli zdołam wstać,być może uda mi się dotrzeć do mesy.Jeśli dotrę do mesy, być może będę miaładość sił, by iść do łazni.Jeśli zajdę aż tam.209Kroki zatrzymały się przed wejściem do jej namiotu, a sylwetka na płótnie nieprzypominała jej nikogo znajomego, dopóki mężczyzna nie odwrócił się bokiem,by odejść tą samą drogą, którą przyszedł. Bursztynowy %7łuraw? powiedziała głośno nie dowierzającym tonem.Mężczyzna zatrzymał się w pół kroku i odwrócił się z powrotem do wejścia. Zimowa Aania? odezwał się ostrożnie. Myślałem, że śpisz. Ja.jestem zbyt zmęczona, żeby spać, choć to brzmi bez sensu odparławdzięczna, że on jest tutaj, że nie musi już o niczym myśleć. Proszę, wejdz!Właśnie starałam się zebrać siły, aby iść cię odwiedzić!Odsunął klapę namiotu i spojrzał na nią, siedzącą na legowisku z małym po-słańcem na ręku. Otrzymałaś moją wiadomość. rzekł z wahaniem. Od kiedy to przyjaciele muszą się umawiać, żeby porozmawiać? odpar-ła, a on rzucił jej swój lekki, wdzięczny uśmiech. Wydawało mi się, że obojemusimy dziś z kimś porozmawiać. Nawet nie wiesz, jak bardzo westchnął, opadając na łóżko obok niej.Gdy patrzyła na niego, siedzącego tutaj w cieniu namiotu i chcącego tylkorozmawiać, poczuła w sobie rosnące ciepło, jak gdyby kawałek lodu, który nosiław środku od tak dawna, nagle zaczął topnieć. Chcesz zacząć pierwsza, czy ja mogę? spytał, grzeczny jak zawsze.On jej potrzebuje! On jej potrzebuje, nikogo innego tylko jej! Wyczuwała ból,jaki go przepełniał, ból, który tak rzadko był łagodzony, że przestał się już spo-dziewać, że znajdzie kiedykolwiek ulgę.Od jak dawna już nosi to jarzmo bólu?Z pewnością nie była to sprawa tylko dzisiejszego dnia. Ty pierwszy rzekła spontanicznie. Chyba bardziej potrzebujesz roz-mowy ode mnie.W końcu to ty zdobyłeś się, by przebyć tę długą drogę.Było zbyt ciemno, by widzieć jego twarz, wyczuła jednak, że był zaskoczony. Chyba tak. powiedział wolno.Posadziła ptaszka na wieszaku i ujęła jego dłoń.Była zimna, chwyciła jąw obie swoje ręce, aby ją ogrzać.Dać komuś ciepło, czasami tylko tego trzeba.Skan skręcił w bok, robiąc Zhaneel miejsce, aby mogła rzucić się na ściga-jącego go makaara.Ten, który leciał tuż za nim, zdecydowany rozerwać go nastrzępy, był brzydki, granatowy, nakrapiany w jasne cętki, a jego złamane rogikrwawiły, bo zderzył się ze swym kamratem.Zhaneel atakowała, gdy Skandranonodgrywał rolę przynęty, latając wśród rzadkich chmur, aby było go lepiej widaćz dołu.Gryfsokół zawieszony wysoko ponad nim doskonale widział przez chmuryi z niesłychaną łatwością uderzał na ścigające Skana makaary.210Uderzenie i następujący po nim krzyk mówiły mu o przybyciu Zhaneel, a po-tem ona sama przemykała obok niego lub pod nim z szybkością trzykrotnie więk-szą od jego własnej.Oczy Skandranona błyszczały za każdym razem, gdy Zhane-el walczyła przy nim.Wrócił na swoją pozycję wabika, podczas gdy ona łukiemstrzeliła w niebo, aby zyskać ponownie swoją wysokość ponad makaarami.Pięknie! l skutecznie.Jest niezrównana, gdy znajduje się w swoim żywiole.Nowe makaary są słabsze niż te z ostatniego miotu.Dwa mioty, odkąd Kili.ciekaw jestem, czy on jeszcze żyje? Oho, następna grupa.Pod nimi i za nimi wrzała walka, a im udawało się absorbować większośćmakaarów, aby nie przeszkadzały w odwrocie.Odwrót! Kolejny! A ostrzegałemUrtho.żeby założył umocnienia i pułapki w dolinie, na wypadek gdyby Ma ar choćodrobinę posunął się do przodu.Nie było jednak czasu ani zasobów.Teraz naszeoddziały przebijają się na tyły, aby uniknąć ostatecznej klęski.A gryfom pozostałotylko polować na makaary.Dziwne, ale mimo wszystko wolałbym teraz siedziećtłusty i szczęśliwy w swoim namiocie, karmiąc Zhaneel przysmakiem z królika.W jasnym świetle dnia Czarny Gryf nie był najskuteczniejszy w ukrywaniusię, zatem on i Zhaneel wymyślili len szczególny styl walki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]