[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Migdały, znalezione z moimi notatkami na stole, otwar­ły chemikom Bartna oczy na swoje znaczenie — brakują­cego ogniwa.Może nieistotny, ale dość zabawny jest pewien anegdo­tyczny szczegół.Już w Stanach powiedział mi znajomy chemik, że kwiat siarczany, który mały Piotruś wsypał mi do łóżka, nie mógł odegrać żadnej roli w zatruciu, ponieważ jako siarka w stanie stałym, obrócona sublimacją w pył, nie jest rozpuszczalny.Chemik ten stworzył ad hoc nastę­pującą hipotezę.Siady siarkowych jonów w mojej krwi pochodziły z siarkowanego wina.Jak to we Francji, pija­łem je przy każdym posiłku, ale w domu Bartha, bo się poza nim nie stołowałem, a chemicy z CNRS Wiedząc o tym, przemilczeli tę ewentualność, aby nie wprowadzić w kon­fuzję własnego szefa domniemaniem, że podaje gościom lichy trunek.Pytano mnie potem, czy te migdały były moim heureka.Najłatwiej byłoby przytaknąć lub zaprzeczyć, ale po pro­stu nie wiem.Już przedtem, niszcząc co mi wpadło w ręce, rzucając do wanny wszystko, co wydawało mi się zabójczo groźne, działałem w sposób szalony, choć była w tym sza­leństwie iskra samozachowawczej metody, więc i z migda­łami mogło być podobnie.Chciałem je, to wiem, dołączyć do notatek i gest ten mógł być jedynie skutkiem wielo­letniej rutyny.Wdrażano mnie do protokołowania zajść w warunkach maksymalnego stresu, żądając realizacji nie­zależnej od mych domniemań, czy jakiś fakt jest istotny.Mógł to być też błysk intuicji, łączący w jedno ranną burzę, atak kichania, tabletkę ugrzęzła w przełyku, migdały, któ­rymi ją przegryzłem i obraz Proque'a, jak wszedł po raz ostatni do cukierni na rogu rue Amelie.Wyczyn taki zdaje mi się zbyt piękny, aby był prawdziwy.Skojarzyłem mi­gdały ze sprawą neapolitańską chyba przez to, że cukiernik usypał z nich podobiznę Wezuwiusza w oknie wystawowym.Ponieważ Wezuwiusz nie miał nic do rzeczy, okazał się złączem magicznym, choć zbliżył mnie do sedna.Co praw­da, uważnie przepatrując moją relację można zauważyć, ile razy przychodziło podczas śledztwa do takich zbliżeń — ale nic z nich nie wynikło.Do sedna zbliżył się Barth, chociaż chybił domysłem o politycznym tle wypadków — ale słusznie kwestionował dokonany wybór “grupy jede­nastu" i trafnie orzekł, czemu ofiarami padali tylko cudzo­ziemcy, i to samotni, jako izolowani od włoskiego otocze­nia dubeltowo — nieznajomością języka i brakiem bli­skich.Zwiastunami zatrucia były zmiany usposobienia, któ­re dostrzec mógł wcześnie tylko ktoś pozostający z ofiarą w zażyłości.Udało się potem dotrzeć do kilku przypadków poronnych, gdy zatruciu ulegali Włosi lub obcokrajowcy przebywający w Neapolu z żonami.Przebieg był zwykle podobny.Żona, zaniepokoiwszy się dziwacznymi postępka­mi męża, obserwowała go coraz baczniej, a kiedy przycho­dziły urojenia, wszystkimi siłami nakłaniała go do wy­jazdu.Odruch ucieczki do domu zdawał się naturalną re­akcją na niezrozumiałe zagrożenie.Natomiast Włosi już we wstępnej fazie zatrucia dostawali się pod opiekę psychia­tryczną — najczęściej pod naciskiem rodziny — więc i wów­czas dochodziło do całkowitej zmiany trybu życia, człowiek przestawał jeździć autem, zażywać plimasinę, przerywał kurację kąpielową, toteż objawy wnet ustępowały.Śledz­two nie dotarło do tych poronnych przypadków przez ba­nalną okoliczność.Zawsze znalazł się wtedy ktoś z otoczenia zatrutego, kto wycofywał nadpłacony abonament, a księgi zakładów notowały salda finansowe, nie zaś same fakty poniechania kuracji, toteż po niedoszłych ofiarach nie zo­stało w nich żadnego śladu.Zresztą więcej czynników postawiło śledztwu zapory.Nikt nie obnosi się z tym, że używa maści przeciw łysie­niu.Kto wcale nie dbał o łysinę albo przekładał perukę nad lekarstwo, uchodził zagrożeniu, lecz jakże można było tego dojść? Kto nie używał hormonu, nie miał, zdrów i cały, nic do wyznania, a kto go używał, ginął.Opakowań maści szwajcarskiej nie było w rzeczach ofiar, bo należało ją prze­chowywać w lodówce, o którą łatwo w domu, ale nie w ho­telu, więc skrupulatni starsi panowie nie wozili się z prepara­tem, a tylko odwiedzali miejscowych fryzjerów.Maść należa­ło aplikować co dziesięć dni, więc każda z ofiar tylko raz pod­dała się temu zabiegowi w Neapolu, nikomu jednak nie przy­szło do głowy wypytywać w śledztwie po zakładach fryzjer­skich, co wcierają tam w skalpy niektórym klientom.Na koniec odznaczały się ofiary podobieństwem fizycz­nym, jako że wspólne były im pewne cechy psychiczne.Byli to mężczyźni na progu przekwitania, jeszcze w pre­tensjach, którzy walczyli z nadchodzącą starością, a jedno­cześnie się z tym kryli.Kto przekroczył już smugę cienia i łysy jak kolano, po sześćdziesiątce, zrezygnował z prób odzyskania młodego wyglądu, ten nie poszukiwał już żad­nych cudownych leków, a kto znów łysiał przedwcześnie, pod trzydziestkę, nie miał zmian reumatycznych tak posu­niętych, że wymagały kuracji balneologicznej.Groźba wi­siała więc tylko nad tymi, którzy weszli w smugę cienia i przebywali w niej.Im dokładniej oglądało się teraz fakty^ tym jawniejsza była ich spójność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl