[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ćwiczył bez przerwy „Lavender Blue” w dziwacznej tonacji Quintusa Millera - ku ogromnej wściekłości krzykliwego choć otępiałego od narkotyków punka o dwie cele dalej - recytował teksty rytuału i imiona.Wszystko to bardziej niż kiedykolwiek do tej pory wyglądało na jakieś hokus-pokus.Gdyby na własne oczy nie widział szaleńców wychylających się z ziemi, gdyby nie widział płonących palców ojca Bella ani Essie Estergomy wciąganej w żwir - w ogóle by nie próbował.Tuż przed dwunastą, gdy znowu wziął flet, by raz jeszcze odegrać Lavender blue, dilly-dilly, lavender green, wszedł sierżant Schiller.Zatrzymał się w drzwiach z rękami w kieszeniach i spojrzał na niego.- Koniec mojej zmiany - odezwał się wreszcie.- Jadę teraz do domu.Zastanawiałem się, czy powie mi pan coś, co by mi pomogło zasnąć.Jack odpowiedział mu długim spojrzeniem.- No, dobra, jak pan sobie chce - powiedział sierżant Schiller i odwrócił się, by odejść.- Sierżancie! - odezwał się Jack.- Co takiego?- Chciałem tylko powiedzieć, że nie będę pana zbyt długo niepokoił.Obiecuję.- Co pan właściwie obiecuje?- Zobaczy pan.Przynajmniej taką mam nadzieję.- Jest pan autentycznym, stuprocentowym psychem, panie Reed.Proszę się przespać.Kwadrans po pierwszej, gdy w komendzie policji zapanowała względna cisza, zakłócana tylko echami, stąpaniami oraz jękami przez sen alkoholików i narkomanów, Jack podniósł głowę, rozejrzał się i zaczął nadsłuchiwać.Po paru minutach spokojnie wstał z pryczy i w skarpetkach podreptał ku ścianie w drugim końcu celi.Na dworze nadal padało.W okno cicho i sugestywnie uderzały krople.A więc nareszcie - pomyślał Jack.- Teraz wierzę w historię i starożytną magię.O, Boże, mam nadzieję, że to podziała.O, Boże, mam nadzieję, że to nie podziała.Skrzywiwszy się wydobył kawałeczek żyletki, ukryty przez Geoffa za ustnikiem fletu i przeciągnął nim po opuszce kciuka.Poleciała krew; słyszał jej lepkie kapanie na ceramiczne płytki podłogi.Chlip, chlap, chlip, chlap.Zbliżył się do ściany, ściskając nadgarstek.Kciuk nadal ociekał krwią.Trząsł się na samą myśl o potworności tego, co ma zrobić.A może raczej - o idiotyzmie.To nie podziała, to nie podziała, jest o wiele za późno.Zawahał się, pociągnął nosem, a potem nakreślił krwią dwa ogromne trójkąty, jeden zwrócony wierzchołkiem ku górze, drugi odwrócony.Heksagram Salomona.Ziemia i woda, powietrze i ogień, a tam, gdzie się spotykały kwintesencja, piąty żywioł.Stojąc przed nimi dotknął ściany.Za oknem jego celi zamigotała błyskawica, a niebo niby tysiąc sztuk popeliny rozdarł piorun.Na dachy Milwaukee z łoskotem zwalił się deszcz, jakby Bóg postanowił zalać to miasto i zatopić je w jeziorze.Podniósł zabazgrane, przysłane przez Geoffa papiery i zaczął recytować wersety druidyjskiego rytuału.Muszą być pomylone - pomyślał.- To było zbyt dawno temu.W jaki sposób ktokolwiek mógłby przekazywać te obrzędy przez dwa tysiące lat?Ale Quintusowi Millerowi udało się, prawda? Quintusowi i jego drużynie obłąkańców.A jeśli udało się Quintusowi Millerowi, to i on mógł tego dokonać.Dia dha mo chaim,Dia dha mo chuairt,Dia dha mo chainn,Dia dha mon smuain!Czuł się jak idiota.Czuł się jak absolutny idiota.Jego wymowa była prawdopodobnie przeraźliwa.Nawet jeśli byli jacyś celtyccy bogowie; nawet jeśli istniały jakiekolwiek siły druidyczne, zapewne nie były w stanie go zrozumieć.Ale wyrecytował wszystko, co Geoff mu zapisał, wiernie, do ostatniego słowa.A następnie odczytał listę pięćdziesięciu imion Awena: Da i Yoghan, Mabo i Mabona, Lu i Lew, mab-Moi i Mabinos.Zawahał się, zwilżył wargi, a potem zagrał na flecie melodię, która brzmiała tak podobnie do „Lavender Blue” i wypowiedział końcowe słowa obrzędu, które jakoby miały umożliwić mu wejście w ścianę.Caimich mi a nochdEadar uir agus earc,Eadaer run do reachd,Agus dearo mo dhoille.Pogrzebcie mnie nocąWśród pastwisk i stad,Wśród tajemnic twego prawa,Me niewidzące oczy.Recytując te słowa z papierem od Geoffa drżącym w dłoni, zbliżał się do rysunku na ścianie swej celi coraz bliżej i bliżej, aż przycisnął twarz do pomalowanego szarą farbą muru.Pogrzebcie mnie nocą - wyszeptał.- Pogrzebcie mnie nocą.Usłyszał skrzyp kroków zbliżających się korytarzem ku jego celi.Nadchodził strażnik.Słyszał brzęk kluczy i wrzask jednego z pijaków:- Matko! Matko! Przyjdź i zabierz mnie, matko!Zamknął oczy.Ty Istoto-z-Praw-i-z-Gwiazd, dopomóż mi.Pogrzeb mnie nocą wśród tajemnic twego prawa.Drzwi celi otwarto.Strażnik powiedział:- Znów pan gra na tej przeklętej świstawce, wszyscy dostają od tego kota.Jack wszedł w ścianę.ROZDZIAŁ XIICzuł się tak, jakby sypał się na niego miękki, suchy piasek.Nie mógł otworzyć oczu, bo twarz osypywał mu pył ceglany.Ale przekonał się, że nie potrzebuje ich otwierać.Zamiast patrzeć, po prostu uzmysławiał sobie w myślach, dokąd się kieruje - prawie tak jasno, jak gdyby patrzył.Ściany komendy policji były jak ciemne, wąskie ścieżki labiryntu, on zaś szedł nimi, szybko i gładko, a drobiny jego ciała przenikały przez drobiny cegieł z niskim dźwiękiem szszszszsz.W ścianie przeszedł całą drogę wzdłuż korytarza aresztu śledczego.Kiedy przenikał przez któreś z żelaznych drzwi, odczucie przejścia było wyraźnie odmienne.Czuło się to tak, jak wpadnięcie pod tryskający zraszacz trawnika, jak nagłe uderzenie lodowato zimnej wody.Dotarł do schodów, ale w tym momencie zrozumiał, że zapewne ich nie potrzebuje.Wariaci raczej pływali w swym ziemnym środowisku, a nie chodzili w nim.Jack wyobraził sobie, że pływa, a robiąc to, spróbował zanurzyć się w dół przez ciemności ścian, aż do poziomu ulicy, a potem poniżej tego poziomu.Z niezdarną gracją niedoświadczonego płetwonurka przepływał przez beton, cegły i skałę.Od czasu do czasu przenikał przez kanał ściekowy, rurę gazową czy kabel elektryczny.Choć tego nie wiedział, jego przejścia przez kable telefoniczne powodowały nagłe, zagadkowe skwierczenia na linii, słyszalne dla rozmawiających.Gdy podniósł głowę i zrozumiał, że może widzieć, a przynajmniej uzmysławiać sobie wszystko ponad powierzchnią chodników w taki sam sposób, jak pływak widzi to, co się dzieje nad powierzchnią basenu - był zafascynowany.Mógł patrzeć od spodu na samochody, mógł widzieć podeszwy butów przechodniów.Obrazy te były zniekształcone w taki sam sposób, jak zniekształcają się obrazy widziane spod powierzchni wody.Ale gdy pomyślał, że spogląda ze środowiska bardzo gęstego do o wiele rzadszego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl