[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lęk uniósł mu włosy na głowie, ale coś zmuszało go, by pobiegł w stronę Boofulsa, złapał go i wreszcie udowodnił, że jest on jedynie wspomnieniem.Boofuls zaśmiał się, podczas gdy Martin brnął ku niemu poprzez lepki syrop koszmarnego snu.Wysoki, słodki śmiech odbijał się echem od wszystkich ścian, aż w końcu wydawało się, że otoczeni są tysiącem szczękających nożyc.W końcu Martin dotarł do końca korytarza i sięgnął w stronę Boofulsa, aby zerwać go z jego niewidzialnego krzyża.Ale tylko zderzył się boleśnie z płytą lodowatego szkła.Boofuls wybuchnął śmiechem.Był tylko obrazem w lustrze – odbiciem chłopca, który dawno już nie żył.Martin zamachnął się dziko, miotając się i wrzeszcząc.– Boofuls! Boofuls! Na miłość boską, Boofuls!* * *Doktor Ewart Rice nalał sobie kolejną filiżankę herbaty z cytryną.Promienie południowego słońca przeświecały delikatnie przez obłoczek pary, padając na oliwkowozieloną skórę, którą wyłożone było jego biurko.W gabinecie panowała niezmącona cisza, zaś z jego właściciela promieniował taki spokój, że Martinowi przez moment wydało się, że znalazł się w sanktuarium, a przed sobą ma jego kapłana.– Jest pan pewien, że nie chce pan jeszcze herbaty? – spytał doktor Rice.Był to szczupły, wymizerowany mężczyzna o długim nosie, sterczącym niczym ptasi dziób, i wściekle potarganych siwych brwiach.Miał na sobie brązowy tweedowy garnitur i bardzo czystą miękką koszulę w delikatną szkocką kratę.W jego wymowie także słychać było odległe echa szkockiego akcentu.Każde słowo wymawiał wyraźnie i bardzo dokładnie.– Rzecz jasna opowiadamy tę historię dla rozrywki – wyjaśnił, postukując łyżeczką o filiżankę.– Przypuszczam jednak, że w jakimś sensie stanowi ona dla nas coś w rodzaju rytuału, wyznania wiary.Bo, wie pan, ona jest prawdziwa.Widzieliśmy Boofulsa, cała nasza piątka.Wspólnie zdecydowaliśmy, że poinformowanie policji czy prasy byłoby bardziej niż bezużyteczne.W najlepszym razie wyśmiano by nas.W najgorszym, mogło to kosztować nasze posady.Ale to się naprawdę zdarzyło – pierwszy i ostatni raz, kiedy którekolwiek z nas widziało coś, co można by określić mianem ducha.I właśnie dlatego przybraliśmy to w otoczkę szpitalnej legendy.Uśmiechnął się.– Można chyba powiedzieć, że poprzez stałe przypominanie tej historii dokonywaliśmy swoistych egzorcyzmów.Coroczny obrzęd dzwonka, księgi i świecy.No i przynajmniej upewnialiśmy się w ten sposób, że nikt z nas nie zwariował.– Nie zwariowaliście – zapewnił go Martin.Doktor Rice napił się herbaty, po czym odstawił filiżankę.– Wygląda na to, że jest pan tego dziwnie pewien.– Jestem – zgodził się Martin.– Bo ja nie jestem wariatem, a także widziałem Boofulsa.– Pan go widział? – zapytał ostrożnie doktor Rice.– Przypuszczam, że miało to miejsce niedawno?– Od dziecka byłem wielbicielem Boofulsa.Obecnie jestem scenarzystą, zajmuję się pisaniem dla filmu i telewizji.Napisałem musical oparty na jego biografii – nie, żebym zdołał go komukolwiek sprzedać.W Hollywood samo nazwisko Boofulsa wydaje się otoczone szczególną atmosferą.Atmosferą klęski, jeżeli rozumie pan, co mam na myśli.Doktor Rice przytaknął i ponownie łyknął herbaty.– W tym tygodniu kupiłem lustro, które wisiało kiedyś nad kominkiem u Boofulsa – ciągnął Martin.– Od tego czasu mam same kłopoty.– I mówi pan, że go pan widział?– W lustrze, tak.I właśnie dlatego chciałem z panem porozmawiać.– Tak, nawet rozumiem, dlaczego.To bardzo niezwykle.Z zasady nie wierzę w zjawiska tajemne.Jestem ginekologiem, a kiedy się widziało misterium ludzkich narodzin, wiele razy powtarzające się na naszych oczach, to obawiam się, że w porównaniu z tym inne tajemnice bledną i stają się nieważne.– Nie uważam, aby akurat ta tajemnica była nieważna – zaoponował Martin i opowiedział o dwóch nie pasujących do siebie piłkach i o tym, jak Emilio próbował przejść przez lustro, a także co się przydarzyło Lugosiemu.– Trafiłem do szpitala właśnie z powodu tego lustra – dodał – założono mi trzydzieści osiem szwów, mogłem nawet zginąć.To dla mnie raczej ważne.Przez długą chwilę doktor Rice milczał.Jego zwiędłe dłonie, złożone na kolanach, wyglądały jak para opadłych kasztanowych liści.Kiedy wreszcie przemówił, głos miał cichy i opanowany – i to właśnie sprawiło, że jego relacja ze zdarzeń owej nocy, gdy do Sióstr Miłosierdzia przywieziono Alicję Crossley, zabrzmiała jeszcze bardziej przerażająco.– Oczywiście, panowało tu ogromne podniecenie.Wszędzie kręcili się dziennikarze.Cały hol pełen był reporterów, fotografów i operatorów kronik filmowych.Kiedy przyszedłem o siódmej na nocny dyżur, z trudem udało mi się dostać do środka.Przerwał, po czym kontynuował:– Pani Crossley umarła chyba koło ósmej.Potem przez kilka godzin panował względny spokój, bo wszyscy dziennikarze pobiegli do swoich redakcji, żeby przygotować poranne wydania.Ja byłem na piętrze, na którym mieści się ginekologia, to znaczy na piątym.Tej nocy przyjmowaliśmy dwa porody, toteż bezustannie krążyłem pomiędzy dwiema salami.– Czy to właśnie wtedy zobaczył pan Boofulsa? – spytał Martin.– Tak.To było kwadrans po dziewiątej.Szedłem korytarzem pomiędzy tak zwaną Salą Porodową B i głównymi schodami, kiedy ujrzałem małego chłopca, stojącego na końcu korytarza.Wyglądał na zagubionego.Zawołałem go, ale zdawało mi się, że mnie nie słyszy.Płakał i powtarzał bez przerwy: „Babcia, gdzie jest babcia?”Podszedłem do niego.Byłem już blisko, jak teraz z panem tutaj siedzimy.Może jeszcze bliżej.Wyciągnąłem rękę, widziałem, co mam przed oczami, ale w jakiś sposób mój umysł nie chciał w to uwierzyć.Więc wyciągnąłem rękę, żeby go dotknąć, chociaż stał nie przed, ale wewnątrz lustra.Lustro wydawało się po prostu szklanymi drzwiami, czy może oknem.To było absolutnie niemożliwe, to nie mogło być prawdą.Było w całkowitej sprzeczności ze wszystkim, co wiedziałem o nauce, o świecie i tym, co może, a co nie może istnieć.Proszę mi wierzyć: to, co miałem przed sobą, nie miało prawa istnieć, a przecież widziałem to na własne oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]