[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Normalnym biegiem rzeczy byłby je przekazał swoim czeladnikom, gdy zgłębialiby arkana tego rzemiosła.O niektórych sprawach powiedzieli mu jego mistrzowie, którzy z kolei dowiedzieli się o nich od swoich nauczycieli albo nabyli te doświadczenia w trakcie pracy.Jednakże aż nazbyt często wszelkie informacje i interpretacje przekazywane były ustnie ludziom, którym ta wiedza miała być potrzebna.Capiam zdał sobie sprawę, że Tirone wpatruje się w niego szeroko otwartymi oczami.Nie zamierzał wygłaszać tyrady; to zwyczajowo należało do Tirone’a.- Całkowicie się z tobą zgadzam, Capiamie - zaczął niepewnie Tirone przerywając, żeby odchrząknąć.- Jednak ludzie każdej rangi w każdym Cechu mają skłonność, żeby zachowywać jakieś sekrety, które.- Na Skorupy! Znowu ten bęben! - Capiam wciągnął głowę w ramiona i zatkał palcami uszy, usiłując nie dopuścić do siebie żadnego dźwięku.Twarz Tirone’a rozjaśniła się i uniósł się z krzesła, gestem pokazując Capiamowi, żeby sobie odetkał uszy.- To dobre wieści.Z Igenu.Wyprawili się na Nici i wszystkie zniszczyli.Poleciało dwanaście skrzydeł!- Dwanaście? - Capiam wyprostował się, myśląc o wielkich stratach poniesionych przez Igen i przeliczając jego chorych jeźdźców.- Igen nie mógł dziś wystawić dwunastu skrzydeł.- Smoczy jeźdźcy muszą lecieć, kiedy Nici są na niebie! W dźwięcznym głosie Tirone’a zabrzmiała duma i radosne uniesienie.Capiam wpatrywał się w niego głęboko skonsternowany.Jak to się mogło stać, że nie pojął znaczenia wzmianki Tirone’a o wspólnym zakazie Przywódców Weyrów, zabraniającym lotów na Południowy Kontynent? Musieli połączyć Weyry, żeby stawić czoło Niciom.- Oni walkę z Nićmi mają we krwi! Chociaż ponieśli tak okrutne straty, wznieśli się jak zawsze w niebo, żeby chronić kontynent.Tirone popadł w swój liryczny trans, jak to ironicznie nazywał Capiam.To nie był czas na układanie sag i ballad! Jednak te dźwięczne frazy poruszyły jakąś dawno zapomnianą strunę w jego pamięci.- Bądźże cicho, Tirone.Muszę pomyśleć! Bo w innym wypadku do walki z Nićmi nie zostanie nam żaden smoczy jeździec.Wynoś się!Krew! To właśnie powiedział Tirone.Mają to we krwi! Krew! Capiam niemalże słyszał skrzypiący, starczy głos leciwego Mistrza Gallardy’ego.Tak, przygotowywał się wtedy do swoich egzaminów czeladniczych, a stary Gallardy monotonnie mówił coś na temat nietypowych i wychodzących z użycia metod postępowania.Wspomniał o leczniczych właściwościach czegoś sporządzonego z krwi.Co to było? Surowica! Tak, to było to.Surowica jako ostateczne remedium na zakaźne choroby.- Capiamie? - To było Desdra, w jej głosie brzmiało wahanie.- Czy dobrze się czujesz? Tirone powiedział.- Czuję się świetnie! Świetnie! Co to ty mi ciągłe powtarzałaś? Jak czemuś nie da się zaradzić, trzeba się z tym pogodzić.Można jednak się zahartować.Uodpornić.A to jest we krwi! Nie kora, proszek ani liście, tylko krew.A ja mam teraz ten środek zapobiegawczy w mojej krwi, ponieważ przeżyłem zarazę.- Mistrzu Capiamie! - Desdra zrobiła krok do przodu i zawahała się, przypomniawszy o środkach ostrożności, obowiązujących podczas ostatnich pięciu dni.- Nie wydaje mi się, żebym mógł cię jeszcze zarazić, moja Desdro.Teraz sam jestem lekarstwem.A przynajmniej tak mi się wydaje.- Capiam w podnieceniu wyskoczył z łóżka i rozrzucił dookoła pościel, usiłując dostać się do skrzynki, która zawierała jego notatki z czasów uczniowskich i czeladniczych.- Capiamie! Przewrócisz się!Capiam zachwiał się i chwycił za krzesło, na którym poprzednio siedział Tirone.Nie potrafił zebrać dość sił, żeby sięgnąć do półek.- Podaj mi moje notatki.Te najstarsze, tam po lewej stronie, na najwyższej półce.- Usiadł nagle na krześle, trzęsąc się z osłabienia.- Muszę mieć rację.Nie mogę się mylić.„Krew ozdrowieńca nie pozwala innym zarazić się chorobą.”- Twoja krew, mój wspaniały, słabiutki przyjacielu - powiedziała cierpko Desdra, odkurzając zapiski zanim mu je podała jest bardzo kiepściutka i masz natychmiast wracać do łóżka.- Tak, tak, za minutkę.- Capiam przewracał stronice, starając się przypomnieć sobie, kiedy dokładnie Mistrz Gallardy wygłaszał te wykłady o „nietypowych metodach postępowania”.Wiosną.To było na wiosnę.Przeszedł do trzeciej części swoich notatek.To musiała być wiosna, ponieważ pozwolił swoim myślom bujać w obłokach i nie słuchać ględzenia o starożytnych procedurach.Poczuł, jak Desdra szarpie go za ramię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]