[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A na stole przepiękna rzeźba Niobe, według mitologii greckiej matki siedmiu córek i tyluż synów, która skamieniała z rozpaczy po ich stracie.Nataniel recytował:„.Tyś jest wiatr i symetria, złoty deszcz i harmoniaEuropę jak skrzypce trzymasz w swych niezmordowanych dłoniachNiobe, córko Tantala,Niobe, żono Amfiona.Niobe! Niobe! Latarko przez pagórki ciemne!Niobe! Donie! I Wisło, i Morze Śródziemne.”Radość z naszego spotkania była wielka.Trzy Urwisy były zachwycone wycieczką i mistrzem Natanielem, a ich zaróżowione z wrażenia twarze aż promieniały radością i emocjami.Dziwiło mnie tylko, że ubrani są jak na górską wędrówkę, a nie na zwiedzanie muzeum.Wreszcie, kiedy wszyscy trochę ochłonęliśmy, Nataniel obwieścił:– Koledzy, czas na nas.I szepnął do mnie:– Po co im tyle bagaży?– Oooo, nie.jeszcze nie, proszę pana – zaprzeczali jeden przez drugiego żałosnymi głosami.– Czas.Obiecałem, że odwiozę was do Łowicza, do ciotki Marka, przed nocą.Więc – jedziemy! Naprawdę.– Tomaszu, rozgość się w swym pokoju, a ja ich odwiozę.To tylko dziesięć kilometrów.Przybędę na kolację.Kiedy się żegnaliśmy, chudy jak szczapa Jarek szepnął mi do ucha:– Wydawało mi się, że widziałem tutaj mnicha– Jakiego mnicha?– Tego, który chodził po Sulejowie w poszukiwaniu pamiątek po zakonie cystersów.– Nie, Jarku, to niemożliwe.Tutaj przecież nie ma mnichów, naprawdę!Wzruszył ramionami.– A w Sulejowie są? Zresztą mogło mi się wydawać.Jak to w nocy.– W nocy? A która była godzina?.– Zegar wydzwonił dwunastą.– Hej, co za szeptanie po kątach! – zwrócił się do nas Nataniel, już ubrany.– Nic takiego, nic takiego – odparłem żywo, aby zatuszować tę dziwną wiadomość, jaką usłyszałem od jednego z Trzech Urwisów.– Wszystko w porządku.No, chłopcy, wszystkiego dobrego i do zobaczenia.Podaliśmy sobie ręce.– Jakby co, to jesteśmy blisko – szepnął na do widzenia Jarek.Wyszliśmy gromadnie z pokoju Nataniela, chociaż Urwisy z ogromną niechęcią, co dało się zauważyć po ich nieszczególnych minach.W przydzielonym mi pokoju rozpakowałem walizkę, rozstawiłem przywiezione książki i szpargały na szerokim, rozkładanym stole, a potem poszedłem do łazienki odświeżyć się po podróży.Ale przez cały czas kołatały mi w głowie słowa Jarka, że widział mnicha w pałacu.– To niemożliwe – burknąłem głośno do siebie, gdy nagle uderzył gong wzywający na kolację.W palarni zastałam Nataniela spacerującego drobnymi krokami i zerkającego po zawieszonych na ścianach obrazach.Skórzane fotele wokół okrągłego stolika zajmowały dwie panie: jedna bardzo młoda, druga podstarzała, w wielkich rogowych okularach.Mistrz zachowywał się ze sztuczną galanterią, co u niego było zawsze oznaką złośliwego zadowolenia.Kiedy mnie zobaczył na schodach, rzekł:– Kochane panie – uczynił ukłon w ich kierunku pozwólcie, że przedstawię wam mojego przyjaciela, Tomasza, człowieka, przed którym historia i sztuka nie mają tajemnic!– Tomaszu – wyrzekł – oto jest Pani z Wydawnictwa.– Tu wymienił nazwisko dość znanego działacza politycznego, który dochrapawszy się swego stanowiska porzucił żonę, umieściwszy ją uprzednio dla osłody na stanowisku kierownika działu literatury współczesnej w pewnej oficynie wydawniczej.– Tomaszu, oto jest Panienka z Wydawnictwa.– Och, mistrzu!.– jęknęła Panienka, patrząc mu w oczy z uwielbieniem.Było to brzydkie i dziwne kostropate stworzenie, niechlujnie uczesane, z pociągłą twarzą o garbatym nosie, które w recenzjach wewnętrznych podpisywało się: Joanna Dark.Na Nataniela nie sposób się było obrazić.On obrażał z uśmiechem na twarzy.Oto ujął Panienkę za rękę, podniósł tę rękę wysoko aż do swych ust.Wtedy jakby się chwilę zastanawiał: „A może odrzucić precz to wstrętne łapsko.?” Nie, pochylił głowę, pocałował dłoń i puścił bezwładną.– A teraz, Tomaszu, przedstawię ci coś naprawdę godnego uwagi.Tam wysoko, na balustradzie schodów, stoi późnogotycka polska rzeźba polichromowana, święty Jan Chrzciciel z barankiem.To zaś, co widzisz niżej u wejścia na schody, jest osiemnsatowieczną figurą biskuitową.Oto „Portret chłopca z psami” – nie pamiętam nazwiska malarza – na tle widoku fryzyjskiego miasta Lazenwarden.Oto „Przeprawa przez rzekę” pędzla Jana Brueghla, zwanego.Aksamitnym.Ta „Gra w karty” jest niestety tylko osiemnastowieczną kopią obrazu Lucasa van Leydena z 1519 roku.Oryginał znajduje się w Anglii; widziałem go w Wiltoonhouse, w zbiorach hrabiego Pembroke’a.W miarę jak mistrz opowiadał o obrazach, do palarni wchodzili coraz to nowi mieszkańcy Nieborowa.Przedstawiono mnie im i wzajemnie; wymienialiśmy przy tym drobne uprzejmości.W ten sposób poznałem pana Eligiusza Krupę, mężczyznę w średnim wieku o bardzo nieciekawej twarzy – redaktora teoretycznego miesięcznika „Horyzonty Filozofii”, nieogolonego, z włosami odrastającymi od głowy jak świńska szczecina; malarzu Stefana Borówko; milkliwego prozaika Zenona Niemka i jego żonę, gadatliwą panią Eleonorę z Kraszewskich, bo tak mi się przedstawiła, aktorkę dramatyczną Katarzynę Rokoko – przystojna, w średnim wieku niewiastę; krytyka Jana Grzegorczyka z wielką szopą włosów i fajeczką w zębach; tłumacza „podziemnych” rosyjskich powieści – młodzieńca znanego w środowisku literackim jako Kostia.Gdy zasiedliśmy w jadalni do rozsuwanego owalnego stołu, wszedł spóźniony profesor Jerzy Zann, matematyk, wraz z córką o dziwnym imieniu Stokrotka.Przed kolacją odbyli spacer po parku – obydwoje mieli policzki zaróżowione od mrozu.– Tra-ta-ta, tra-ta-ta, proszę państwa, w nocy spadnie śnieg – oznajmił radośnie profesor.Wszyscy uśmiechnęli się półgębkiem.Stokrotka, która zajęła krzesło u mego prawego boku – Nataniel siedział po jej lewej ręce – szepnęła mu do ucha:– Ojciec od tygodnia przepowiada opady śniegu.Jeszcze ani razu się nie sprawdziło.Dlatego się śmieją.Miała duże poczucie humoru.Poza tym okrągłą buźkę z dwoma miłymi dołeczkami.Nieduża, o obłych kształtach, młodziutka, z bystrymi oczami, z głową w jasnych kędziorach, była przykładem typu kobiety-bułeczki.Ojciec Stokrotki był naprawdę wielkim uczonym.Poza tym miał kwadratową szczękę, którą ciągle poruszał.Po lewej ręce Nataniela zajął miejsce poważny prozaik: żółta pergaminowa twarz, białka oczu zmącone rozlanym żółtkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]