[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I Batura, dryblas o kwadratowej twarzy, dyktator, uparciuch i zarozumialec, nie wychowasz takiego za młodu — krzyż pański społeczeństwu zgotujesz.I Stachurka, szczuplutki i cichy — jak taki dobry chłopak wytrzymuje z tymi urwisami? Chyba dlatego, że też gałgan, tylko minę ma taką niewinną.I Rudniok, mądrala, spiskowiec, specjalista od awanturniczych pomysłów, czupurna, piegowata gęba.Ten ich wszystkich miastową łobuzerką zaraził, jakby swojej, wilczkowskiej, mieli za mało.I jeszcze trzydzieści innych twarzy, łącznie z dziewczynkami, którym też nic nie brakuje.A teraz oto te wszystkie nieznośne gęby uśmiechają się.I nagle Sądej zaczyna wszystko rozumieć.Więc tak.więc tak.no patrzcie.tak starego nauczyciela zdenerwować.Nie mogli to od razu powiedzieć?.Ale ich się zawsze kawały trzymają.Tam do licha.co to serce wyprawia.Trzeba się wziąć w garść, bo gotowi pomyśleć, że się stary nauczyciel rozłazi — oparł się ciężko o stół.Lekarze uprzedzali, bez wzruszeń.kto mógł przypuszczać, że w klasie.Nie, nie powinien jeszcze zrywać się z łóżka, jeszcze jest chory, bardzo chory.Klasa patrzyła na niego zaniepokojona.— Co się panu stało? — zerwał się Batura.— Nic, już dobrze.— Sądej uśmiecha się do klasy.— To tylko.serce.CZĘŚĆ IVAKCJA „S”ROZDZIAŁ XXIVMiotła pana Kropy · Szpieg na widowni · Lista podejrzanych · Grupa operacyjna „S”Ten dzień od początku zaczął się niezwykle.Kiedy rano Batura przyszedł do szkoły, zastał poruszenie na podwórzu.Chłopcy oblepiali płot i schody przed szkołą, przyglądając się czemuś z zaciekawieniem.Co trochę wybuchał śmiech, ale zaraz uciszano się nawzajem: „Cii, nie przeszkadzać!”Batura przedarł się przez gromadę i zobaczył Kropę biegającego tam i z powrotem po podwórku.Stary szukał czegoś zapamiętale, to znów przystawał i wygrażał chłopcom pięścią.— Co się stało? — szepnął zaciekawiony Batura do Stachurki.Stachurka szturchnął go.— Nie widzisz?.O, patrz tam!— Nic nie widzę.— Wyżej.wyżej.Batura podniósł głowę i oniemiał.Na wysokości pierwszego piętra dyndała miotła Kropy zawieszona na niewidocznym z tej odległości sznurku.Ukryci w oknie na górze chłopcy spuszczali ją i podnosili.Stary nie widział jej i biegał tam i z powrotem.Zaglądał wszędzie: pod schody, do komórki, a nie przyszło mu na myśl, żeby spojrzeć w górę.Wreszcie podszedł do niego Miksa i zapytał grzecznie, niewinnym głosem.— Panie Kropa, czego pan tak szuka?— Ja wam dam, łobuzy! Miotłę schowali! — pogroził mu woźny.— A może pan zapomniał, gdzie pan zostawił?— Jak to? Pod ścianą stała.A łobuzy! A hultaje!W tym samym momencie chłopaki z góry opuścili miotłę niziutko do ziemi.— Co pan chce od nas?.O, przecież stoi! — zawołał Miksa.Kropa odwraca się, patrzy, oczy przeciera.Miotła rzeczywiście stoi na swoim miejscu.— Omamy jakieś, omamy.— mruczy — przecież nie było.Przysięgnę, że nie było.— Była! Była! — wmawiają w niego.— Nie widział pan? Cały czas stała.No nie, chłopaki?Kropa spogląda na nich spode łba niepewnym wzrokiem.Zdejmuje kapelusz i gładzi się skołowany po czaszce.— Omamy, omamy jakieś — bełkocze.— Niech pan lepiej ją weźmie i schowa, bo jeszcze zginie i będzie znów na nas — mówi Miksa.Kropa dopada do miotły, już ma chwycić, gdy wtem miotła ucieka mu wysoko do góry.Odskakuje jak oparzony i patrzy z osłupieniem.Teraz już nikt nie może wytrzymać i wszyscy pękają ze śmiechu.Kropa zaczyna się domyślać, że to jakiś ciemny kawał.Dostrzega cienki sznurek, na którym uwiązana jest miotła.Sinieje ze złości.Tak sobie ze starego zadrwić!— A hultaje! — krzyczy i wygraża pięścią.Miotła opada razem ze sznurkiem.A chłopcy uciekają do klasy.Ale Kropa nie goni ich.Oparty rękoma o mur, dyszy ciężko, patrząc gdzieś w bok.W jego szeroko otwartych oczach jest już tylko ból i strach.Chłopcy przyglądają mu się z okna zdziwieni.— Co on tak stoi?— Dlaczego nie goni?— Patrzcie, jak się zmęczył!Na widok wchodzącego Batury Miksa zeskoczył z parapetu.— Ale komedia była, co, Antoś? Wszystko obmyślone jak w teatrze! Zapłaciliśmy mu za oszczep.— Głupi jesteś — wyszarpnął się Batura i usiadł nachmurzony w swojej ławce.Druga lekcja była z panem Sądejem.Na geografii u Sądeja zawsze jest tak: na dziesięć minut przed końcem lekcji Sądej przestaje wykładać, chowa do kieszeni swój cebulasty zegarek, który dotąd spoczywał na stoliku, i mówi: „A teraz wolne pytania”.Tę część lekcji chłopcy i dziewczynki najbardziej lubią.Można wtedy pytać Sądeja o wszystko ciekawe i nie tylko z geografii.Taki jest już zwyczaj.Pokłóciłeś się z kolegami, czy można samolotem przelecieć dookoła równika bez lądowania, możesz wtedy zapytać.Ciekawi cię, ile pięter będzie miał Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, albo czy to prawda, że w kopalniach na dole jest gorąco, albo czy krowy można doić elektrycznością — możesz wtedy zapytać.Różne są pytania.Dlaczego widać wciąż tę samą twarz księżyca — przecież księżyc się kręci.Czy na Marsie są rośliny? I czy to prawda, że są takie ryby, co jak się je wyjmie z wody, to od razu pękają?Tego dnia na wolnych pytaniach Batura podniósł palce do góry i zapytał, czy człowiek może mieć kamień w piersiach.Sądej zmarszczył brwi zdumiony.— Co też ci przyszło do głowy, Batura?— A bo Gola słyszał, jak ludzie mówili, że pan Kropa ma.ma w piersiach kamień.Prawdziwy kamień.W klasie zapanowała cisza.Wszyscy patrzyli to na Baturę, to na pana Sądeja.Tylko Karlik wzruszył ramionami i szepnął:— Co takie głupstwa powtarzać? To przecież śmieszne.Ale Sądej nie śmiał się.— Kamień w piersiach? — rzekł zamyślony.— Zdaje się, że teraz rozumiem.Ludzie pewnie chcieli powiedzieć, że pan Kropa jest chory na pylicę.— A.a co to jest pylica, proszę pana?— To taka ciężka choroba — mówił Sądej.— Kropa nabawił się jej pracując na chleb daleko, w Chile.Wiesz, gdzie to jest, Batura?— Tak, proszę pana, to taki długi, wąski kraj nad Oceanem Spokojnym, na samym brzeżku Ameryki Południowej.— Tak.Kropa pracował tam przed wojną w wielkich kopalniach miedzi.I wtedy zachorował.W siódmej klasie będziecie się uczyć z chemii o dwutlenku krzemu.Nazywa się on krzemionką.Krzemionka wchodzi w skład wielu skał.W czasie pracy drobniutki pył krzemionki osiada w płucach górnika.Broniąc się przed nim, organizm człowieka otacza chore miejsca osłonką z twardej tkanki.W płucach powstają twarde zgrubienia, podobne do guzów.Jest ich coraz więcej, zaczynają się łączyć z sobą i blokować płuca.Człowiekowi coraz trudniej oddychać, a gdy choroba posunie się zbyt daleko — dusi się.— To.to pan Kropa umrze? — zapytał Batura.— Zdaje się, że pylica u niego nie jest zbyt daleko posunięta, ale ciężko pracować nie może.Klasa milczała wstrząśnięta.Kto by mógł przypuszczać, że Kropa, ten Kropa, którego wszyscy się boją, jest tak ciężko chory.— Proszę pana, to mój szwagier też na to zachoruje, bo on jest górnikiem? — spytał Stopa.— I mój tata?— I mój?Zaniepokojeni chłopcy wpatrywali się w Sądeja.— Nie bójcie się, w naszej kopalni nie ma krzemionki, nasze piękne malachity i azuryty tkwią w szczelinach wapieni.— A gdyby była?— To i wtedy są na nią sposoby, żeby nie szkodziła.— Jakie, proszę pana?— Różne.Na przykład wiercenie na mokro.Wtedy pyłu nie ma.Poza tym odpowiednie wietrzenie, maski przeciwpyłowe dla robotników.skrócony czas pracy.— To czemu pan Kropa zachorował?W tej chwili jak na złość zadźwięczał dzwonek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]