[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Mama szturchnięciem zmusiła konia, żeby zrównał się z wierzchowcem Weldyna.— Mówisz ciągle o tym, jacy to jesteście wspaniali, jak wielcy są Sokolnicy w porównaniu z Alizończykami.Znam możliwości mojego małżonka.Teraz ty nam pokaż, na co cię stać.Spojrzał na nią prawie bezbarwnymi oczami.— Myślałem, że nie potrzebujesz pytać po walce w kolderskim pokoju Alizonu — powiedział.— Jednak wykonam to, co twój… twój, hm, małżonek sobie życzy.To jego wyprawa, a nie moja.I to jemu, a nie mnie Strażniczka przekazała dowództwo.Ton jego dowodził, że sadził, iż wybrano na dowódcę niewłaściwego Sokolnika.Papa wszakże tylko skinął głową i mocniej przytulił do siebie Seplenisię.Spojrzał na niebo.Słońce już prawie schowało się za żywopłotami.— Poślij Ostrego Szpona, żeby znalazł dla nas miejsce na odpoczynek.Kiedy rozbijemy obóz, poszukam czegoś do jedzenia.— Nie możemy sobie pozwolić na taki luksus jak ognisko.— Mamy jeszcze podróżne suchary w sakwach — wtrąciła Eirran.— A jeśli dopisze nam szczęście, znajdziemy jadalne korzenie i bulwy.Niestety, jeszcze za wcześnie na jagody.Weldyn odwrócił się do niej.Na jego twarzy malowało się obrzydzenie.— Wiec to ty jesteś tą kobietą, która nauczyła pewnego Sokolnika żywić się roślinami jak zwierzę.— A ja przypuszczam, że myślisz…Tata włożył palec do ust i gwizdnął przeciągle, tak że wszystkie konie drgnęły, a Ostry Szpon zaskwirzył i załopotał skrzydłami.Weldyn nie bez trudu uspokoił zarówno swego wierzchowca, jak i ptaka.— Rób, co ci każą — oświadczył tata.— Nie mamy czasu na spory.IIITej nocy schronili się w jakimś opuszczonym kamiennym budynku.Niegdyś była to pewnie stodoła, albo nawet dom mieszkalny.Najprawdopodobniej jednak praktyczne połączenie obydwu.Słomiany dach był dziurawy, ale dla wszystkich starczyło miejsca, nawet dla koni.Za domem Eirran odkryła pozostałości ogrodu.Dawno już zarósł zielskiem, ale nadal rosły w nim nieliczne jadalne rośliny przebijając się przez duszący je gąszcz.Zadowolony z tego tata uznał nawet, że po zmroku mogą sobie pozwolić na niewielkie ognisko; ścigający nie będą w stanie dostrzec dymu i ich wytropić.Loric poszedł na polowanie z Weldynem, ale w tej części Alizonu było mało zwierzyny łownej.Ukradli wiec jagnię z nie strzeżonego stada, które pasło się na pobliskiej łące.Tacie powiodło się nieco lepiej.Złapał w pułapkę parę królików, podczas gdy mama w zapuszczonym ogrodzie zebrała wszystko, co nadawało się do jedzenia.Niebawem wbite na rożen jagnię piekło się nad ogniskiem.Mama wyglądała na bardzo zadowoloną przygotowując z tatą gulasz z królików i obracając podróżne suchary.Sześć małych czarownic siedziało rzędem, przyglądając się temu i czekając.Burczało im z głodu w brzuszkach i mama dała każdej łyżkę, by mogła trzymać ją w buzi, zanim kolacja będzie gotowa.Weldyn głaskał Ostrego Szpona, rozmawiał z nim i karmił, czekając, aż jego posiłek będzie gotowy.Myszka miała nadzieję, że choć na krótko zostawi tatę w spokoju, ale on nie chciał.Przemawiał tylko na pozór do swojego sokoła i do pozostałych gwardzistów.Dziewczynka wiedziała jednak, że w tym tkwi coś jeszcze.— Dobry Ostry Szpon — mówił.— Piękny, dzielny ptak.Nigdy nie będzie takiego jak ty, mimo że spotkaliśmy się w dzikiej okolicy.Gniazdo nie istnieje, ale czarne sokoły nadal żyją.— Zerknął z ukosa na Dunnisa.— Wiesz, tak właśnie spotkałem mojego sokoła.Kiedy góry ruszyły z posad, niektóre ptaki uciekły i teraz rozmnażają się na wolności.Ten piękny sokół odnalazł mnie po śmierci Szponiastej Stopy.I od tej pory jesteśmy razem, prawda, Ostry Szponie? Rozpoznałeś prawdziwego Sokolnika, gdy go zobaczyłeś.Nie takiego, który pozwolił się zdeprawować, stał się mięczakiem i zadaje się z ko…— Wystarczy na dziś, Weldynie.— Tata wstał i wyprostował się na całą wysokość.Był blady i miał taki wyraz oczu, że Myszka zatrzęsłaby się ze strachu, gdyby to na nią tak spojrzał.— Ty nie jesteś prawdziwym Sokolnikiem — powiedział leniwie Weldyn.— Już nie.Gdybym był tobą — a dziękuję Wielkiemu Sokołowi, że nie jestem — nie łudziłbym się nadzieją, że odnajdzie mnie jakiś dziki sokół.Tata zrobił krok w stronę Weldyna.Migotliwy blask ogniska oświetlił jego twarz.Jego oczy połyskiwały groźnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]