[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadeszło południe, potem światło zaczęło wolno ściekać z nieba.Babcia bezcelu krążyła po kuchni.Od czasu do czasu gorączkowo rzucała się w wir do-mowych prac.Stary brud został bezceremonialnie wydłubany ze szczelin międzykamieniami, kominek oskrobany z sadzy i zaszorowany niemal na śmierć, a gniaz-do myszy grzecznie, choć nieodwołalnie, usunięte zza komody i wyniesione doszopy.Zaszło słońce.Zwiatło świata Dysku jest stare, powolne i gęste.Z drzwi domku Babcia przy-glądała się, jak spływa z gór, jak płynie złotymi rzekami po lesie.Tu i tam w za-głębieniach formowało kałuże, póki nie wyblakło i nie zniknęło.Nerwowo stukała palcami o framugę, mrucząc jakąś cichą, ponurą melodyjkę.Przyszedł świt i domek był pusty, jeśli nie liczyć ciała Esk, cichego i nieru-chomego na łóżku.Kiedy złocisty blask płynął wolno przez Dysk niczym pierwsze fale powodzina równinach, orzeł zatoczył krąg i wzniósł się wyżej pod kopułą niebios.Uderzałpowietrze powolnymi, potężnymi machnięciami skrzydeł.Pod Esk rozciągał się cały świat: wszystkie kontynenty, wszystkie wyspy,wszystkie rzeki, a zwłaszcza ogromny pierścień Krawędziowego Oceanu.Tu, w górze, nie było niczego.Nawet dzwięku.Esk rozkoszowała się tym uczuciem, zmuszała słabnące mięśnie do większe-go wysiłku.Ale coś było nie w porządku.Jej myśli zdawały się biegać w kół-ko, wymykać się spod kontroli, rozpływać.Ból, uniesienie i znużenie opanowały37umysł, ale równocześnie wszystko inne rozsypywało się w proch.Wspomnieniaulatywały na wietrze.Kiedy tylko chwytała się jakiejś myśli, ta parowała, nie po-zostawiając po sobie nawet śladu.Traciła fragmenty samej siebie i nie pamiętała, co traci.Wpadła w panikę.Sięgnęła do tego, czego była pewna.Jestem Esk, ukradłam ciało orła i poczucie wiatru w piórach, głód, obserwacjanienieba w dok.Spróbowała jeszcze raz.Jestem Esk i poszukiwanie ścieżki wiatru, bal mięśni, cięcie powietrza, jegochłód.Jestem Esk wysoko ponad powietrzem-wilgotnym-mokrym-białym, ponadwszystkim, niebo jest rzadkie.Jestem.Jestem.* * *Babcia była w ogrodzie, między ulami.Poranny wietrzyk szarpał ją za spód-nicę.Przechodziła od ula do ula i stukała w daszki.Potem, między zagonamiogórecznika i mięty wyciągnęła przed siebie ramiona i zaśpiewała coś tonemchwilami tak wysokim, że zwyczajny człowiek nic by nie usłyszał.Lecz z uli rozległ się głośny szum i nagle w powietrzu zaroiły się ciężkie,wielkookie, brzęczące nisko kształty trutni.Zatoczyły krąg nad jej głową, dodającswoje basowe bzyczenie do jej pieśni.A potem zniknęły, wzniosły się w światło nad polaną i odleciały ponad drze-wami.Dobrze wiadomo a przynajmniej wiadomo czarownicom że wszystkiekolonie pszczół są jedynie częściami stworzenia zwanego Rojem, podobnie jakpojedyncze pszczoły są złożonymi komórkami jazni ula.Babcia nieczęsto łączyłaswój umysł z pszczelim, po części dlatego, że myśli owadów to dziwaczne, obcewrażenia o posmaku cyny.Przede wszystkim jednak z powodu swych podejrzeń,że Rój jest o wiele bardziej inteligentny niż ona.Wiedziała, że trutnie szybko dotrą do kolonii dzikich pszczół w głębokimlesie, a po kilku godzinach każdy skrawek każdej górskiej łąki znajdzie się podbaczną obserwacją.Teraz mogła już tylko czekać.W południe trutnie wróciły, a Babcia w ostrych, kwaśnych myślach jazni ulazobaczyła, że nigdzie nie ma ani śladu Esk.Wróciła do chłodnego wnętrza domku i usiadła w fotelu, wpatrując sięw otwarte drzwi.Wiedziała, jaki powinien być jej następny krok.Sama myśl o tym budziław niej obrzydzenie.Przystawiła jednak krótką drabinę, wspięła się na dach szopyi z kryjówki pod strzechą wyciągnęła laskę.38Była lodowata.Para unosiła się znad powierzchni. Czyli powyżej linii śniegu stwierdziła Babcia.Zeszła na dół i z rozma-chem wbiła laskę w ziemię wśród kwiatów.Zmierzyła ją niechętnym wzrokiem.Odniosła nieprzyjemne wrażenie, że la-ska odpowiada jej równie wrogim spojrzeniem. Nie myśl, że wygrałaś, bo wcale nie warknęła Babcia. Po prostu niemam czasu na zabawy.Na pewno wiesz, gdzie ona jest.Rozkazuję ci, żebyś mniedo niej zabrała!Laska obserwowała ją nieruchomo. Na. Babcia zawahała się.Trochę już zapomniała inwokacji. Nakaszę i kamień, rozkazuję!Aktywność, ruchliwość, ożywienie.wszystkie te słowa zupełnie się nienadawały do opisu reakcji laski.Babcia poskrobała się po brodzie.Przypomniała sobie lekcję, której uczyły sięwszystkie małe dzieci.Jak brzmi magiczne słowo? Proszę? spróbowała.Laska zadrżała, uniosła się nad ziemią, przekręciła poziomo i zawisła zapra-szająco przed Babcią.Babcia słyszała, że wśród młodszych czarownic wróciła moda na miotły, alesama tego nie pochwalała.Człowiek w żaden sposób nie może wyglądać godnie,kiedy sunie przez powietrze na sprzęcie gospodarstwa domowego.Poza tym wiatrbył za silny.Ale chwila nie była właściwa, by martwić się o godny wygląd.Babcia za-trzymała się tylko na moment, by z haka przy drzwiach zerwać swój kapelusz.Natychmiast wdrapała się na laskę i usiadła jak najwygodniej bokiem, natural-nie, i ściskając kolanami spódnicę. Dobrze oznajmiła. I co tera.aaaaaa.Zwierzęta rozbiegały się w panice, kiedy nad ich głowami przesuwał się ha-łaśliwy, przeklinający cień.Babcia trzymała się rozpaczliwie pobielałymi palca-mi i kopała chudymi nogami.Wysoko ponad koronami drzew pobierała trudnenauki o środkach ciężkości i turbulencjach prądów powietrznych.Laska pędziłanaprzód, nie zważając na jej krzyki.Zanim dotarły nad górskie łąki, Babcia zdążyła jakoś dojść z nią do porozu-mienia.To znaczy, że mogła się trzymać kolanami i dłońmi, pod warunkiem, żenie przeszkadzało jej zwisanie głową w dół.Kapelusz okazał się przydatny, a toze względu na swój aerodynamiczny kształt.Laska nurkowała między czarne urwiska, wzdłuż nagich wąwozów, gdzie po-dobno w dniach Lodowych Gigantów płynęły rzeki lodu.Mrozne, rozrzedzonepowietrze drapało w gardło.Zatrzymały się gwałtownie na śnieżnym polu.Babcia upadła i leżała dyszącna śniegu.Usiłowała sobie przypomnieć, dlaczego to znosi.39O kilka stóp zauważyła pod skalną przewieszką kłębek piór.Zbliżyła się.Orzeł podniósł głowę i spojrzał na nią dzikimi, przestraszonymi oczami.Próbo-wał odlecieć, ale przewrócił się.Kiedy Babcia wyciągnęła rękę, wyrwał jej z dłonirówniutki trójkącik mięsa. Rozumiem mruknęła cicho Babcia, nie zwracając się do nikogo kon-kretnego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]