[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mam zamiaruwtajemniczać w to Kiary.Do diabła, nie powinnawiedzieć, że myślę o niej i jej ciasteczkach aż zaczęsto.Pod domem Kiara jak burza wysiada z auta.Kiedy później robię sobie w kuchni przekąskę,patrzę, jak kroi warzywa.Ciekawe, czy niewyobraża sobie mojej głowy wśród tychmarchewek.– Cześć, Carlos – mówi profesor, wchodząc dokuchni.– Jak było w REACH?– Do bani.– Coś więcej? – pyta mój opiekun.– Było naprawdę do bani – dodaję, a z każdegosłowa kapie sarkazm.– Masz niesłychanie bogate słownictwo –stwierdza profesor.– Dziś po kolacji potrzebuję waszej pomocy.– Co mamy robić? – pytam.– Wyrywać chwasty.– Czy wy, bogacze, nie macie ogrodników?Odpowiedź brzmi „nie”, bo po kolacjiWestford daje nam duże papierowe torby iodprowadza do ogrodu.Rzuca mnie i Kiarze płócienne rękawice.– Ja będę wyrywał w szczycie domu, a ty, Kiaro, zajmij się z Carlosem tyłami.– Tatusiu! – krzyczy Brandon od drzwiwerandy.– Carlos powiedział, że zagra dziś ze mną w nogę.– Przepraszam, Bran, ale Carlos musi mipomóc wyrywać chwasty w ogrodzie – zwracasię Westford do syna.– Ty też możesz pomóc – mówi Kiara do brata,a ten wydaje się zachwycony tą perspektywą.Pamiętam, że kiedy byłem młodszy, Alex teżmnieprosił,żebymmupomagałwporządkowaniu ogrodu.Zawsze się starał,żebym się czuł użyteczny.– Hej, Brandon, mnie też się przyda twojapomoc – mówię.– Jak skończymy, to z tobąpogram.– Naprawdę? – pyta dzieciak.– Tak.Pilnuj, żeby worek był szeroko otwarty,to chwasty nie będą się wysypywać obok, jakbędę je wyrzucał.Podbiega do worka i otwiera go.– Tak dobrze?– Tak.Kiara przesuwa się już na czworakach,wyrywając chwasty i wrzucając je do drugiegoworka.Nie wyobrażam sobie Madison klęczącejna ziemi i zajętej pracą w ogródku.Niewyobrażam sobie też, żeby mogła jeździćstaroświeckim samochodem, w którym nieotwierają się drzwi po stronie pasażera.– Jesteś za wolny – zauważa Brandon.– Założęsię, że Kiara ma w worku więcej chwastów niżty.– Chłopiec podbiega do worka Kiary isprawdza jego zawartość.– Kiara wygrywa.– Niedoczekanie.Chwytam garść zielska i wyrywam z ziemi.Jakieś kolce kłują mnie przez rękawiczki, ale niezwracam na to uwagi.Oglądam się na Kiarę, która pracuje terazszybciej niż przed chwilą.Wyraźnie lubirywalizację.– Gotowe! – wykrzykuje, stojąc po lewej stronie ogrodu i ściągając rękawiczki gestemzwycięzcy.Podnosi Brandona i obraca dookoła,aż oboje padają ze śmiechem na trawnik.– Lepiej uważaj, Kiara – wołam do niej.–Zaczyna wyłazić twój prawdziwy charakter.Brandon jest odwrócony plecami, więc Kiarapokazuje mi środkowy palec i odchodzi dosamochodu.Wyraźnie zalazłem jej za skórę.– Teraz możemy pograć w nogę! Stań nabramce – mówi Brandon i pokazuje mi niedużąsiatkę rozstawioną w ogrodzie.– Pamiętaj, że jakstrzelę ci gola, to pobawisz się ze mną w G.I.Joe.Staję na bramce, a Brandon próbuje strzelićgola.Niech się trochę pomęczy.Po którejśkolejnej próbie jest spocony i ciężko dyszy, ale się nie poddaje, chociaż to beznadziejna sprawa.– Tym razem mi się uda – mówi po razpięćdziesiąty.Pokazuje na coś za moimi plecami.– O, zobacz, co tam jest!– To sztuczka stara jak świat, chłopie.Doceniam jego próbę przechytrzenia mnie,ale nie ze mną takie numery.– No naprawdę.Zobacz! – wykrzykujeBrandon.Jest przekonujący, ale i tak nie odrywam oczuod piłki.Wolę cały dzień blokować jego strzały, niż bawić się lalkami.Kopie piłkę, znowu bronię.– Przepraszam, chłopie.– Brandon, czas na kąpiel – woła paniWestford z patio.– Jeszcze kilka strzałów, mamo.Proszę.Pani Westford patrzy na zegarek.– Dwa, a potem do mycia.Carlos na pewno malekcje.Po dwóch kolejnych nieudanych próbachmówię Brandonowi, żeby się poddał.Biegnie wpodskokach do domu.Ma dobrą koordynację.Ciekawe, w jakim wieku chłopcy załapują, że niepowinni podskakiwać.W drodze do swojegopokoju mijam jadalnię.Kiara siedzi przy dużym stole zakopana w stercie grubych podręczników.Kosmyki włosów uciekły z końskiego ogona iopadają na twarz.Zastanawiam się, jak bywyglądała z rozpuszczonymi włosami.Podnosi wzrok, po czym szybko opuszczagłowę.– Powinnaś nosić rozpuszczone włosy –mówię.– Byłabyś wtedy bardziej podobna doMadison.Znowu pokazuje mi palec.Wybucham śmiechem.– Uważaj – ostrzegam ją.– Podobno wniektórych krajach obcinają za to palec.Po dwóch dniach włamuję się do szafek Nickai Madison, używając do tego ciasteczkowychmagnesów Kiary (bez ciasteczek) i małegośrubokrętu, który wziąłem z jej samochodu.Wpołowie trzeciej lekcji proszę o zgodę na pójściedo toalety i idę przeszukać szafkę Madison
[ Pobierz całość w formacie PDF ]