[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na środkustał duży stół pokryty kosztownym obrusem i przywalony stosem papierów.- Mogę wprowadzić interesantów? - spytał Jumart.- Ci nie są, zdaje mi się, niebezpieczni.Tylko nabaronowę.ośmielę się zwrócić uwagę.Czeka w czytelni.Ukłonił się i wyszedł z powagą do innego salonu, który zdawał się być poczekalnią."Czy ja, do licha, nie wpadłem w jaką awanturę?" - pomyślał Wokulski.Ledwie Wokulski usiadł na fotelu i zaczął przeglądać papiery, wszedł lokaj w błękitnym frakuozdobionym złotymi haftami i podał mu bilet na tacy.Na bilecie był napis: "Pułkownik", i jakieś nic niemówiące nazwisko.- Prosić.Po chwili ukazał się mężczyzna pięknego wzrostu, z siwą hiszpanką, takimiż wąsami iczerwoną wstążeczką przy klapie surduta:- Wiem, że mało ma pan czasu - odezwał się gość, lekko kłaniając się.- Mój interes jest krótki.Paryż -miasto wspaniałe pod każdym względem: czy chodzi o zabawę, czy o naukę ; ale potrzebujewytrawnego przewodnika.Ponieważ znam wszystkie muzea, galerie, teatry, kluby, monumenta,instytucje rządowe i prywatne, słowem wszystko.więc jeżeli pan życzy sobie.- Niech pan raczy zostawić swój adres - odpowiedział Wokulski.- Władam czterema językami, mam znajomości w świecie artystycznym, literackim, naukowym iprzemysłowym.- W tej chwili nie mogę panu dać odpowiedzi - przerwał Wokulski- Mam zgłosić się czy czekać na pańskie wezwanie? - spytał gość- Tak, odpowiem panu listownie.- Polecam się pamięci - odparł gość.Wstał z krzesła i ukłoniwszy się wyszedł.Lokaj przyniósł drugi bilet i niebawem ukazał się drugi gość.Był to człowiek pulchny i rumiany iwyglądał na właściciela sklepu bławatnego.Kłaniał się na całej przestrzeni ode drzwi do stołu.- Co pan każe? - spytał Wokulski.- Jak to, nie odgadł pan przeczytawszy nazwisko Escabeau?.Hannibal Escabeau?.- zdziwił sięprzybyły.- Karabin Escabeau daje siedemnaście strzałów na minutę; ten zaś, który będę miał honorzaprezentować panu, wyrzuca trzydzieści kul.Wokulski miał tak zdziwioną minę, że Hannibal Escabeau sam począł się dziwić.- Sądzę, że nie omyliłem się? - spytał gość.- Omylił się pan - odparł Wokulski.- Jestem kupcem galanteryjnym i karabiny nic mnie nie obchodzą.- Mówiono mi jednak.poufnie.- rzekł z naciskiem Escabeau - że panowie.- yle pana poinformowano.- Ach, w takim razie przepraszam.To może być pod innym numerem.- mówił gość cofając się ikłaniając.Nowy występ błękitnego fraka i białych spodni i nowy gość; tym razem mały, szczupły, czarny, zniespokojnym wejrzeniem.Ten prawie przybiegł do stołu, padł na krzesło, obejrzał się na drzwi iprzysunąwszy się do Wokulskiego zaczął przyciszonym głosem:- Pewnie dziwi to pana, ale.rzecz jest ważna.zbyt ważna.W tych dniach zrobiłem olbrzymieodkrycie co do rulety.Trzeba tylko sześć do siedmiu razy dublować stawkę.- Wybaczy pan, ale ja się tym nie zajmuję - przerwał mu Wokulski:- Nie ufa mi pan?.To całkiem naturalne.Ale mam właśnie przy sobie małą ruletę.Możemyspróbować.- Przepraszam pana, w tej chwili nie mam czasu.- Trzy minuty, panie.minutkę.- Ani pół minuty.- Więc kiedyż mam przyjść? - pytał gość z miną bardzo zdesperowaną.- W każdym razie nieprędko.- Niechże mi pan przynajmniej pożyczy sto franków na oficjalne próby.- Mogę służyć pięcioma - odparł Wokulski sięgając do kieszeni.- O nie, panie, dziękuję.Nie jestem awanturnikiem.Zresztą.niech pan da.jutro odniosę.Panmoże się tymczasem namyśli.Następny gość, człowiek okazałej tuszy, ze sznurem miniaturowych orderów na klapie surduta,proponował Wokulskiemu: dyplom doktora filozofii, order lub tytuł, i wydawał się bardzo zdziwionym,gdy propozycji nie przyjęto.Odszedł, nawet nie pożegnawszy się.Po nim nastąpiła paru minutowa przerwa.Wokulskiemu zdawało się, że w poczekalni słyszy szelestkobiecej sukni.Wytężył ucho.W tej chwili lokaj zameldował baronowę.Znowu długa pauza i ukazała się w salonie kobieta tak piękna i dystyngowana, że Wokulski mimo wolipowstał z fotelu.Mogła mieć około czterdziestu lat; wzrost okazały, rysy bardzo regularne, postawawielkiej damy.Milcząc wskazał jej fotel.Gdy zaś usiadła, spostrzegł, że jest wzburzona i szarpie w rękach haftowanąchusteczkę.Nagle odezwała się, dumnie patrząc mu w oczy:- Pan mnie zna?- Nie, pani.- Nie widział pan nawet moich portretów?- Nie.- Więc chyba nigdy pan nie był ani w Berlinie, ani w Wiedniu.- Nie byłem.Dama głęboko odetchnęła.- Tym lepiej - rzekła - będę śmielszą.Nie jestem baronowa.jestem zupełnie kim innym.Ale o tomniejsza.Chwilowo znalazłam się w trudnym położeniu.potrzebuję dwudziestu tysięcy franków.Aponieważ nie chcę w tutejszych lombardach zastawiać moich klejnotów, więc.Pojmuje pan?- Nie, pani.- Więc.mam do zbycia ważną tajemnicę.- Nie mam prawa nabywać tajemnic - odpowiedział już zmieszany Wokulski.Dama poruszyła się na fotelu.- Nie ma pan prawa?.Więc po cóż pan tu przyjechał?.- rzekła z lekkim uśmiechem.- A jednak nie mam.Dama podniosła się.- Tu - mówiła wzruszona - jest adres, pod którym można się zgłosić do mnie w ciągu dwudziestuczterech godzin, a tu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]