[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale co do niej, niemam pewności, że nie oczarowała mnie w ten sposób.Czasu byłodosyć, ale.któż mnie zrobił jej medium?.Im więcej porównywał swoją miłość dla panny Izabeli z uczu-ciami ogółu mężczyzn dla ogółu kobiet, tym bardziej wydawałamu się nienaturalną.Bo jak można zakochać się w kimś od jed-nego rzutu oka? Albo jak można szaleć za kobietą, którą widzi sięraz na kilka miesięcy, i tylko po to, ażeby przekonać się, że ona niedba o nas?542LALKA Bah! - mruknął - rzadkie spotkania właśnie nadają jej charak-ter ideału.Kto wie, czy zupełnie nie rozczarowałbym się poznawszyją dokładniej?Zdziwiło go, że od Geista nie miał żadnej wiadomości. Czyby uczony chemik po to wziął trzysta franków, ażeby jużwcale mi się nie pokazywać. - pomyślał.Ale sam zawstydził się tych podejrzeń. Może chory? - szepnął.Wziął fiakra i pojechał według adresu, daleko za wały miasta,w okolicę Charenton.Na wskazanej ulicy fiakier zatrzymał się przed murowanym par-kanem; spoza niego widać było dach i górną część okien domu.Wokulski wysiadł z powozu i zbliżył się do żelaznej furtki w mu-rze, zaopatrzonej w młotek.Po kilkunastu uderzeniach furtka nagleuchyliła się i Wokulski wszedł na dziedziniec.Dom był jednopiętrowy, bardzo stary; mówiły o tym ścianypokryte pleśnią, mówiły okna zakurzone, gdzieniegdzie wybite.W środku ściany frontowej znajdowały się drzwi, do których wcho-dziło się po kilku stopniach kamiennych dość zrujnowanych.Ponieważ furtka już zamknęła się z głuchym łoskotem, a niebyło widać szwajcara, który ją otwierał, więc Wokulski stał na środ-ku dziedzińca zdziwiony i zakłopotany.Nagle w oknie pierwsze-go, a zarazem jedynego piętra ukazała się jakaś głowa w czerwonejczapce i znajomy głos zawołał:- Czy to wy, panie Siuzę?.Dzień dobry!Głowa znikła, lecz otwarty lufcik świadczył, że nie była złu-dzeniem.Wreszcie po kilku chwilach zgrzytnęły drzwi środkowe,otworzyły się i stanął w nich Geist.Był ubrany w podarte niebieskiespodnie, drewniane sandały na nogach i brudny flanelowy kaftanikna grzbiecie.- Powinszuj mi, panie Siuzę! - mówił Geist.- Sprzedałem mójmateriał wybuchowy anglo-amerykańskiej kompanii i zdaje się,543Bolesław Pruszrobiłem niezły interes.Sto pięćdziesiąt tysięcy franków gotówkąz góry i dwadzieścia pięć centimów od każdego sprzedanego kilo-grama.- No, w tych warunkach chyba zarzuci pan swoje metale - rzekłuśmiechając się Wokulski.Geist spojrzał na niego z pobłażliwąwzgardą.- Warunki te - odparł - o tyle zmieniły moje położenie, że naparę lat nie potrzebuję się troszczyć o majętnego wspólnika.Lecz codo metalów, właśnie w tej chwili pracuję nad nimi, spojrzyj.Otworzył drzwi na lewo od sieni.Wokulski zobaczył rozległą,kwadratową salę, bardzo chłodną.Na środku jej stał ogromnycylinder, podobny do kadzi: stalowa ściana jej miała z łokieć gru-bości i była w czterech miejscach ściśnięta potężnymi obręczami.Do górnego dna byly przytwierdzone jakieś aparaty: jeden podobnydo klapy bezpieczeństwa, spod której od czasu do czasu wydobywałsię obłoczek pary i szybko niknął w powietrzu, drugi przypominałmanometr, którego skazówka jest w ruchu.- Kocioł parowy?.- spytał Wokulski.- Dlaczegóż takie grubeściany?- Dotknij go - rzekł Geist.Wokulski dotknął i syknął z bólu.Na palcach wyskoczyły mupęcherze, lecz nie z gorąca, tylko z zimna.Kadz była straszliwiezimna, co zresztą czuło się w całej sali.- Sześćset atmosfer ciśnienia wewnętrznego - dodał Geist niezważając na przygodę od Wokulskiego który aż wstrząsnął się usły-szawsy taką cyfrę.- Wulkan!.- szepnął.- Dlatego namawiałem cię, ażebyś mnie pracował - odparł Geist.- Jak widzisz, łatwo tu o wypadek.Chodzmy na górę.- Kocioł zostawi pan bez dozoru? - spytał Wokulski.- O, przy tej robocie nie potrzeba niańki; wszystko robi się samoi nie może być niespodzianek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]