[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.”- Najmocniej przepraszam, że niepokoję panaĺ - rzekł baronchwiejąc się z powodu ruchu pociągu.- Najmocniej.Nie ośmielił-bym się przerywać samotności, gdyby nie to, że chcę zapytać: czypan nie jedzie do naszej czcigodnej prezesowej, która pana już odtygodnia oczekuje?- Właśnie do niej jadę.Witam pana barona.Niechże pan siądzie.- A to doskonale! - zawołał baron - bo i ja tam jadę.Prawie oddwu miesięcy mieszkam tam.To jest.panie.nie tyle mieszkam,ile ciągle dojeżdżam.To od siebie, gdzie mi dom odnawiają, to zWarszawy.Teraz wracam z Wiednia, gdzie kupowałem meble, alezabawię prezesowej tylko parę dni, bo, panie, muszę zmienić wszyst-kie obicia w pałacu, założone nie dawniej jak dwa tygodnie temu.Ale cóż robić.nie podobały się, więc obedrzemy, nie ma rady!.Śmiał się i mrugał oczyma, a Wokulskiego zimno przeszło.„Dlakogo te meble?.Komu nie podobały się obicia?.” pytał sam siebiez trwogą.- Szanowny pan - ciągnął baron - już skończył swoją misję.Win-szuję!.- dodał ściskając go za rękę.- Od pierwszego, panie, rzutuoka uczułem dla pana szacunek i sympatię, która teraz zamienia sięw prawdziwą cześć.Tak, panie.Nasze usuwanie się od polityczne-go życia zrobiło nam wiele szkody.Pan pierwszy złamałeś nieroz-sądną zasadę abstynencji i za to, panie, cześć.Musimy się przecieinteresować sprawami państwa, w którym znajdują się nasze mająt-ki, gdzie leży nasza przyszłość.- Nie rozumiem pana, panie baronie - przerwał mu nagle Wokulski.Baron tak zmieszał się, że przez chwilę siedział bez ruchu i głosu.Nareszcie wybąkał:- Przepraszam!.Doprawdy nie miałem zamiaru.Ale sądzę, żemoja przyjaźń dla czcigodnej prezesowej, która, panie, tak.558LALKA- Skończmy, panie, z wyjaśnieniami - rzekł ze śmiechem Wokul-ski ściskając go za rękę.- Kontent pan z wiedeńskich sprawunków?- Bardzo.panie.bardzo.Chociaż, czy pan uwierzy, była chwi-la, że za radą szanownej prezesowej miałem zamiar fatygować panaw Paryżu.- Chętnie służyłbym.O cóż to chodziło?- Chciałem mieć stamtąd garnitur brylantowy - mówił baron.-Ale że w Wiedniu trafiły mi się pyszne szafiry.Właśnie mam jeprzy sobie i jeżeli pan pozwoli.Pan jest znawcą klejnotów?.„Dla kogo te szafiry?” - myślał Wokulski.Chciał poprawić się nasiedzeniu, ale poczuł, że nie może podnieść ręki ani wyprostować nóg.Baron tymczasem wyjął z rozmaitych kieszeni cztery safianowepudełka, ustawił je na ławce i po kolei zaczął otwierać.- Oto bransoleta - mówił - prawda, jaka skromna, jeden kamień.Brosza i kolczyki już są ozdobniejsze; kazałem nawet zmienić opra-wę.A to naszyjnik.Proste to, ale smaczne i może dlatego ładne.Ale ogień jest, prawda, panie?.Mówiąc tak, przesuwał szafiry przed oczyma Wokulskiego, przymigotliwym blasku świecy.- Nie podobają się panu? - spytał nagle baron spostrzegłszy, żejego towarzysz nie odpowiada.- Owszem, bardzo piękne.Komuż to baron wiezie taki prezent?- Mojej narzeczonej - odparł baron tonem zdziwienia.- Sądziłem,że prezesowa wspomniała panu o naszym szczęściu rodzinnym.- Nic.- A właśnie dziś jest pięć tygodni, jak oświadczyłem się i zosta-łem przyjęty.- Komu się pan oświadczył?.Prezesowej?.- rzekł innym jużgłosem Wokulski.- Ależ nie!.- zawołał baron cofając się.- Oświadczyłem się pan-nie Ewelinie Janockiej, wnuczce prezesowej.Nie pamięta jej pan?Była u hrabiny w tym roku na święconem, nie zauważył jej pan?.559Bolesław PrusDługa chwila upłynęła, zanim Wokulski skombinował, że pannaEwelina Janocka nie jest panną Izabelą Łęcką, że baron nie oświad-czył się pannie Izabeli i że nie dla niej wiezie szafiry.- Przepraszam pana - odezwał się do zaniepokojonego barona -ale jestem tak rozstrojony, że po prostu nie wiedziałem, co mówię.Baron zerwał się z siedzenia i prędko zaczął chować pudełka.- Co za nieuwaga z mojej strony! - zawołał.- Właśnie dostrze-głem w oczach pańskich znużenie i mimo to ośmieliłem się spłoszyćpanu sen.- Nie, panie, spać nie mam zamiaru i miło mi będzie odbyć resz-tę drogi w pańskim towarzystwie.To chwilowe osłabienie, które jużprzeszło.Baron z początku robił ceremonie i chciał wychodzić, ale wi-dząc, że Wokulski istotnie orzeźwił się, usiadł zapewniając, że tylkona parę minut.Czuł potrzebę wygadania się przed kimś ze swoimszczęściem.- Bo co to za kobieta! - mówił baron z coraz żywszą gestykula-cją.Kiedym ją, panie, poznał, wydała mi się zimna jak posąg i tylkozajęta strojami.Dopiero dziś widzę, jakie to skarby uczuć.Stroić sięlubi jak każda kobieta, ale cóż to za rozum!.Nikomu bym tego niepowiedział, co teraz powiem panu, panie Wokulski.Ja bardzo młodozacząłem siwieć i nie bez tego, ażebym od czasu do czasu nie dotknąłwąsów fiksatuarem.No i kto by, panie, pomyślał: ledwie spostrzegłato, raz na zawsze zabroniła mi fiksatuarować się; powiedziała, że onama szczególne upodobanie do siwych włosów i że dla niej prawdziwiepięknym może być tylko siwy mężczyzna.„A o szpakowatych co panimyśli?” - zapytałem.„Że są tylko interesującymi” - odpowiedziała.A jak ona to mówi!.Czy aby nic nudzę pana, panie Wokulski?- Ależ, panie!.Bardzo mi miło spotkać człowieka szczęśliwego.- Prawdziwie jestem szczęśliwy, i to w sposób, który dla mniesamego jest niespodzianką - ciągnął baron.- Bo o ożenieniu się za-wsze myślałem, już od kilku lat zalecają mi to doktorzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]