[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odetchnął z — wielką ulgą, przysunął się do Maurynny i otoczył ją ramieniem.— Stare dzieje — powiedział.Otter pogrzebał w ognisku.— Chyba możemy zaczynać pieczenie, na co czekamy?Linden wsunął palec między rozżarzone głownie.Maurynna głośno wciągnęła powietrze.Podniósł na nią wzrok.Zasłoniła dłonią usta, a oczy prawie wyszły jej z orbit.O bogowie! Znów o tym zapomniał i śmiertelnie ją przestraszył.A Otter pęka ze śmiechu, niech go diabli porwą! Podpuścił go.Nie wyciągając ręki z ogniska, Linden uspokoił Maurynnę:— Wszystko w porządku, kochanie.Naprawdę.To jest tak, jakbym zanurzył rękę w bardzo gorącej wodzie.Niezbyt przyjemne uczucie, ale na pewno nic groźnego.Ogień nie może wyrządzić mi krzywdy.Z trudem przełknęła ślinę i położyła dłoń na piersi.— Wiem.Słyszałam opowieści.Ale.zobaczyć to na własne oczy.— wzdrygnęła się.Linden rozgarnął żar i ułożył w nim słodkie bulwy owinięte w wodorosty.— Powinienem cię zmusić, żebyś ty to zrobił, nędzna kreaturo — warknął do Ottera.— Co?! A kto by wam zagrał po jedzeniu, gdybym poparzył sobie palce? Też coś! Musiałbym śpiewać przy twoim akompaniamencie.A założę się, że ostatnio niewiele ćwiczyłeś.Linden uśmiechnął się.— Masz rację.W takim razie ty będziesz grał, a my wyciągniemy się wygodnie i posłuchamy, prawda, kochanie? — mrugnął do Maurynny.Nie po raz pierwszy stwierdził, że ślicznie wygląda, kiedy się czerwieni.Dzień minął Maurynnie jak cudowny sen.Spacerowała wzdłuż plaży, goniła rozradowane dzieci po wodzie zalewającej piasek, bawiła się z nimi w chowanego wśród skał — i ani na chwilę nie odstępował jej Linden Rathan.To były najpiękniejsze chwile w jej życiu, a jednak.Linden zdawał się zachowywać z rezerwą, unikał pozostawania z nią sam na sam.A teraz nadszedł czas powrotu.Od statku znów odbiła szalupa.Wspaniały piknik musiał się skończyć i pozostać tylko wspomnieniem.Przeszła się sama po raz ostatni; chciała oddalić się od innych.Kiedy zniknęła wszystkim z oczu, oparła się plecami o skalną ścianę, podkurczyła nogę i zamknęła oczy.Przecież tak naprawdę nie oczekiwała, że nastąpi dalszy ciąg tego, co zaczęło się w ładowni i później w ogrodzie.W końcu Linden romansuje z najpiękniejszą dziewczyną w Cassori, czyż nie?Tak, owszem, a jednak miałam nadzieję, pomyślała.Bo jesteś głupia, odpowiedział jej rozsądek.Dlaczego miałby.Na jej twarz padł cień.Podskoczyła ze strachu.Przed nią stał Linden.Był już całkowicie ubrany, gotowy do powrotu do Casny.Czekała.Uniósł powoli ręce, jakby wbrew swojej woli.Drżała na całym ciele, ledwo mogła oddychać, gdy ujmował jej twarz w dłonie.— Maurynno.— powiedział tylko.Jego cichy głos brzmiał jak modlitwa.To wystarczyło.29Ciszę rozdarł gardłowy krzyk.Maurynna gwałtownie wciągnęła powietrze.Linden odwrócił się błyskawicznie i popędził przed siebie z szybkością, jakiej mógłby mu pozazdrościć każdy zwykły śmiertelnik.Pobiegła za nim, potykając się w sypkim piasku.Gdy wypadła zza skały, stanęła jak wryta.Widok zaszokował ją: w dół urwiska zjeżdżali po linach uzbrojeni mężczyźni.— Maurynno, Otterze! — zawołał Linden.— Zróbcie mi miejsce!Otrząsnęła się.Rzuciła się pędem ku Maylin i Tashy trzymających dzieci.Otter nadbiegł z przeciwnej strony.— Do wody! — krzyknął.— Wchodźcie do wody!Zerknęła w stronę intruzów; byli już prawie na dole.Czy Linden zdąży dokonać Przemiany?Dotarła do pozostałych i zaczęła spychać ich do morza.Linden obejrzał się przez ramię.Maurynna i reszta stali po kolana w spienionej wodzie.Otter trzymał na rękach Kellę, a Tasha Ranna.Wszyscy mieli przerażone miny.W oddali, za ich plecami, płynęła do brzegu szalupa; wiedział, że nie dotrze na czas.Odwrócił się twarzą do napastników i parsknął wściekle.Kazał oczyścić plażę bez zastanowienia.Nie mógł dokonać Przemiany tak blisko Maurynny.Ale w ludzkiej postaci miał małe szansę.Przeciwnicy dysponowali przewagą liczebną, a on nie był uzbrojony.Musiał zaryzykować Przemianę, jeśli chciał ratować Ranna, a bez wątpienia obcy zjawili się tu, by porwać małego księcia.Na podjęcie decyzji pozostały mu sekundy.Gdyby napastnicy dopadli go w trakcie Przemiany, pożegnałby się z życiem; wystarczyłoby jedno dźgniecie mieczem w jego mglistą powłokę.A to byłoby dla Maurynny o wiele gorsze.Targany wątpliwościami wahał się zbyt długo i dezyzję podjął za niego ktoś inny.Pierwsi atakujący zeskoczyli na piasek.Ale ku jego zaskoczeniu nie rzucili się na niego.Spokojnie przytrzymali liny następnym, a jeden nawet mu zasalutował.Dopiero teraz Linden rozpoznał niektórych.Widział ich w pałacu w purpurowych mundurach gwardzistów.Co tu się dzieje?Odpowiedź nadeszła, gdy po linie zjechał Beren.Rudy książę z furią ściągnął rękawice, pokonał zamaszystym krokiem plażę i stanął przed Lindenem.U pasa miał tylko sztylet.Linden odprężył się trochę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]