[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taki trunek w butelce.- Rum?- Tak.- Chyba nie.- Wytrzeszczyła na mnie gały głupio i bez wyrazu.Jej pyzata twarz, istny księżyc w pełni, wyglądała jak ulana z ciasta.- Nieee - beknęła raz jeszcze.- Dobra.Nie szkodzi.Do widzenia! Bóg z tobą!Dziewczyna poszła sobie.- Jakie szczęście, Pat, że mamy przewidujących przyjaciół.Lenz władował mi wczoraj przed samym odjazdem wcale ciężką paczkę do wozu.Zobaczymy, co w niej tkwi.Przyniosłem paczkę z samochodu.Była to niewielka skrzynka z dwiema flaszkami rumu, jedną koniaku i jedną portwajnu.Podniosłem z tryumfem butelkę.- Patrz, rum St.James! Na chłopakach można polegać.Odkorkowałem butelkę i wlałem dobry łyk do herbaty Pat.Spostrzegłem przy tym, że ręka jej drży.- Czy ci rzeczywiście tak zimno?- To tylko chwila.Teraz już lepiej.Rum jest wyborny.Ale niedługo pójdę do łóżka.- Zrób to zaraz, Pat.Przysuniemy stół do łóżka i tak będziemy jedli.Dała się przekonać.Przyniosłem jeszcze kołdrę z mego pokoju i przesunąłem stół.- Może napijesz się uczciwego grogu, Pat, co? To jeszcze lepsze.Przyrządzę go raz dwa.Potrząsnęła głową.- Czuję się już zupełnie dobrze.Spojrzałem na jej twarz.Wyglądała naprawdę lepiej.Oczy odzyskały blask, usta były mocno czerwone, a skóra połyskiwała matowo.- Cudowne, jak to u ciebie szybko przemija.To na pewno skutek rumu.Uśmiechnęła się.- To także łóżko, Robby.Najlepiej odpoczywam w łóżku.To moje najpewniejsze schronienie.- Dziwne.Oszalałbym, gdybym musiał tak wcześnie kłaść się do łóżka.Oczywiście, sam.Roześmiała się.- Dla kobiety to zupełnie inna sprawa.- Nie mów o kobietach.Ty nie jesteś przecież kobietą.- Tylko czym?- Nie wiem.W każdym razie nie kobietą.Gdybyś była prawdziwą, normalną kobietą, nie umiałbym cię kochać.Spojrzała na mnie.- Czy ty w ogóle umiesz kochać?- Wiesz, to rzeczywiście odpowiedni temat przy kolacji.Czy masz w zapasie więcej tego rodzaju pytań?- Być może.Ale jak będzie z odpowiedzią na pierwsze?Nalałem sobie kieliszek rumu.- Na zdrowie, Pat.Być może, że masz rację.Być może, że nikt z nas nie potrafi kochać.Tak jak dawniej.Ale dlatego miłość nasza nie jest gorsza.Tylko po prostu inna.Inaczej patrzymy na wszystko.Zapukano do drzwi.Weszła panna Müller.Trzymała w ręku maleńki szklany dzbanuszek, w którym kołatało się na dnie nieco płynu.- Przyniosłam państwu rum.- Dziękujemy - rzekłem patrząc ze wzruszeniem na szklany naparstek.- Doprawdy, bardzo to miło z pani strony, ale jakoś sami poradziliśmy sobie.- Mój Boże! - zawołała z przerażeniem, ujrzawszy baterię flaszek na stole.- Czy państwo piją tak dużo?- Tylko jako lekarstwo - odparłem łagodnie, unikając spojrzenia w stronę Pat.- Przepisane przez doktora.Proszę sobie wyobrazić, droga pani, że cierpię na kurczenie się wątroby.Czy nie zechce pani wypić z nami kieliszeczka?Otworzyłem flaszkę z portwajnem.- Za pomyślność pani! Ażeby willa zaroiła się niedługo od gości!- Dziękuję bardzo! - Panna Müller westchęła, zrobiła mały dyg łyknęła jak ptaszek.- Przyjemnych wakacji! - Potem uśmiechnęła się do mnie przebiegle.- Mocny trunek.Ale dobry.Ze zdumienia nad tą przemianą o mało nie wypadł mi kieliszek z ręki.Pannie Müller zarumieniły się w mig policzki, rozjaśniły oczy.Zaczęła opowiadać o rozmaitych rzeczach, które nas zupełnie, ale to zupełnie nie obchodziły.Pat okazywała wobec niej iście anielską cierpliwość.Wreszcie panna Müller zwróciła się do mnie z pytaniem:- A więc, panu Kösterowi powodzi się dobrze?Przytaknąłem.- Był zawsze taki cichy, spokojny.Często przez cały dzień nie powiedział do nikogo słowa.Czy ma i teraz ten zwyczaj?- No, teraz od czasu do czasu odzywa się jednak.- Mieszkał tu u mnie prawie cały rok.Zawsze sam.- Tak.Wtedy człowiek zwykle bywa małomówny.Przytwierdziła poważnym skinieniem głowy i spojrzała na Pat.- Pani na pewno jest już zmęczona.- Troszeczkę - rzekła Pat.- Bardzo - wtrąciłem.- Ach, to ja już sobie pójdę! - zawołała przerażona.- Dobranoc! Dobranoc państwu!Wyszła ociągając się nieco.- Mam wrażenie, że chętnie posiedziałaby jeszcze u nas.Zabawna ta nagła zmiana, co?- Biedne stworzenie - rzekła Pat.- Na pewno co wieczór siedzi samotnie w swoim pokoju i trapi się.- No tak, naturalnie.Ale myślę, że mimo wszystko zachowałem się wobec niej uprzejmie.- Tak, byłeś bardzo miły.- Pat pogładziła mnie po ręku.- Uchyl troszeczkę drzwi, Robby.Przeszedłem przez pokój i otworzyłem drzwi.Na dworze zrobiło się jaśniej, a smuga księżyca padała przez ścieżkę aż na pokój.Zdawało się, że ogród czekał tylko na to, ażeby otwarto drzwi: tak silnie wionął zapachem kwiatów, słodką wonią maku, rezedy i róż.Wypełnił cały pokój.- Popatrz - pokazałem ręką na ogród.W przybierającym księżycu widać było całą ścieżkę przez ogród
[ Pobierz całość w formacie PDF ]