[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmieje się iklaszcze w ręce, tupie nogami, chichocze i wspaniale spędza czas.Jego dzieci skaczą i śmiejąsię, i klaszczą w ręce, i tupią tak jak tata.Nie bardzo wiedzą, dlaczego tatuś jest takiszczęśliwy, ale to najlepsza zabawa, od czasu gdy tata strzelił temu okropnemu spanielowi wbrzuch.Sam Devereaux obserwował tę przemianę MacKenzie'ego Hawkinsa - z ryczącegoniedzwiedzia w biernego oposa - z mieszanymi uczuciami.Jastrząb zmienił się w ckliwego,grubawego puchacza, a w tym wszystkim najbardziej niejasny był motyw.Sam nie umniejszałwiszącego nad generałem widma więzienia - Mongolia lub Leavenworth - ale skoro razHawkins zgodził się na przyznanie się do winy, publiczne przeprosiny, list i niepotrzebnefotografie jego pochylonej głowy podczas ogłaszania wyroku z zawieszeniem na sto lat, mógłpo prostu powrócić do dawnego wojskowego zachowania i pozwolić wyszumieć się tkwiącej wnim sile.Zamiast tego popadł w przesadę, uciszając jakiekolwiek kontrowersje.Wyglądało to,jakby naprawdę chciał zniknąć.Straszne przypuszczenie, pomyślał Devereaux.OczywiścieSamowi przyszło do głowy, że zachowanie Hawkinsa łączy się jakoś z archiwum G-2, punktemregulaminu 775 i dostępem MacKenzie'ego do akt.Jeżeli tak było, był to niepotrzebny wysiłekze strony generała.Trzy służby wywiadowcze przejrzały akta i nie znalazły nic, co mogłobyzagrozić bezpieczeństwu państwa.Na ogół raporty dotyczyły starych sajgońskich spisków,przestarzałych europejskich spekulacji i mnóstwa domysłów, pogłosek i nie popartychdowodami informacji - same bezwartościowe bzdury.Gdyby Hawkins naprawdę wierzył, żemoże je w jakiś sposób wykorzystać - bo w jakim innym celu nalegałby na ten punktregulaminu - z tych przestarzałych, niepotwierdzonych informacji nic by nie uzyskał.Co zobniżeniem poziomu życia - zmniejszona emerytura, i całkowite wykluczenie z szeregów -czyniło jego sytuację wystarczająco ciężką.Nikt więc zbytnio nie zastanawiał się nad tym, cozrobi z bezużytecznymi aktami.Poza tym, gdyby wyniknęły z tego jakieś kłopoty, był jeszczelist.- Cholernie miło cię znowu słyszeć, chłopcze.Głos MacKenzie'ego był donośny i pełenentuzjazmu, aż Sam musiał odsunąć słuchawkę od ucha.Ten gest został wywołany przezkrzyk wydobywający się ze słuchawki i piekielny strach przed kontaktem z tym człowiekiem.Devereaux zostawił Hawka przed dwoma tygodniami w Kalifornii, tuż po konferencjiprasowej w Travis, po czym wrócił do Waszyngtonu.Jego służba kończyła się za trzy dni,spędzał więc czas na porządkowaniu spraw, które mogły stanąć na drodze do tej szczęśliwejchwili.Hawkins do nich nie należał, lecz sama jego obecność stanowiła zagrożenie.Generalnierzecz biorąc.- Cześć, Mac - powiedział Sam ostrożnie.Przestali tytułować się po wojskowemu jeszcze napoczątku procesu pekińskiego.- Jesteś w Waszyngtonie?- A gdzież miałbym być, chłopcze? Jutro wędruję do G-2 na moje siedem siedem pięć.Niewiedziałeś o tym?- Byłem bardzo zajęty.Miałem mnóstwo spraw do wykończenia.Po co ktoś miałby mi mówićo twoim 775?- Dla prostej przyczyny - odparł Hawkins.- Ty mnie eskortujesz.Myślałem, że o tym wiesz.Devereaux poczuł nagły skurcz żołądka.Z roztargnieniem odsunął szufladę biurka i wyjąłbutelkę Maaloxa.- Eskortuję? zdziwił się.- Dlaczego potrzebujesz eskorty? Nie znasz adresu? Zaraz ci podamMac, mam go tutaj.Poczekaj chwilę.Sierżancie! Proszę mi podać adres archiwum G-2.Ruszcie tyłek, sierżancie!- Poczekaj, Sam - popłynęły uspokajające słowa MacKenzie'ego Hawkinsa.- To tylko zwykłaprocedura, nic więcej.Poza tym znam adres.I ty go także powinieneś znać.- Nie chcę cięeskortować.Jestem marną eskortą.Pożegnałem się z tobą w Kalifornii.- Możesz się ponownie przywitać przy kolacji.Co ty na to? Devereaux odetchnął głęboko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]