[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ktoś musi się tym wreszcie zająć - one, albo my.- Jesteś równy facet.Dobrze się z tobą jedzie, wiesz? Tanner zachichotał i zapalił papierosa.- Może zrobiłbyś nam jakiejś kawy? - powiedział.- A co do nietoperzy, to są to bydlaki, których mogą się bać nasze dzieci, jeśli jakieś mamy.Greg napełnił ekspres do kawy i wsunął wtyczkę w tablice rozdzielczą.Po chwili ekspres zaczął dudnić i syczeć.- A to co, u diabła? - zdziwił się Tanner i gwałtownie zahamował.Drugi samochód zatrzymał się o sto jardów za nimi.Tanner podniósł mikrofon i powiedział:- Wóz numer trzy! Co to według ciebie jest? - Czekał.Obserwował je: niebotyczne, stożkowate bąki, wirujące miedzy niebem, a ziemią, chyboczące się na boki, przesuwające tam i z powrotem w odległości mili przed nimi.Było ich czternaście albo piętnaście.To stały prosto i nieruchomo jak filary, to znów tańczyły jakiegoś diabelskiego walca.Wwiercały się w ziemie i zasysały w siebie żółty pył.Otaczała je leciutka mgiełka.Ponad i poza nimi gwiazdy byty przyćmione albo nie było ich wcale.Greg szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w ekran.- Słyszałem o trąbach powietrznych, o tornadach - wielkich wirach powietrza.Nigdy ich nie widziałem, ale tak właśnie mi je opisywano.Radio zatrzeszczało i przemówiło przytłumionym głosem człowieka nazwiskiem Marlowe:- Gigantyczne, pyłowe diabły.Wielkie obrotowe burze piaskowe.Myślę, że wszystko co napotykają po drodze, wsysają do pasa śmierci, bo nie widzę, żeby coś opadało z powrotem na dół.- Widziałeś kiedy cos podobnego?- Ja nie, ale mój pomocnik mówi, że widział.Mówi, że lepiej będzie wysunąć słupy kotwiczne i zostać tu na miejscu.Tanner nie odpowiedział od razu.Patrzył na tornada, które zdawały się powiększać.- Przejdą tedy - stwierdził w końcu.- Nie jestem za tym, żeby się tu zatrzymać i czekać, aż mnie porwą.Chce zachować zdolność manewru.Jadę przez nie.- Nie radzę ci.- Nikt ciebie nie pyta, Mister, a jeśli masz choć trochę oleju w głowie, to zrobisz to samo.,- Moje rakiety są wycelowane w tył twojego wozu.Czart.- I tak ich nie odpalisz - nie za takie coś.Przecież to ja mogę mieć racje, nie ty.A poza tym jest tu jeszcze Greg.Zapadła chwila milczenia, mącona zakłóceniami elektrostatycznymi.- Okay, wygrałeś Czart - odezwał się wreszcie Marlowe.- Jedz, a my popatrzymy.Jak ci się uda, ruszymy za tobą, a jak nie, zostaniemy tu, gdzie stoimy.- Wystrzelę flarę, gdy przedostanę się na drugą stronę - powiedział Tanner.- Gdy ją zobaczycie, zróbcie to samo, okay?Przerwał połączenie i spojrzał przed siebie, oceniając wzrokiem ogromne, czarne, rozdęte u wierzchołków kolumny.Z burzy, którą podtrzymywały, spłynęło kilka świetlnych rozbłysków, ale przestrzeń pomiędzy ciemnymi, obracającymi się w zawrotnym tempie pniami była ciągle zasnuta mgiełką.- Idą na nas - powiedział Tanner, przełączając reflektory na największą możliwą jasność.- Zapnij pasy, chłopcze.Greg usłuchał go.Pojazd z chrzęstem ruszył naprzód.Tanner zapiął swój pas bezpieczeństwa i prowadził wóz powoli w kierunku czarnych słupów.W miarę jak się do nich zbliżali, filary chwiejąc się rosły w oczach.Było teraz słychać agresywny śpiewny dźwięk - pieśń wichrowego chóru.Minął pierwszy w odległości trzydziestu jardów i skręcił w lewo, aby zejść z drogi temu, który tkwił naprzeciw i bezustannie pęczniał.Kiedy go wyminął, natknął się na następny i skręcił jeszcze bardziej w lewo.Przed sobą dostrzegł ćwierćmilowy pas wolnej przestrzeni biegnący nieco w prawo.Dodał gazu i pojechał szybciej, przemykając po drodze miedzy dwoma wieżami wznoszącymi się ku niebu niczym ebonitowe filary.Gdy je mijał, o mało nie wyrwało mu kierownicy z rąk.Miał wrażenie, że znalazł się w centrum trwającego wiecznie uderzenia gromu.Skręcił w prawo i przyspieszając jeszcze bardziej, ominął następną kolumnę.Gdy to uczynił, ujrzał przed sobą siedem kolejnych.Przemknął na pełnym gazie miedzy dwiema i objechał trzecią.Wtedy kolumna, która została za nim, ruszyła gwałtownie z miejsca, uniemożliwiając mu skręt w prawo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]