[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Prawda, proces! Ona tego nie opuści.Będzie musiała się zebrać, a potem i z przyjęciem sobie poradzi.Poświęciła tyle czasu na planowanie.– Procesu?– Przyjęcia, głuptasie.Skinąłem głową.– Nie ma wieści od Ekona?– Ani słowa.Nagle zdałem sobie sprawę, że zapomniałem zabrać z sobą puzderko z włosami Gorgony, które zamierzałem porównać z trucizną zamkniętą w mojej skrzyni.Lecz wracać po nie już mi się nie chciało.Na razie wyrzuciłem tę sprawę z myśli.ROZDZIAł XXSłowa Bethesdy okazały się prorocze.Kiedy następnego dnia rano udaliśmy się na Forum, by przysłuchiwać się procesowi, Klodia już była na wielkim placu pod Rostrą, otoczona liczną świtą, i zajmowała miejsce tuż za oskarżycielami; była blada i roztrzęsiona, ale najwyraźniej kryzys już minął.Spojrzała w naszym kierunku i uśmiechnęła się – nie do mnie, lecz do Bethesdy, która odwzajemniła się uśmiechem i skinieniem głowy.Dla mnie Klodia miała tylko uniesioną brew, jak gdyby chciała zapytać o jakieś ostatnie skrawki informacji, jakie jeszcze mogłem wyszperać.Ściągnąłem usta i pokręciłem przecząco głową.Eko wciąż nie wracał, a w żadną z zastawionych przeze mnie sieci nie wpadła choćby najmniejsza płotka.Był to dzień przed rozpoczęciem święta Wielkiej Matki.Przez kolejne sześć dni Rzym będzie je celebrował igrzyskami, zawodami, procesjami religijnymi, wystawianymi w teatrze sztukami, prywatnymi przyjęciami i publicznymi ceremoniami.Po obchodach senatorowie zbiorą się na krótką sesję, zanim udadzą się na tradycyjne kwietniowe wakacje do swych wiejskich posiadłości.Rzym zastygnie w bezruchu, niczym wielki młyn wodny po zamknięciu stawideł.Teraz jednak, na tydzień przedtem, nastrój na Forum stanowił kombinację wrzenia i relaksu: gorączkowy pośpiech w załatwianiu ostatnich interesów konkurował z rozkoszą oczekiwania na nadchodzące dni lenistwa i przyjemności.Owa idąca do głowy jak wino atmosfera podgrzana była dodatkowo podnieceniem, jakie zawsze towarzyszy wielkiej wagi rozprawom sądowym, zwłaszcza zaś tak nabrzmiałym obietnicą skandalu, jak proces Marka Celiusza.W tym czasie nie odbywały się żadne inne rozprawy, wszyscy więc rzymscy prawnicy stawili się w imponującym komplecie, a ponieważ sprawa wiązała się z szeroko ostatnio omawianą kwestią egipską i śmiercią Diona, przyciągnęła również większość senatorów.Ci, którzy wykazali się dalekowzrocznością, już przed świtem posłali na Forum niewolników, by zajęli dla nich dobre miejsca i ustawili składane krzesła.I ja poleciłem to samo Belbonowi.Rozejrzałem się teraz dookoła i wkrótce go spostrzegłem, jak macha do nas ręką z doskonałego miejsca na samym przedzie, tuż za ławami, na których miało zasiąść ponad siedemdziesięciu sędziów.Przedarliśmy się jakoś przez tłum, a zanim Belbo wycofał się na tyły, pomiędzy wciąż napływających z każdej bocznej uliczki gapiów, przykazałem mu mieć oko na Ekona, który mógł przybyć w ostatniej chwili.Przed nami rozpościerał się otwarty plac, z którego obrońcy będą wygłaszać mowy.Po lewej stronie siedziała strona oskarżająca: prokuratorzy, ich pomocnicy i świadkowie.Tam właśnie zajęła miejsce Klodia.Obok niej siedział Barnabas, w pobliżu dostrzegłem też Bystropalcego Wibenniusza i kilku innych uczestników bezowocnej pogoni w łaźni miejskiej.Na wprost nich, po drugiej stronie placu stały ławy dla podsądnych i obrońców, rodziny, przyjaciół i tak zwanych świadków charakteru, powoływanych dla wykazania ogólnej poczciwości i szlachetności oskarżonego, w świetle której wyda się nieprawdopodobne, iżby mógł on popełnić zarzucane mu czyny.Byli tam rodzice Marka Celiusza, oboje spowici w czerń niczym w żałobie.Oczy matki były zapuchnięte i czerwone, a policzki mokre od łez; jego ojciec miał na twarzy siwą szczecinę parodniowego zarostu i zmierzwione włosy, przez co sprawiał wrażenie człowieka na pół oszalałego z niepokoju i zmartwienia.Rodzice każdego oskarżonego nieodmiennie ukazywali się w sądach w ten sposób.Gdyby Celiusz miał dzieci, i one stałyby tu dzisiaj, odziane byle jak i zapłakane.Takie środki wzbudzania litości w ławnikach są uświęcone długą tradycją; żadnemu adwokatowi przez myśl nie przeszłoby pozwolić rodzinie klienta pokazać się na rozprawie inaczej niż w stanie krańcowej rozpaczy.Obok Celiusza zasiedli jego dwaj obrońcy.Cycero wyglądał szczuplej i bardziej twardo, niż kiedy widziałem go ostatnim razem.Gorzki rok na wygnaniu wysmuklił mu brzuch, wygładził policzki, oczom zaś nadał bystry połysk.Po tłustawym, zadowolonym z siebie dygnitarzu z czasów konsulatu i triumfu nad Katyliną nie zostało nawet śladu.Jego miejsce zajął człowiek zarazem niespokojny i pełen zapału: przekonał się bowiem, że Rzym potrafi obrócić się gwałtownie przeciw niemu, a jednocześnie udało mu się z powodzeniem powrócić do łask i jego gwiazda znów znalazła się w zenicie.Bijąca z jego oczu pasja przypomniała mi bezkompromisowego młodego adwokata, jakim go niegdyś poznałem, ale twardy zarys szczęki i naznaczona goryczą kreska wąskich ust należały do kogoś znacznie starszego.Jako prawnik Cycero był od samego początku kariery ambitnym, pozbawionym skrupułów geniuszem – w sądzie zaś wielce niebezpiecznym adwersarzem.Teraz wyglądał na jeszcze groźniejszego.Jeśli chodzi o Marka Krassusa.mogło się zdawać, że ten najbogatszy człowiek w Rzymie zupełnie przestał się starzeć.Był ode mnie starszy o kilka lat, ale wyglądał, jakby bliżej mu było do czterdziestki niż do sześćdziesiątki.Niektórzy żartowali, że Krassus dogadał się z bogami, iż z biegiem lat zamiast coraz starszy, będzie się stawał coraz bogatszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]