[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kilka z nich.Nadal działają.Czy jesteś już gotów do skoku, Wasza Wielebność?Bezmyślnie wpatruję się w trójstronne wejście.- Dokąd?- Do planety oddalonej o około pięćset lat świetlnych stąd.A tam złapiemy autobus, który zabierze nas do Bogini Avatar.- Mówisz poważnie?- Jedźmy już, Wasza Wielebność.- A co z efektem lambdy?- Nie ma żadnego.Różnice lambdy są wynikiem niedoskonałości technologicznej urządzeń Veldego, a nie właściwością Wszechświata.Ten system dostarcza nas na miejsce bez żadnych problemów z lambdą.Naturalnie nie wiemy, jak on działa.Jesteś gotów?- Dobrze - mówię bezradnie.Wskazuje dłonią drogę; obaj przekraczamy próg i po prostu przechodzimy na drugą stronę, gdzie jest tak zdumiewająco pięknie, że mam ochotę uklęknąć i zacząć się modlić.Rosną tu wielkie, pierzaste drzewa, wyższe niż sekwoje; ze stoku hebanowej góry przesłaniającej pół nieba wypływa mlecznobiały wodospad i spieniony opada na dół; w powietrzu drży brylantowa mgiełka.Przed moimi oczami rozciąga się łąka jak szkarłatny dywan i ginie gdzieś w dali.Panuje tu mezozoiczne bogactwo substancji: wszystko lśni, migocze, drży w swojej wspaniałości.Drugie wejście, identyczne z poprzednim, jest osadzone na zboczu ogromnego głazu, tuż przed nami.Także i ono ma po obu bokach trój gwiezdne emblematy.- Załóż swój medalion - prosi Oesterreich.- Mój medalion? - pytam głupio.- Załóż go.Bogini Avatar będzie się zastanawiała, dlaczego przywiozłem cię ze sobą.A medalion jej wszystko wyjaśni.- Czy ona tu jest?- Mieszka w następnym świecie.To jest tylko przystanek po drodze.Musieliśmy się najpierw tu zatrzymać.Nie wiem dlaczego.Nikt tego nie wie.Jesteś gotów?- Chciałbym tu zostać jeszcze chwilę.- Możesz tu wrócić innym razem.Bogini czeka na ciebie.Chodźmy.- Dobrze - odpowiadam, grzebiąc w kieszeni.Wyciągam medalion i zakładam na szyję.Oesterreich mruga do mnie porozumiewawczo i styka palec wskazujący z kciukiem w geście aprobaty.Bierze mnie za rękę i wchodzimy.Jest smukłą wysuszoną kobietą w wieku sześćdziesięciu lub siedemdziesięciu lat.Jej błyszczące niebieskie oczy rzucają twarde spojrzenia.Ma na sobie kurtkę i szorty w kolorze khaki, oliwkowy kapelusz z sukna mundurowego oraz ciężkie kamasze.Siwiejące włosy nosi upięte z tyłu w ciasny koczek.Stojąc przed małym namiotem wystukuje coś na ręcznym terminalu.Wygląda jak starzejący się profesor geologii w czasie wyprawy terenowej w Wyoming.Ale tuż koło jej namiotu na tablicy z piaskowca wyryty jest potrójny symbol Bogini.Tu też jest krajobraz mezozoiczny, choć znacznie mniej bujny niż w poprzednim świecie: wielkie czerwonobrązowe skały są z rzadka porośnięte gigantycznymi paprociami i palmami; nad naszymi głowami bzyczą czteroskrzydłe owady wielkości latających smoków; daleko, w pobliżu horyzontu ogromne, groteskowe stwory, bardzo przypominające z wyglądu dinozaury, ostrożnie omijają się wzajemnie w skalistym kanionie.Dostrzegam też kilka innych namiotów.Powstała tu mała kolonia.Słońce jest czerwonawo-żółte, bardzo duże.- No proszę, kogo my tu mamy? Czyżby to był Najwyższy Strażnik Prawa?- Węszył na Zimie i Entradzie, usiłując wykryć, co się dzieje.- No to już wie.- Ma kamienny głos.Pogarda i wrogość, z jaką odnosi się do mnie, są niemal namacalne.Czuję też bijącą od niej siłę, zimną, surową, brutalną moc.- Który Dom należał do ciebie, Najwyższy Strażniku Prawa? - zwraca się do mnie.- Ekspedytorów.Przygląda mi się, jakbym był jakimś okazem na wystawie.W całym swoim życiu spotkałem dotychczas tylko jedną osobę o takiej sile i intensywności - to był Mistrz.Ale ona jest do niego zupełnie niepodobna.- A teraz ten, który wysyłał, sam został wysłany?- Tak - odpowiadam.- Nastąpiły odstępstwa od planu.I stanąłem wobec konieczności rezygnacji z mojego urzędu.- Nie mieliśmy dotrzeć tak daleko, prawda? Światło tego słońca nie dotrze do Ziemi aż do siedemdziesiątego trzeciego wieku, wiesz o rym? Ale jesteśmy tutaj.Jesteśmy! - Wybucha śmiechem przypominającym jakiś szalony chichot.Zaczynam się zastanawiać, czy zamierzają mnie zabić.Od Bogini bije jakaś przerażająca aura.Nie przypomina już profesora geologii, jak mi się zdawało na początku.Teraz wygląda jak ktoś obcy, straszny; prorok albo jasnowidz.Ale nagle niknie także to, co w niej przerażającego, i pojawia się coś zupełnie odmiennego: czułość, współczucie, a nawet miłość.Siła tego promieniującego od niej uczucia zaskakuje mnie i wciągam gwałtownie powietrze, zdumiony jego intensywnością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]