[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielu z nich więcej niż raz schodziło w cywilizowane regiony Zimroelu, kil­ku najwyraźniej przez dłuższy czas żyło w tym czy innym mie­ście.Odrzucili jednak ten styl życia - po prostu woleli góry.Mi­mo wszystko nie odcięli się całkiem od wielkiego świata, którego wysunięty najbardziej na północ kraniec przyszło im zamieszkiwać.Owszem, okazali się prości, nieskomplikowani, ale trudno byłoby nazwać ich dzikusami.- Jeszcze poznacie prawdziwych dzikusów - rzucił Korinaam.- Tylko zaczekajcie, aż dotrzemy do Othinoru.5Tego wieczoru kolacja Harpiriasa składała się z kawałków smażonego na węglach mięsa jakiegoś nie znanego mu zwie­rzęcia i kilku kufli cienkiego, kwaśnego, zielonego piwa, które wydawało się słabe, ale wcale takie nie było.Słońce wisiało nad krawędzią uskoku do późnej nocy, a kiedy wreszcie się za nią skryło, niebo pozostało przedziwnie jasne.Harpirias spał w ślizgaczu, a właściwie leżał w nim, przewracając się z boku na bok; przysypiał, śnił koszmary i budził się, wreszcie rankiem wstał, czując w ustach kwaśny smak.No i oczywiście głowa pulsowa­ła mu tępym bólem.Wkrótce karawana ruszyła równiną na północ.Dzień był pogodny i zimny, nic nie zwiastowało kolejnej zamieci, tylko krajobraz stawał się coraz surowszy.Teren wznosił się z każdą milą, niezbyt gwałtownie wprawdzie, lecz wyraźnie i gdy Harpi­rias odwracał się, widział leżącą w dole drogę, którą dopiero co przebyli.Na tej wysokości nawet w południe było chłodno.Nie ro­sły tu już drzewa, praktycznie nic tu już nie rosło, z wyjątkiem kilku krzaczków niemal całkowicie pozbawionych liści i rozsia­nych z rzadka kępek niskiej trawy.Nie brakowało tylko nagich skalistych wzgórz pokrytych skorupą starego, szarego lodu, na którym leżała cienka warstwa śnieżnego puchu - pozosta­łość po wczorajszej burzy, zaledwie nadtopiona.Na horyzoncie czarne dymy kilku ognisk świadczyły, że znajdują się tu także inne obozowiska górali z wyżyny, samych górali już jednak nie spotkali.Znaleźli się w końcu u stóp trójkątnej góry, którą widzieli przed sobą od czasu, kiedy zjechali z przełęczy.Była to Elminan, Siostra Wierna.Dopiero teraz Harpirias zdał sobie spra­wę z jej prawdziwych rozmiarów, dopiero teraz zobaczył, że tkwi ona w ziemi jak gigantyczny znak zapytania, bezlitosna niczym problem, którego nie sposób rozwiązać.- Nie da się jej sforsować - oznajmił Korinaam.-To znaczy, można wspiąć się na nią od tej strony, z przeciwnej nie ma jed­nak zejścia.Możemy tylko objechać ją dookoła.Tak też uczynili.Zabrało im to ładnych kilka dni; a była to podróż po ziemi surowej, odpychającej, podróż trudna ze wzglę­du na ciągnące się całymi milami, twarde jak skała lodowe grzbiety.W krainie tej grasowały dzikie, wygłodzone zwierzęta, po­lujące, by przeżyć.Pewnego ranka stado dziesięciu lub dwuna­stu potężnych bestii, większych nawet od Skandara, podeszło do ich ślizgacza.Stworzenia otoczyły pojazd i zaczęły nim ener­gicznie potrząsać, jakby spodziewały się, że jeśli go przewrócą, zdołają się do łupu dobrać od spodu.Harpirias słyszał huk, to jedno z nich waliło pięścią w dach niczym ogromnym młotem.- Khulpoiny - oznajmił Korinaam.- Obrzydliwe potwory.Harpirias zdjął miotacz ze stelaża.- Strzelę w powietrze - powiedział.- Może to je wystraszy?- Bez sensu.One się niczego nie boją.Dajcie mi miotacz.Niechętnie, z wahaniem, Harpirias oddał broń Metamorfowi.Ten uchylił lekko właz i wystawił przezeń szeroką lufę.Bły­snęły dzikie ślepia, wyszczerzony pysk, kły jak pożółkłe ostrza sierpów.Korinaam wycelował spokojnie i strzelił.Rozległ się przeraźliwy ryk bólu i khulpoin odskoczył od ślizgacza; z dziu­ry w tułowiu, przy łapie, tryskała obficie fioletowa krew.- Zraniłeś go tylko.- W głosie Harpiriasa brzmiała po­garda.- No właśnie.Jak najwięcej krwi, o to chodzi.Patrzcie, co się będzie działo.Ranny, ryczący khulpoin uciekał pochylony, przeskakiwał lodowe grzbiety, zataczał się, pozostawiał na ziemi ślad fioleto­wej krwi i gryzł krwawiącą ranę.Jego towarzysze natychmiast zaprzestali ataku i rzucili się za nim w pościg.Dognali go po stu jardach, otoczyli i powalili ciosami łap, niektórzy skakali po zwalonym cielsku.Nawet z tej odległości pomruki zadowo­lenia rozbrzmiewały wewnątrz pojazdu ze zdumiewającą siłą.- Nie będziemy przeszkadzać im w posiłku - stwierdził Korinaam i ruszył pełnym gazem.Harpirias obejrzał się za siebie tylko raz; to, co zobaczył, przyprawiło go o drżenie.Jeszcze jeden dzień i jedna noc.I jeszcze jeden dzień.I jeszcze jedna noc.a przez cały ten czas fioletowa Elminan zagradzała im drogę niczym pełen pogardy strażnik; wreszcie dotarli do zachodniego zbocza i zaczęli ją okrążać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl