[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tez pragnął jejnienawidzić.Naprawdę.Podczas tych ponurych, suto zakrapianychbrandy wieczorów w swym zamku, gdy jej ostre słowa oskarżenia wciążrozrywały jego serce, już prawie zdołał przekonać samego siebie, że takjest.Nawet teraz, gdyby tylko mógł spojrzeć na nią jak na pożałowaniagodną istotę - przykucniętą w mchu, z potarganymi włosami na twarzy, zplama brudu na policzku - może potrafiłby po prostu się odwrócić iodejść.Jednakże hipnotyzował go zdziczały blask jej oczu.W każdy kręgjego kręgosłupa wpisany był teraz sprzeciw, który powodował, żeMorgan stał tak prosto, że bał się nawet najdelikatniejszego dotyku, któryz pewnością by go złamał.Sabrina, choć zrzucona ze swojego tronu,wciąż z całych sił walczyła, by być księżniczką.323W sercu Morgana zagościło intensywne i niebezpieczne jak dwu-sieczny miecz uczucie, jednakże nie była to litość.Choć niezwykle go to irytowało, musiał jednak przyznać Dougalowirację.Sabrina potrzebowała go o wiele bardziej, niż zdawał sobie sprawę.Uklęknął obok niej w brudzie.- Nie przyjechałem patrzeć, jak się czołgasz.Przyjechałem, bypatrzeć, jak chodzisz.Sabrina odsunęła się od niego, odgarniając włosy z twarzy.- Nie bądź śmieszny.Słyszałeś doktora Montjoya.Ze wszystkichludzi, to ty właśnie powinieneś najlepiej wiedzieć, że ja nie będę jużnigdy chodzić.Morgan nie tracił czasu na kłótnie z nią.Chwycił ją za ramiona ipostawił na nogach.Gdy ześlizgiwała się w dół po jego ciele jakzwiotczały dywan, objął ją ramieniem, zaparł się biodrami o ścianę irozstawił nogi, by móc udźwignąć oba ich ciała.Po miesiącach trzymania ludzi na dystans poprzez swoje dziecinnenapady i sarkastyczne przytyki, Sabrina poczuła się bardzo nieswojo,będąc tak blisko Morgana.Bała się, że ciepło jego silnego, męskiego ciałastopi lodowy mur, który wokół siebie zbudowała.Wbiła palce w jegoramiona, a przejmująca mieszanka siły i czułości sprawiła, że jej ręcedrżały bardziej niż jej nogi.Byli przyciśnięci do siebie tak zmysłowo, jakgdyby ich odpowiedzi na pytanie, którego żadne z nich nie śmiało zadaćzazębiały się.Jego oddech muskał jej skroń i łaskotał jej loki.Zatopiła policzek w jego fularze.- Niech cię diabli - wyszeptała.- Jakie masz do mnie prawo?- Mam każde prawo - powiedział głosem tak nieprzejednanym, jakjego uścisk.- Jestem twoim mężem.- Już niedługo - powiedziała śmiało.- To zależy od ciebie.Wstrzymała oddech, gdyż w jednej chwili zalała ją fala strachu inadziei.- Co masz na myśli?Ujął jej podbródek między kciuk i palec wskazujący i przysunął jejtwarz do swojej.324- Jeśli nie pozwolisz mi się odwiedzać w ciągu tych najbliższychczterech tygodni, nie zgodzę się na żadne unieważnienie.Zapukam dodrzwi każdego sędziego od Londynu aż po góry i opowiem wszystkim, zjaką chęcią rozstawiałaś nogi przed takim draniem jak ja.Wtedy będzieszzmuszona do rozwodu, a dobre imię twojego ojca będzie zrujnowane.Sabrina była sparaliżowana zimnym i bezwzględnym pięknem jegotwarzy.- Dlaczego? - zapytała.- Dlaczego mi to robisz? Czy tak właśnie sięmścisz?Przez jeden krótki moment w oczach Morgana zapłonęła wewnętrznawalka.Spuścił powieki, zakrywając je tak skutecznie, że Sabrina uznała,że mogło jej się tylko wydawać.Obrócił się, oparł ją o ścianę i otrzepałręce, jak gdyby były nią skalane.Jego usta wykrzywiły się w wątłymuśmiechu.- Myśl, co chcesz.Może chcę zemsty.Może chcę po prostu pozbyć sięciebie z mojego sumienia?- Nie bądź śmieszny - powiedziała, opierając palce na gładkimgranicie.- Wszyscy wiedzą, że MacDonnellowie nie mają sumień.Poprawił fular i udał się ścieżką w stronę bramy ogrodu.- Przyjdę jutro o drugiej.Jeśli nie chcesz, bym przedstawiał się jakotwój zaginiony mąż, lepiej ułatw mi sprawę z twoim wujem i ciotką.Miłego dnia, panno Cameron.- A jeśli pomogę złagodzić twoje wyrzuty sumienia, co na tymzyskam? - zawołała za nim.- Wolność - rzucił przez ramię.- Dzień, w którym zaczniesz chodzić,będzie dniem, w którym na zawsze będziesz mogła opuścić moje życie.Brama ogrodu zamknęła się z trzaskiem.Sabrina zdecydowanie i ostrowypuściła powietrze.Zdała sobie sprawę, że zostawił ją tu opartą okamienną ścianę, bezradną jak ogrodowy robak.Taras schowany był zawąskim rzędem drzew laurowych.Jedynymi odgłosami, jakie dochodziłyjej uszu, było wesołe pluskanie fontanny i brzęczenie najedzonego bąkawędrującego z kwiatka na kwiatek.Wózek inwalidzki stał kilka krokówdalej; lśniące drewno, wypolerowana stal, kpiące i nieosiągalne.325Nie traciła czasu na wpatrywanie się w swoje nieudolne nogi.Używając rąk do utrzymania równowagi, ugięła nogi, rozciągając się,póki jej palce u nóg nie dotknęły chłodnej ziemi.Czuła tylko tępy ból, anie męczarnie, jakich się spodziewała.Klnąc pod nosem, zdołałaprzesunąć się kawałek.Nogi ugięły się pod nią.Zsunęła się po ścianie, lądując z hukiem nazadku.Zacisnęła pięści.Płonęła w niej wściekłość, cudowna ioczyszczająca, budząca ją do życia po długim okresie stagnacji.Złehumory już nie wystarczały.Dużo więcej satysfakcji i radości czerpała zpomstowania na swój los.Teraz jej wściekłość miała cel.Jej obiektem byłzłotowłosy, zielonooki, uśmiechający się z wyższością gigant.Odrzucając głowę ku lazurowemu niebu, zaczęła wyć o pomocgłosem tak donośnym, że, jak będzie potem wspominać cała służbaBelmontów, słychać ją było aż w Edynburgu.326Rozdział 27Zegar na kominku wybił drugą.Sabrina zachowywała się nerwowo,sprowadzając na siebie zakłopotane spojrzenia Enid i jej ciotki.Żadna znich nie mogła zrozumieć, dlaczego uparła się, by siedzieć na swoimnowym wózku inwalidzkim, a nie na jednym z dużo wygodniejszych,obitych tapicerką krzeseł w salonie.Nieświadoma ich obaw Sabrina, przewróciła stronę.Czytała jedną zdrastycznych broszurek Enid i ani trochę nie pociągała jej historia o tym,jak płodna produkcja królików pani Mary Toft została zatrzymana, gdy tapostraszona została makabryczną operacją przez cieszącego się złą sławąakuszera.Panią Mary Toft czekało więzienie.Zegar pokazywał, że minęło dwadzieścia minut.Sabrina spojrzała naswoje odbicie w polerowanej podstawie kandelabra stojącego naweneckim stole tuż przy jej łokciu.Pod pretekstem drapania się w ucho,wyciągnęła kosmyk włosów z ciasnego koka i przestała zaciskać szczękępróbując w ten sposób złagodzić swój wyraz twarzy.Patrzyła na nią obca osoba.Kobieta, nieśmiała, niepewna, rozchylone,drżące usta, w pełni świadoma swojej bezbronności.W niczym nieprzypominała tej kruchej istotki, która Sabrina spodziewała się zobaczyć.Skonsternowana tym widokiem, Sabrina, poprawiła spódnicę swojejjasnej, zielonkawej sukni.Była to jedna z jej najładniejszych sukienek,ale nie założyła jej dla Morgana.Pewnie i tak nie miał zamiaru przyjść.Pewnie jak zawsze tylko sobie z niej żartował.Tak samo nieznośny byłjako mały chłopiec.Enid przerwała radosne szycie i odłożyła swoją robótkę.- Mam ci poczytać kuzynko?- Nie, dziękuję - odpowiedziała w zamyśleniu Sabrina.- Dlaczegomasz mi czytać, skoro mam dwoje sprawnych oczu.327Enid i księżna spojrzały na siebie ze zdziwieniem.Do salonu weszłana palcach pokojówka.Zaproponowała Sabrinie filiżankę popołudniowejczekolady na srebrnej tacy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]