[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaszło słońce.Światło świata Dysku jest stare, powolne i gęste.Z drzwi domku Babcia przyglądała się, jak spływa z gór, jak płynie złotymi rzekami po lesie.Tu i tam w zagłębieniach formowało kałuże, póki nie wyblakło i nie zniknęło.Nerwowo stukała palcami o framugę, mrucząc jakąś cichą, ponurą melodyjkę.Przyszedł świt i domek był pusty, jeśli nie liczyć ciała Esk, cichego i nieruchomego na łóżku.Kiedy złocisty blask płynął wolno przez Dysk niczym pierwsze fale powodzi na równinach, orzeł zatoczył krąg i wzniósł się wyżej pod kopułą niebios.Uderzał powietrze powolnymi, potężnymi machnięciami skrzydeł.Pod Esk rozciągał się cały świat: wszystkie kontynenty, wszystkie wyspy, wszystkie rzeki, a zwłaszcza ogromny pierścień Krawędziowego Oceanu.Tu, w górze, nie było niczego.Nawet dźwięku.Esk rozkoszowała się tym uczuciem, zmuszała słabnące mięśnie do większego wysiłku.Ale coś było nie w porządku.Jej myśli zdawały się biegać w kółko, wymykać się spod kontroli, rozpływać'.Ból, uniesienie i znużenie opanowały umysł, ale równocześnie wszystko inne rozsypywało się w proch.Wspomnienia ulatywały na wietrze.Kiedy tylko chwytała się jakiejś myśli, ta parowała, nie pozostawiając po sobie nawet śladu.Traciła fragmenty samej siebie i nie pamiętała, co traci.Wpadła w panikę.Sięgnęła do tego, czego była pewna.Jestem Esk, ukradłam ciało orła i poczucie wiatru w piórach, glód, obserwacja nie-nieba w dok.Spróbowała jeszcze raz.Jestem Esk i poszukiwanie ścieżki wiatru, bal mięśni, ciecie powietrza, jego chlód.Jestem Esk wysoko ponad powietrzem-wilgotnym-mokrym-biafym, ponad wszystkim, niebo jest rzadkie.Jestem.Jestem.Babcia była w ogrodzie, między ulami.Poranny wietrzyk szarpał ją za spódnicę.Przechodziła od ula do ula i stukała w daszki.Potem, między zagonami ogórecznika i mięty wyciągnęła przed siebie ramiona i zaśpiewała coś tonem chwilami tak wysokim, że zwyczajny człowiek nic by nie usłyszał.Lecz z uli rozległ się głośny szum i nagle w powietrzu zaroiły się ciężkie, wielkookie, brzęczące nisko kształty trutni.Zatoczyły krąg nad jej głową, dodając swoje basowe bzyczenie do jej pieśni.A potem zniknęły, wzniosły się w światło nad polaną i odleciały ponad drzewami.Dobrze wiadomo - a przynajmniej wiadomo czarownicom - że wszystkie kolonie pszczół są jedynie częściami stworzenia zwanego Rojem, podobnie jak pojedyncze pszczoły są złożonymi komórkami jaźni ula.Babcia nieczęsto łączyła swój umysł z pszczelim, po części dlatego, że myśli owadów to dziwaczne, obce wrażenia o posmaku cyny.Przede wszystkim jednak z powodu swych podejrzeń, że Rój jest o wiele bardziej inteligentny niż ona.Wiedziała, że trutnie szybko dotrą do kolonii dzikich pszczół w głębokim lesie, a po kilku godzinach każdy skrawek każdej górskiej łąki znajdzie się pod baczną obserwacją.Teraz mogła już tylko czekać.W południe trutnie wróciły, a Babcia w ostrych, kwaśnych myślach jaźni ula zobaczyła, że nigdzie nie ma ani śladu Esk.Wróciła do chłodnego wnętrza domku i usiadła w fotelu, wpatrując się w otwarte drzwi.Wiedziała, jaki powinien być jej następny krok.Sama myśl o tym budziła w niej obrzydzenie.Przystawiła jednak krótką drabinę, wspięła się na dach szopy i z kryjówki pod strzechą wyciągnęła laskę.Była lodowata.Para unosiła się znad powierzchni.- Czyli powyżej linii śniegu - stwierdziła Babcia.Zeszła na dół i z rozmachem wbiła laskę w ziemię wśród kwiatów.Zmierzyła ją niechętnym wzrokiem.Odniosła nieprzyjemne wrażenie,że laska odpowiada j ej równie wrogim spojrzeniem.- Nie myśl, że wygrałaś, bo wcale nie - warknęła Babcia.- Po prostu nie mam czasu na zabawy.Na pewno wiesz, gdzie ona jest.Rozkazuję ci, żebyś mnie do niej zabrała! Laska obserwowała ją nieruchomo.- Na.- Babcia zawahała się.Trochę już zapomniała inwokacji.-Na kaszę i kamień, rozkazuję!Aktywność, ruchliwość, ożywienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]