[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gdybyś chciała, moglibyśmy ci pomóc przejść przez rzekę! - krzyknął za nią Tomjon.- Jaką rzekę? - zdziwił się Hwel.-Jesteśmy na wrzosowisku.Przez całe mile nie może tu być żadnej rzeki.- Le-le-lepiej je mieć p-p-po swojej stronie - wyjaśnił Wim-sloe.- W-wtedy po-po-pomagają.- Może trzeba było ją poprosić, żeby zaczekała, a my poszukamy jakiejś rzeki - zaproponował ironicznie krasnolud.Znaleźli zakręt.Dotarli do lasu poprzecinanego tyloma traktami, że przypominał torowisko.Był to las, w którym podróżny ma wrażenie, że drzewa odwracają się i obserwują, jak przejeżdża, a niebo wydaje się bardzo wysokie i dalekie od ziemi.Mimo upału wilgotny, nieprzenikniony półmrok panował wśród pni drzew, tłoczących się przy drodze tak gęsto, jakby chciały całkiem ją zadeptać.Wkrótce zgubili się znowu i uznali, że zgubienie gdzieś, gdzie nawet nie widać, co to za miejsce, jest jeszcze gorsze niż zgubienie na otwartym terenie.- Mogła udzielić dokładniejszych instrukcji - stwierdził Hwel.- Na przykład: spytajcie następnej wiedźmy - odparł Tomjon.- Popatrz tam.Stanął na koźle.- Hej tam, stara.dobra.Magrat odrzuciła chustę.- Zwykła, biedna zbieraczka chrustu - burknęła.Na dowód podniosła do góry gałązkę.Kilka godzin oczekiwania w towarzystwie jedynie drzew nie poprawiło jej humoru.Wimsloe szturchnął Tomjona, który rozciągnął wargi w uśmiechu.- Zechciałabyś zjeść z nami obiad, sta.dobra ko.panienko? - zapytał.- Niestety, mamy tylko soloną wieprzowinę.- Mięso fatalnie wpływa na system trawienny - oznajmiła Magrat.- Gdybyście mogli obejrzeć wnętrze swoich jelit, bylibyście przerażeni.- Ja na pewno - mruknął Hwel.- Czy wiecie, że dorosły mężczyzna przez cały czas nosi w układzie pokarmowym do pięciu funtów nie strawionego mięsa? - spytała Magrat, której wykłady o żywieniu całe rodziny zmuszały do ukrywania się w piwnicach, póki nie odeszła.- Podczas gdy nasiona sosnowych szyszek i pestki słonecznika.- Nie ma tu przypadkiem jakiejś rzeki, przez którą moglibyśmy ci pomóc się przedostać? - przerwał rozpaczliwie Tomjon.- Nie żartuj.Jestem ubogą zbieraczką chrustu, laboga.Tu i tam podniosę jakąś gałązkę albo skieruję zagubionych wędrowców na drogę do Lancre.- Aha - szepnął Hwel.- Właśnie myślałem, że do tego dojdziemy.- Na rozstajach skręcicie w lewo, a potem w prawo przy wielkim pękniętym głazie.Nie możecie go przeoczyć.- Świetnie.Nie będziemy cię zatrzymywać.Na pewno masz dużo chrustu do zebrania i w ogóle.Gwizdnął i popędził muły, które poczłapały wolno.Godzinę później wjechali w teren usiany głazami wielkości domu.Hwel odłożył lejce i założył ręce na piersi.Tomjon popatrzył na niego zdziwiony.- Co ty właściwie robisz? - zapytał.- Czekam - odparł ponuro krasnolud.- Wkrótce będzie ciemno.- To długo nie potrwa.Niania Ogg poddała się w końcu i wyszła zza skały.- Solona wieprzowina, jasne? - oznajmił surowo Hwel.- Bierzesz albo do widzenia.A teraz mów: którędy do Lancre?- Prosto, przy wąwozie w lewo, potem jedziecie szlakiem prowadzącym do mostu.Nie da się zabłądzić - odparła natychmiast Niania.Hwel chwycił lejce.- Zapomniałaś o laboga.- Do licha.Przepraszam.Laboga.- I jesteś ubogą zbieraczką chrustu, jak przypuszczam?- Trafiłeś, chłopcze.- Niania uśmiechnęła się promiennie.-Szczerze mówiąc, właśnie miałam zacząć.Tomjon szturchnął krasnoluda.- Zapomniałeś o rzece - szepnął.Hwel spojrzał gniewnie.- A tak - zgodził się.- Możesz tu zaczekać, a my poszukamy jakiejś rzeki.- Żeby ci pomóc przejść - dodał Tomjon.Niania Ogg obdarzyła go uśmiechem.- Mamy doskonały most.Ale nie odmówię podwiezienia.Przesuńcie się.Ku irytacji Hwela, podciągnęła spódnicę i wdrapała się na kozioł między niego i Tomjona.Potem wierciła się przez chwilę jak nóż do ostryg, aż zajęła połowę siedzenia.- Wspomniałeś wieprzowinę.Musztardy pewno nie macie?- Nie - mruknął krasnolud.- Nie cierpię solonej wieprzowiny bez przypraw.Ale dajcie ją tu mimo wszystko.Wimsloe bez słowa wręczył jej kosz z kolacją trupy.Niania uniosła pokrywę i zbadała zawartość.- Ten ser jest już dość stary.Trzeba go szybko zjeść.A co jest w bukłaku?- Piwo - odparł Tomjon ułamek sekundy przed Hwelem, który powiedział: - Woda.- Słabe - uznała po chwili Niania.Sięgnęła do fartucha po kapciuch z tytoniem.- Ktoś ma ogień? - zapytała.Kilku aktorów wyjęło wiązki zapałek.Niania kiwnęła głową i schowała kapciuch.- Dobrze - stwierdziła.- A czy ktoś ma tytoń?***Pół godziny później wozy zadudniły na moście, minęły przygraniczne pola i lasy, stanowiące większą część królestwa.- To jest to? - spytał Tomjon.- No, nie wszystko - zapewniła Niania, która spodziewała się nieco większego entuzjazmu.- O wiele więcej leży za tamtymi górami.Ale to jest płaski kawałek.- To ma być płaski?- Stosunkowo płaski - zgodziła się Niania.-A powietrze jest znakomite.Tam stoi pałac, skąd roztacza się wspaniały widok na całą okolicę.- To znaczy na lasy.- Spodoba ci się tutaj.- Kraj jest dość mały.Niania zastanowiła się.Prawie całe życie spędziła w granicach Lancre i zawsze wydawało jej się w sam raz.- Przytulny - powiedziała.- Wszędzie wygodnie.- Wszędzie gdzie? Niania poddała się.- Wszędzie blisko.Hwel milczał.Powietrze było rzeczywiście znakomite, spływające z niepokonanych zboczy Ramtopów niczym kąpiel dla płuc, pachnące żywicą wysokich lasów.Przejechali przez bramę do czegoś, co tu, w górach, nazywano pewnie miastem.Kosmopolita, jakim stał się krasnolud, uznał jednak, że na równinach kwalifikowałoby się jako otwarty teren.- Tam jest gospoda - zauważył z powątpiewaniem Tomjon.Hwel podążył wzrokiem za jego spojrzeniem.- Tak - przyznał po chwili.- Chyba jest.- Kiedy wystawimy sztukę?- Nie wiem.Myślę, że poślemy kogoś do zamku z wiadomością, że już jesteśmy.- Hwel poskrobał się po brodzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]