[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A gdybyzwyciężył, wszystkie chmury rozpierzchłyby się, zajaśniałoby słońce, na rozkaztryumfatora Dolina Gorgoroth zmieniłaby się w kwitnący ogród pełen drzewowocujących obficie.Wystarczyłoby wsunąć Pierścień na palec i przejąć go na własność,a spełniłoby się fantastyczne marzenie.W tej godzinie próby najwięcej pomogła mu miłość do Froda, ale poza tymtkwiący w jego naturze, mocno zakorzeniony, wciąż żywy i niezwyciężony zdrowyhobbicki rozsądek.Sam w głębi serca wiedział, że nie dorósł do udzwignięcia takiegobrzemienia, nawet wiedział, że nie dorósł do udzwignięcia takiego brzemienia, nawetgdyby uwodzicielskie wizje nie były tylko złudą podsuniętą umyślnie i zdradziecko, abygo zmamić.Zdawał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy potrzebuje do szczęścia ipowinien pragnąć jedynie małego ogródka, w którym by mógł gospodarowaćswobodnie, nie zaś olbrzymiego królestwa; rozumiał, że jego zadaniem jest pracawłasnych rąk, a nie rozporządzanie trudem rąk cudzych."Zresztą wszystko to jest oszustwo - powiedział sobie.- Tamten wytropiłby mnie izgniótł, zanimbym zdążył krzyknąć.Tutaj, w Mordorze, znalazłby mnie w okamgnieniu,gdybym teraz włożył Pierścień na palec.No cóż, trzeba przyznać, że moje położenie jestbeznadziejne jak przymrozek na wiosnę.Właśnie teraz, kiedy najbardziej przydałaby misię niewidzialność, nie wolno mi użyć Pierścienia! A jeżeli nawet zdołam posunąć siędalej w głąb kraju, Pierścień nie tylko nic mi nie pomoże, ale na dobitkę z każdymkrokiem gorzej będzie mi ciążył i okrutniej będzie mnie dręczył.Co robić?"Naprawdę jednak nie miał wątpliwości.Wiedział, że musi zejść do Bramy nie ociągającsię dłużej.Wzruszył ramionami, jakby otrząsając z siebie cień i przywidzenia, i z wolnaruszył w dół.Miał wrażenie, że z każdym krokiem maleje.Wkrótce już czuł się znowubardzo małym i przestraszonym hobbitem.Znalazł się tuż pod ścianą Wieży i wrzaskioraz zgiełk bójki słyszał wyraznie nawet bez pomocy Pierścienia.teraz zgiełk dochodziłz bliska, z dziedzińca, zza zewnętrznego muru.am był w połowie zbiegającej stromo w dół ścieżki, kiedy z ciemnej Bramywypadło dwóch orków.Pędzili jednak nie w jego stronę; zmierzali ku głównejSdrodze; niespodzianie jeden, potem drugi potknął się, padł i znieruchomiał.Samnie widział strzał, ale odgadł, że to orkowie ukryci na murze lub w cieniu Bramy strzeliliza własnymi kamratami.szedł dalej tuląc się do ściany lewym ramieniem.Jednospojrzenie w górę przekonało go, że o wspięciu się na mur nie ma mowy.Gładki kamieńbez szczelin i pęknięć wznosił się na trzydzieści stóp ku przewieszonym skośnieblankom.Nie było innej drogi do wnętrza niż przez Bramę.Pełznąc wytrwale naprzód, sam zastanawiał się, ilu orków siedzi w Wieży, ilu mapod swoją komendą Szagrat, a ilu Gorbag i o co się dwaj dowódcy pokłócili - jeślirzeczywiście, jak przypuszczał, wybuchła miedzy nimi kłótnia.Oddział Szagrata liczyłokoło czterdziestu żołnierzy, a Gorbaga dwakroć więcej, ale Szagrat prowadziłoczywiście na patrol tylko część załogi twierdzy.Niemal pewny był, że posprzeczali się oFroda i łupy.Tknięty nagłą myślą Sam aż zatrzymał się na chwilę; zrozumiał wszystkojasno, jakby cała scena rozegrała się na jego oczach.Kolczuga z mithrilu! Frodo przecieżmiał ją na sobie, musieli ją znalezć.Z tego zaś, co Sam podsłuchał, wynikało, że Gorbagbardzo chciał tę kolczugę zagarnąć.Jedyną obroną Froda były rozkazy z Czarnej Wieży,jeśli dowódca orków je złamie, Frodo może zginąć w każdej chwili. Prędzej, nikczemny leniu! - przynaglił sam siebie i dobywając %7łądła pobiegł dootwartej Bramy.Lecz gdy miał już przejść pod ciemnym łukiem wielkiego sklepienia,poczuł wstrząs, jakby się natknął na pajęczą zasłonę Szeloby, tym razem jednakniewidzialną.Nie widział przeszkody, która zagradzała mu drogę, silniejsza od jegowoli, niepokonana.Rozejrzał się i w mroku Bramy zobaczył dwóch Wartowników. Niby olbrzymie posągi siedzieli na wysokich tronach.Każdy miał trzy zrośniętetułowia i trzy głowy, zwrócone ku wnętrzu dziedzińca, ku środkowi Bramy i ku drodze.Były to głowy sępów, a złożone na kolanach ręce miały palce na kształt szponów.Jakbywyrzezbieni z ogromnego bloku skalnego Wartownicy siedzieli nieruchomo, a jednakczuwali; tkwiła w nich jakaś straszliwa, czujna siła, poznająca nieprzyjaciół.Widzialnaczy niewidzialna istota nie mogła przemknąć obok nich nie dostrzeżona.Nie pozwalaliani wejść, ani uciec nikomu.Wytężając wolę Sam raz jeszcze rzucił się naprzód i znów stanął chwiejąc się nanogach, jakby odepchnięty potężnym ciosem, który go trafił w pierś i głowę.Nie mogącnic innego wymyślić, w porywie odwagi wyciągnął zza kurtki flakonik Galadrieli ipodniósł go w górę.Białe światło rozbłysło natychmiast, rozpraszając mroki pod Bramą.Potworni Wartownicy, zimni i niewzruszeni, ukazali się teraz w całej okropności.Lśnienie ich czarnych kamiennych oczu miało w sobie tak straszny ładunek wrogiej siły,że Sam na moment skulił się z przerażenia: lecz zdawał sobie sprawę, że z każdą chwiląwola potworów słabnie i załamuje się w lęku.Jednym susem przemknął między nimi, ale gdy jeszcze w pędzie chował znówflakonik za pazuchę, odczuł wyraznie, że Wartownicy znów się ocknęli i jakby stalowasztaba zapadła za jego plecami w Bramie.Z potwornych głów dobył się wysoki,świdrujący w uszach krzyk, który echo rozniosło wśród murów Wieży przed nim.Gdzieśw górze odpowiedziało na sygnał pojedyncze ochrypłe uderzenie dzwonu.uż po mnie! - pomyślał Sam.- Jakbym zadzwonił do frontowych drzwi.- No, wychodz tam który! - krzyknął.- Zamelduj kapitanowi Szagratowi, że Jwielki wojownik, elf, przyszedł z wizytą i ma w garści miecz elfów!Nie doczekał się odpowiedzi.Biegł dalej.%7łądło lśniło błękitnie w jego ręku.Dziedziniec tonął w mroku, mimo to Sam zauważył gęsto rozrzucone na kamiennymbruku trupy.Niemal potknął się o ciała dwóch orków - łuczników, z których plecówsterczały sztylety.Im dalej, tym było ich więcej; jedni leżeli samotnie, tak jak padli odciosu lub strzały, inni parami, spleceni z sobą w walce, jeszcze inni gromadnie, zastygliw dzikich gestach, wzajemnie dusząc się, gryząc, dzgając nożami.kamienie stały sięśliskie od rozlanej ciemnej posoki.Sam rozróżniał na odzieży martwych orków dwa godła, Znak Czerwonego Oka iZnak Księżyca, zniekształconego ohydną trupią maską; nie zatrzymywał się jednak, abyzbadać rzecz z bliska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]