[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kadyszew uważał ludzi o podobnych poglądach za takich samych ideali­stów, jak założyciele pierwszych Rad Rewolucyjnych, albo jeszcze głu­pszych.Zdaniem Kadyszewa, Rosjanie doprowadzili do logicznego koń­ca rewolucyjne ideały, by odkryć, że skutkiem są tylko spustoszenie i katastrofa.Oto więc Rosja zawracała z błędnej drogi, z rzadko spotyka­ną w świecie odwagą polityczną i moralną.Zachód wciąż nie potrafił zrozumieć, co się dzieje w Moskwie! Chruszczow miał świętą rację, po­myślał parlamentarzysta.- Wszyscy politycy są tacy sami.Z reguły są to idioci.- Andrieju Iljiczu, może nie zawsze zgadzamy się co do metod, lecz zawsze mieliśmy ten sam cel.Doskonale wiem, że macie kłopoty z przy­jaciółmi po tamtej stronie barykady.- Podobnie jak po waszej stronie - zauważył prezydent Narmonow z dziwnym rozdrażnieniem.- Nasza strona też się tu przysłużyła, to prawda - zgodził się bez oporu Kadyszew.- Kto powiedział, że musimy zawsze myśleć tak samo, Andrie­ju Iljiczu?Narmonow odwrócił się na pięcie.W jego wzroku była groźba i błaga­nie.- Nie dzisiaj, nie zaczynajmy znów tego piłować!- Jak więc mogę wam pomóc? - spytał Kadyszew, dodając w myślach: - Tracimy nerwy, towarzyszu prezydencie? Zły znak, przyjacielu.- Potrzebne mi wasze poparcie w kwestii narodowościowej.Nie mo­żemy pozwolić na to, żeby rozleciał się cały Związek.- Rozpad jest nieunikniony.- Kadyszew potrząsnął głową, dodając wagi tym słowom.- Dając wolną rękę Bałtom i Azerom pozbywamy się mnóstwa problemów.- Tak? Ciekawe, jak sobie poradzimy bez azerbejdżańskiej ropy? Zadamy natychmiast cios reszcie gospodarki.Jeśli damy się odłączyć Bałtom, pójdzie zaraz za nimi pół kraju.- Polowa ludności, ale tylko jedna piąta terytorium, nawet mniej.A także większość naszych kłopotów - powtórzył Kadyszew.- Łatwo powiedzieć, że ludzie sobie pójdą.Dokąd pójdą? Co ich czeka? Poniewierka i wojna domowa? Ile ofiar chcecie mieć na sumie­niu, co? - zapytał groźnym głosem prezydent.- Trudno, wszystko to normalne skutki dekolonizacji.Nic nie pora­dzimy, a nawet jeśli spróbujemy zatrzymać kogoś siłą, przeniesiemy tyl­ko wojnę domową we własne granice.No, a wtedy naprawdę trzeba będzie przekazać większą część władzy w ręce wojska i bezpieczeństwa.- Niedobrze.Nie ufam wojskowym jeszcze bardziej niż wy, Andrieju Ilji­czu.- Wojsko zostanie w koszarach.To czerwonoarmiści, a nie bonapartyści.- Pokładacie widać większą wiarę w ich lojalność niż ja.Moim zda­niem, wojsko rozumie, że staje przez historyczną szansą, jedyną w swoim rodzaju.Partia trzymała armię za mordę od czasów Tuchaczewskiego.Żołnierze nie zapominają tak łatwo, więc nie zdziwiłbym się, gdyby spróbowali.- Mówicie o nieboszczykach! Ich dzieci też już poszły do grobu! - zdenerwował się nie na żarty Narmonow.Od czasu stalinowskich czystek minęło z górą pół wieku.Ci, którzy pamiętali wizyty NKWD, siedzieli w wózkach inwalidzkich albo w domach starców.- Za to ich wnuki pamiętają, a co gorsza, pamięta o wszystkim armia jako instytucja.- Kadyszew rozsiadł się wygodniej, obracając w myślach nowy plan, który przyszedł mu nagle do głowy.Czy była szansa.?- Zgoda, wojsko ma swój punkt widzenia, który nie zawsze musi się zgadzać z moim.Możemy się różnie zapatrywać na to, jak rozwiązać ten czy ów problem, ale nie na to, do kogo należy władza.Moim zdaniem, wojskowi często błądzą, ale nigdy nie powstał im w głowie pucz.- Może i tak, chociaż sam nie byłbym tego taki pewien.- Jeśli mnie teraz wesprzecie, damy odpór krzykaczom, którzy żądają natychmiastowego rozwiązania federacji.Damy im nauczkę, zyskamy parę lat spokoju, normalizacji, będziemy mieli czas ustalić dokładny plan, jak przekształcić kraj we wspólnotę narodów - luźny związek, nazwijcie to jak chcecie, żeby zachować więzi gospodarcze przy rozdzie­leniu instytucji politycznych.Facet bredzi, pomyślał Kadyszew.Rzeczywiście jest na granicy zała­mania nerwowego.Facet, który obraca się na scenie politycznej jak środkowy napastnik drużyny hokejowej “Spartak”, zaczyna się chwiać ze zmęczenia.Czy utrzyma się, jeśli go zostawię samego?Zapewne tak, ocenił Kadyszew.Zapewne.A szkoda, zrobiłby miejsce młodszemu.Kadyszew był de facto przywódcą zjednoczonych sił “lewi­cy”, pragnących doprowadzić do rozpadu struktury państwowej a z nią politycznej.Pozostały po takiej czystce rdzeń imperium, oparty na Fede­racji Rosyjskiej, wzięłoby się za gardło i poprowadziło w dwudziesty pierwszy wiek.Gdyby Narmonow runął, gdyby nie mógł już sprawować władzy, kto przyszedłby na jego.Ja.Oczywiście, że ja.Tylko co powiedzieliby na to Amerykanie?Jakżeby mogli nie poprzeć agenta o kryptonimie ŻAGIEL, człowieka ich Centralnej Agencji Wywiadowczej?Kadyszew pracował dla Amerykanów od sześciu lat, kiedy to zwerbo­wała go Mary Patricia Foley.Nie uważał tej decyzji za zdradę stanu.Działał przecież dla dobra swego kraju, w dodatku we własnej opinii działał skutecznie.Przekazywał Amerykanom informacje na temat trybu sprawowania władzy wewnątrz radzieckiego rządu.Część informacji była naprawdę ciekawa, o część zaś Amerykanie mogli z równym skut­kiem zapytać swoich korespondentów prasowych.Kadyszew zdawał so­bie sprawę, że CIA uważa go za najbardziej wartościową wtyczkę w ra­dzieckie życie polityczne, zwłaszcza teraz, kiedy miał za sobą całe czter­dzieści procent głosów w rozkrzyczanym Zjeździe Deputowanych Ludo­wych.Trzydzieści dziewięć procent, poprawił się w myślach Kadyszew.Po co się samemu oszukiwać? Jeśli dobrze wszystko rozegrać, może uzyska jeszcze osiem procent.Pośród dwóch i pół tysiąca deputowanych znajdowali się przedstawiciele najrozmaitszych stronnictw: autentyczni demokraci, wielkorosyjscy nacjonaliści socjalistycznej i narodowej ma­ści, lewacy i prawicowi ekstremiści.Istniało także w zgromadzeniu ostrożne centrum, złożone z polityków rzeczywiście zatroskanych losem kraju, a także z ludzi, którzy próbowali po prostu utrzymać się przy wpływach.Na ilu spośród nich można liczyć? Ilu da się pozyskać?Za mało, pomyślał Kadyszew.Miał przecież do rozegrania jeszcze jedną kartę.To, prawda.O ile starczy mu odwagi, by ją rozegrać.- Andrieju Iljiczu - rzekł pojednawczo - Żądacie, abym odstąpił od ważnej zasady i dopomógł wam w osiągnięciu wspólnego celu.Cel, owszem, wspólny, ale sposób osiągnięcia go nie budzi mojego zaufania.Dla mnie jest to bardzo trudna decyzja.Nie wiem nawet, czy zdołam pozyskać dla was te głosy.A nuż deputowani pokażą mi plecy?Słowa rozjuszyły tylko Narmonowa.- Bzdury! Dobrze wiecie, jak ufają i wam, i waszym ocenom sytuacji.Nie tylko oni mi ufają, rzekł sobie w duchu Kadyszew.Jak przy każdym normalnym śledztwie, i to prowadzono głównie na papierze.Ernest Wellington był prokuratorem młodym, lecz niezmiernie ambitnym.Jako absolwent wydziału prawa i dyplomowany adwokat, Wellington mógł zgłosić akces do FBI i nauczyć się prowadzenia śledz­twa z pierwszej ręki.Uważał się jednak za adwokata, a nie za gliniarza, a co więcej, uwielbiał politykę, podczas gdy FBI szczyciło się przy każdej okazji swoją apolitycznością.Wellington tymczasem żył właśnie polityką i politykierstwem, bez którego nie wyobrażał sobie rządu.Wiedział też, że właśnie drogą rozgrywek politycznych można najprędzej dotrzeć do szczytu władzy, zarówno w rządzie, jak i poza nim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl