[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To, że mnie zabijesz, nic ci nie da.Weź się w garść i posłuchaj: może zdołam ci pomóc.Nie tutaj, nie te­raz.Muszę opuścić pałac, więc jeśli zechcesz dać mi rozkaz wej­ścia do zagrody dla skrierów.- urwała, by po chwili dokończyć: -Blankiety rozkazów znajdują się w twoim apartamencie.Wystar­czy, że udasz się za mną.Holroyd zrobił tak, jak chciała - poszedł za nią do pałacu.Miał wrażenie, że to sen - ta kobieta, która go znała, która próbowała go zabić i która teraz, zupełnie niewzruszona, całkiem słusznie zakła­dała, że bez słowa protestu pozwoli jej odejść.Patrzył z powagą, jak kobieta wślizguje się zwinnie do naj­bliższego pokoju.Ukazała się po chwili, niosąc sztywną kartkę papieru z wytłaczanym tekstem, dziwaczne, długie pióro o szkla­nym czubku i zmatowiały metalowy pierścień.- Lepiej wsuń go na palec - doradziła, wyciągając ku niemu pierścień.- To wielka pieczęć Księcia Ineznio, da ci władzę, która ustępuje jedynie władzy samej Inezni.Holroyd stłumił nieodpartą chęć zaprzeczenia, chęć przekona­nia tej kobiety, że on, Holroyd, ponad wszelką wątpliwość nie jest Ineznio.Było zbyt późno na wyjaśnienia.Wziął od niej pierścień.Nie uszedł jego uwadze fakt, że mówiąc o bogini użyła jej imienia.Kim ona jest? - pomyślał.Nie L'onee.Jej osobowość była zbyt ludzka, a to, co robiła, stało w sprzeczności z normalnym porząd­kiem rzeczy.Kobieta skończyła pisać.- Przyciśnij tu pierścień - nakazała cicho.Holroyd posłuchał bez słowa sprzeciwu.Myślał o grożącym mu niebezpieczeństwie, o kobiecie, która znała jego sekret Byłby milion razy bezpieczniejszy, gdyby ktoś zabrał ją stąd i zrzucił z urwiska.Jednego był pewien - nie mógł pozwolić jej odejść, nie dowiedziawszy się wpierw, kim jest i jaki cel jej przyświeca.Pod­niósł dokument, trzymając go z dala od jej wyciągniętej dłoni.Już otworzył usta, by zadać pierwsze pytanie, gdy zapukano gwałtow­nie do drzwi prowadzących na korytarz.Holroyd, odwracając się z przestrachem, poczuł, że kobieta wyrywa mu papier z dłoni.Zwrócił się ku niej gwałtownie, wycią­gając rękę po dokument, ale ona już biegła szybko w stronę innych drzwi.Otworzyła je na oścież.Holroyd dostrzegł marmurowy ko­rytarz; kobieta przystanęła i odwróciła się.Tkwiła nieruchomo w miejscu - wysoka, chuda, niezgrabna postać o nagich, zabłoco­nych nogach, odziana w postrzępione spodnie i koszulę.- Przykro mi, Ptahu, że mogę zdradzić ci tak niewiele.Moje wargi są zapieczętowane tak mocno, że.że.- było jej trudno mówić, zaczęła się dławić.Kiedy odzyskała głos, słychać w nim było niewątpliwą szczerość.-Ptahu, ona jest bardziej niebezpieczna, niż mogłyby na to wskazywać jej obecne działania czy słowa.Uważaj! Kimkolwiek jesteś, Ptahu, bez względu na twoją obecną tożsamość, jeśli możesz odzyskać pełnię boskiej mocy Ptaha, to będzie ona już zawsze należała do ciebie.I będziesz mógł posłu­żyć się nią, jak zechcesz.Z wszelkich rzeczy, jakie powinieneś uczynić, najpierw musisz odzyskać tę moc.Nie myśl o niczym.-Znów straciła głos.Potrząsnęła głową, spróbowała ponownie i uśmiechnęła się słabo.- Sam widzisz, że na niewiele ci się tu przydam - zakończyła.- Powodzenia, Ptahu.Zamknęła za sobą drzwi.Holroyd znów posłyszał pukanie.Za­czął się niecierpliwić, ale po chwili uświadomił sobie, że to drob­nostka, że nie jest ważne, kto dobija się do drzwi.Był Ptahem.Po raz pierwszy odkąd znalazł się w pałacu, właściwie po raz pierw­szy w ogóle, dotarło do niego, że Holroyd był Ptahem.Każde zwy­cięstwo, odniesione przez Ptaha, było jego zwycięstwem.Musi zwy­ciężyć.Na myśl o własnym niewyobrażalnym przeznaczeniu wstrząsnął nim nagły dreszcz.Znów rozległo się pukanie i myśli się rozwiały.Wzruszył ramionami.- Wejść - nakazał.Do pokoju wkroczyła żwawo potężna kobieta z włócznią w dło­ni.Zasalutowała i stuknęła obcasami sandałów.- Kupiec Mirów, wielki Ineznio - powiedziała.- Mówi, że sama bogini go do ciebie przysłała.Czy mam go wpuścić?Holroyd stał nieporuszony, coraz chłodniejszy, coraz tward­szy.Jego obojętność była niemal dotykalna.Kupiec.L'onee, spro­wadzając go tutaj, musiała wiedzieć, że zjawi się jakiś Mirów.Chciała, żeby się z nim spotkał, żeby czegoś się dowiedział.Posta­nowił, że się dowie.10Księga ŚmierciWejście Mirowa poprzedził dziwny odgłos, jakby zepsutych mie­chów kowalskich.Ów odgłos dochodził nie wiadomo skąd; przybliżał się coraz bardziej, aż w końcu okazało się, że jest to ogłuszające dyszenie potężnego, tłustego mężczyzny.Kolos wto­czył się przez drzwi, z wdziękiem słonia ukłonił się w pas i rzekł służalczo:- Wielki Ineznio!Holroyd popatrzył na niego lodowatym wzrokiem.- Czego chcesz?Zmiana, jaka zaszła w tłustym osobniku, była zdumiewająca.Opadła z niego wszelka ogłada, a prawdziwy charakter pojawił się na mięsistej twarzy.Zamknął za sobą drzwi; po chwili, niczym wielki ślimak, przysunął się do bieżnia i wymamrotał płaczliwym głosem:- Mój panie Ineznio, trudno się z tobą umówić.Już od trzech dni mam skarb Zardy.Właśnie spotkałem na korytarzu boginię.Jej Boskość powiedziała mi, że dziś mnie przyjmiesz.Mogę mieć na­dzieję?- Tak -odparł Holroyd.Zupełnie go to nie interesowało; obo­jętne mu było, o co tu chodzi.Nie zdołałby w ciągu godziny czy nawet dnia poznać dość szczegółów tej sprawy, by podjąć odpo­wiednią decyzję.Zauważył, że pękaty osobnik kłania się i uśmie­cha głupkowato.- Jeśli zechcesz towarzyszyć mi do Sali Handlowej i położyć pieczęć na dokumencie dostawy, jak zwykle.Korytarzem, gdzie drzwi pilnowały uzbrojone we włócznie strażniczki, przeszli do ogromnej, białej sali, pełnej mężczyzn no­szących worki do wielkiej kamiennej wagi.Byli też inni mężczyź­ni, w tym jeden z długim nosem, o blisko osadzonych oczach i słu­żalczych manierach, który powiedział:- Tędy, wasza ekscelencjo.Zaczniemy, gdy tylko wasza eks­celencja spocznie.Mężczyźni bezustannie opróżniali u jego stóp worki; wypadały z nich nieregularne kawałki ciemnobrązowej, metalicznej substancji, która, jak się zdołał zorientować, była rudą żelaza.Holroyd poczuł krótkotrwałe zainteresowanie.Żelazo skarbem?A zatem nie mylił się.W Gonwonlane odczuwano boleśnie braktego surowca, używanego do wyrobu lasek modlitewnych, któ­re podtrzymywały moc bogini.Przez dwieście milionów lat mar­notrawny człowiek wyczerpał zasoby rudy żelaza na swojej pla­necie.- Gdzie ten dokument, 4 którym wspominałeś? - zwrócił się do Mirowa.Przyniósł go człowiek o obliczu sępa i podał Holroydowi z głę­bokim ukłonem.- Och, wielmożny Książę Ineznio, dla człowieka na twoim stanowisku musi być męczące uczestniczenie w tak nudnym ob­rzędzie.Dopilnuję, byśmy otrzymali cały przydział naszego że­laza.Mirów odprowadził go do drzwi, co było irytujące.- Każę mojemu posłańcowi poinformować Zardę, że obieca­łeś.a oto Benar, minister wojny.Będzie równie zadowolony jak Zarda.Witaj, Benarze.Holroyd skinął głową starszemu, korpulentnemu mężczyźnie, który mu się nisko ukłonił.Część umysłu mówiła mu: jeszcze je­den z tysiąca takich jak Mirów, trzeba go wysłuchać.Starszy czło­wiek miał wykrzywione grymasem wargi, zapadnięte policzki, a pod oczami ciemne wory [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl