[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naprawdę wyglądało na to, że jest bezpieczny.Wszedł głębiej w tłum, by poczuć się pewniej, i po chwili zna­lazł się na mniej zatłoczonej przestrzeni.Jeden człowiek miał tu dla siebie mniej więcej dwa razy tyle miejsca.Nadal jednak miał wrażenie, że brnie po ruchomych piaskach albo przez wzburzone morze; każdy wysiłek wydawał się daremny.Mimo wszystko ist­niała różnica; ta świadomość podtrzymywała go na duchu przez dwie następne niesamowite godziny.Uświadamiał sobie jednak z rosnącym przerażeniem, że jego plan - plan znalezienia miejsca, gdzie mógłby pozostawić bezpiecznie swoje ciało - nie ma w tym niespokojnym oceanie dryfujących ludzkich wraków żadnych szans na urzeczywistnienie.Południe przyszło i przeminęło.Godzinę później Holroyd wciąż brnął przed siebie, o rzut kamieniem od długiego muru, któ­ry stanowił dalsze skrzydło „szpitala" -przepychając się, walcząc, czasem płynąc bezradnie wraz z tłumem.Z pewnością istniały jakieś wejścia czy wyjścia z tego niewiarygodnego obozu koncen­tracyjnego, jakieś bramy, choćby nawet strzeżone.Podszedł w koń­cu do człowieka, który sprawiał wrażenie dość inteligentnego.- Jak nas stąd wyprowadzą? I dokąd?Tamten popatrzył na niego pustym wzrokiem.Inni ludzie ob­darzali go po kolei takim samym, bezmyślnym spojrzeniem.Przy­pominało to walenie głową w ten potężny mur, który majaczył tak przerażająco po jego prawej stronie.Przestał się opierać dryfowi tłumu.Pozwolił mu się nieść, jakby był wirującym liściem w leni­wym strumieniu.Starał się jedynie oceniać swoje położenie.Musiał znaleźć miejsce, które uchroni jego ciało przed strato­waniem.Był uwięziony w tej ludzkiej pułapce, przynajmniej do chwili, gdy znajdzie jakąś strzeżoną bramę prowadzącą na zewnątrz.Swoją esencję mógł przesłać, ale nie potrafił dokonać przeniesie­nia ciała na sposób Inezni.A teraz utkwił na dobre w tej monstru­alnej masie ludzkiej.Musiało istnieć jakieś wyjście, po prostu musiało.Kiedy znów ruszył z determinacją przed siebie, usłyszał głośne wołanie.Upłynęło trochę czasu, zanim zlokalizował źródło głosu: na szczycie głównego muru, w odległości pięćdziesięciu metrów, stał mężczyzna z tubą, przez którą coś krzyczał.Szmer otaczającego go tłumu przycichł nieco i chociaż gwar prawie nie zmienił natę­żenia, po chwili Holroyd był w stanie zrozumieć człowieka z tubą.-.stolarze i ludzie, którzy wiedzą, jak walczyć ze skrierami, powinni udać się do komory stolarza - tam, obok zsypu.Mężczyzna wskazał przeciwległy mur, następnie powtórzył we­zwanie.Jakiś człowiek obok Holroyda powiedział:- To podstęp, by ściągnąć nas bliżej zsypu.Nie mam zamiaru się stąd ruszać.Podstęp, doszedł do wniosku Holroyd, przeciskając się we wskazanym kierunku, polegał na czymś innym.Wybierano tych, którzy obmyślają najlepsze sposoby zabijania czy też obrony przed skrierami, by według ich pomysłów dowódcy wojsk Akkadistranu mogli tresować swoje wielkie ptaki w najtrudniejszych warunkach.Komora stolarza powinna być idealnym miejscem, z którego tej nocy można by wysłać esencję do Nushirvanu.Do tego czasu nie zaszkodziłoby dowiedzieć się paru rzeczy o morderczych skrierach w akcji.Dotarł do przeciwległego muru szybciej niż się spo­dziewał.Na ostatniej ćwierci kanba panował już mniejszy tłok.Wokół zsypu kręcił się dumek odważnych mężczyzn i kobiet, ale ich determinacja kończyła się tym, że szli na pierwszy ogień.Rój potężnie zbudowanych strażników otaczał wybraną grupę stu lu­dzi i prowadził ją w stronę dziury w wysokiej ścianie.Przez dziurę zawsze wracali już tylko strażnicy.Jeśli nawet ofiary krzyczały w straszliwej agonii po drugiej stronie muru, i tak zagłuszał je gwar czekających na swoją kolej.Holroyd ujrzał w końcu miejsce, które mogło być stolarską ko­morą- dziedziniec otoczony wysokimi ścianami, przylegający do głównego muru, z przejściem na drugą stronę.Gdy tam zmierzał, włócznicy dwukrotnie próbowali wepchnąć go do takiej stuosobowej grupy, ale uciekał czym prędzej na bok, przeciskając się przez rzednący tłum.Przed bramą komory gromadziła się ciżba, a zza bra­my dobiegał stukot kamiennych młotów o drewno.Holroyd odczu­wał coraz silniejszy gniew, przeciskając się do bramy.Posłyszał ostre krzyki: „Stań w szeregu! Poczekaj na swoją kolej! Zaraz oberwiesz!"Przyszła kolej na ciosy i brutalne popychanie, ale Holroyd na­brał teraz ogromnej siły.Po pięciu minutach znalazł się pod bra­mą.Stało tam dwunastu potężnych ludzi; sześciu trzymało włócz­nie o kamiennych końcach, pozostali mieli łuki o napiętych cięciwach ze zwierzęcych jelit.Na głowach nosili opaski z pióra­mi; człowiek, który miał ich najwięcej - cztery, jak Holroyd sta­rannie policzył - musiał być ich szefem.W przebłysku skumulowanej mocy dokonał projekcji swojej esencji na dowódcę.Poczuł wściekły opór osobowości.- Ten następny! - zawołał po chwili głębokim głosem i wska­zał własne ciało, wysokie, szczupłe, opalone, wsparte o kilku innych osobników [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl