[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W opinii ludzkości to „Bahia de Darwin”, a nie „San Mateo”, została rozerwana na strzępy.Był to okręt-widmo, błąkający się z dala od lądu, unoszący na zachód ku nieznanej przygodzie geny swojego kapitana i siedmiu spośród dziesięciu pasażerów; ku przygodzie, której efekty widoczne są po upływie miliona lat.Byłem widmem na statku-widmie.Byłem synem wielkomózgiego pisarza science fiction, który nazywał się Kilgore Trout.Byłem dezerterem z piechoty morskiej USA.Otrzymałem azyl polityczny, a potem obywatelstwo Szwecji, gdzie mieszkałem i gdzie podjąłem pracę jako spawacz w stoczni, w Malmö.Pewnego dnia, podczas pracy we wnętrzu kadłuba „Bahii de Darwin” zostałem bezboleśnie zdekapitowany przez spadający arkusz stalowej blachy i wtedy właśnie odmówiłem wejścia do błękitnego tunelu wiodącego w Zaświaty.Zawsze byłem w stanie się zmaterializować, lecz zrobiłem to tylko jeden jedyny raz, na samym początku tej zabawy — przez parę mokrych i burzliwych chwil na północnym Atlantyku, w czasie sztormu, na jaki trafił mój statek podczas podróży z Malmö do Guayaquil.Pojawiłem się na bocianim gnieździe, gdzie dostrzegł mnie pewien pijany szwedzki marynarz.Moje zdekapitowane ciało zwrócone było w stronę rufy.W podniesionych wysoko rękach trzymałem moją odciętą głowę, tak jakby to była piłka do koszykówki.A kiedy stałem obok Kapitana von Kleista na mostku „Bahii de Darwin”, gdzie wspólnie oczekiwaliśmy świtu po pierwszej nocy naszej szalonej podróży z Guayaquil, byłem całkowicie niewidzialny.Kapitan czuwał przez całą noc i był już zupełnie trzeźwy, chociaż cierpiał na gigantycznego kaca, którego opisał Mary Hepburn jako „złotą śrubę pomiędzy oczami”.Kapitan posiadał również i inne pamiątki z poprzedniego wieczoru poniżającej hulanki — stłuczenia i otarcia, jakich nabawił się w trakcie prób wdrapania się na dach autobusu.Wyjaśnił Mary, że nigdy by się tak nie schlał, gdyby wiedział, że zostanie obarczony jakąkolwiek odpowiedzialnością.Mary również nie spała, pielęgnując przez całą noc *Jamesa Waita, leżącego na pokładzie plażowym za oficerskimi kabinami.*Wait, ze zrolowaną bluzą Mary w charakterze poduszki, leżał na pokładzie, ponieważ w kabinach było zbyt ciemno.Na zewnątrz przynajmniej świeciły gwiazdy.Po wschodzie słońca planowano przenieść go do kabiny, by nie usmażył się na stalowych płytach pokładu.Wszyscy inni znajdowali się na pokładzie łodziowym.Selena MacIntosh spała w głównym salonie, używszy swego psa zamiast poduszki.Były tam również kanka-bońskie dziewczynki.W charakterze poduszek wykorzystały siebie nawzajem.Hisako spała w toalecie, wklinowana pomiędzy klozet a umywalkę.Mandarax, którego Mary powierzyła Kapitanowi, spoczywał w szufladzie na mostku.Była to jedyna szuflada na całym statku, która coś zawierała.Ponieważ była lekko wysunięta, Mandarax usłyszał i przetłumaczył wiele z tego, co mówiono tej nocy.Dzięki przypadkowemu ustawieniu przełożył wszystko na kirgiski, łącznie z planem działania, wygłoszonym przez Kapitana.Ów plan był następujący: Powinni skierować się prosto na jedną z wysp Galapagos, na Baltrę, gdzie znajdują się odpowiednie doki, lotnisko i mały szpital.Poza tym Baltra posiada silną radiostację, dzięki której będzie można się dowiedzieć, co naprawdę spowodowało owe dwie eksplozje i co się dzieje z resztą świata, o ile grad meteorytów miał globalny zasięg lub — jak podejrzewała Mary — o ile wybuchła trzecia wojna światowa.Tak, i ten plan mógł równie dobrze zostać przełożony na kirgiski lub jakiś inny, praktycznie niezrozumiały dla nikogo język, ponieważ statek znajdował się na kursie, który prowadził wszędzie, tylko nie na wyspy Galapagos.Do tak wielkiego zboczenia z kursu wystarczyłaby sama ignorancja Kapitana.Lecz on pogmatwał wszystko już w czasie pierwszej nocy — kiedy był jeszcze pijany — nieustannie zmieniając kurs, by ominąć te miejsca na oceanie, w które mogły trafić meteoryty.Pamiętajmy, iż jego wielki mózg kazał mu wierzyć, że ziemia jest właśnie bombardowana przez grad meteorytów.Za każdym razem, gdy dostrzegł spadającą gwiazdę, spodziewał się, że trafi ona w ocean i spowoduje falę pływową.Sterował więc w ten sposób, by przyjąć falę na ostry dziób statku.Kiedy wzeszło słońce, statek — dzięki wielkiemu mózgowi Kapitana — mógł znajdować się dosłownie wszędzie i płynąć dosłownie dokądkolwiek.Siedząca obok *Jamesa Waita Mary Hepburn, zawieszona pomiędzy snem a jawą, robiła coś, czego już nie robią ludzie nie mający dostatecznie dużych mózgów.Na nowo przeżywała przeszłość.Znowu była dziewicą.Leżała w śpiworze.O pierwszym brzasku dnia obudził ją krzyk lelka kozodoja.Znajdowała się w pewnym parku stanowym w Indianie — żywym muzeum, szczątku tego, co istniało tu, zanim jeszcze Europejczycy zdecydowali, że żadne zwierzę ani roślina nie będą tolerowane, o ile nie dadzą się obłaskawić i zjeść.Kiedy młoda Mary wytknęła głowę ze swojego kokonu, ze śpiwora, ujrzała gnijące pnie i jakiś nie ogroblony strumień.Leżała na aromatycznej mierzwie eonów śmierci i rozpadu.Znajdowało się tam mnóstwo jedzenia, o ile byłeś mikroorganizmem lub potrafiłeś strawić liście, lecz nie było żadnego uczciwego posiłku dla ludzkiej istoty sprzed miliona trzydziestu lat.Był początek czerwca.Było cudownie.Krzyk ptaka dochodził z gęstwy sumaku i wrzośca oddalonej o jakieś pięćdziesiąt kroków.Mary ucieszyła się z tego budzika, ponieważ kładąc się spać zamierzała obudzić się właśnie o tej porze.Myślała przed zaśnięciem o swoim śpiworze jak o kokonie i postanowiła, że o świcie wynurzy się z niego wijąc się lubieżnie jako dorosły osobnik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]