[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mam jednak nadzieję, że będę. Pewnie bywa pani w Ascot i w innych wytwornych miejscach, czyż nie tak? za-zdrościła głośno Doris. Deszcz zniszczył mi w tym roku najlepszy kostium odparła Sarah. Przyznam się, pani Prentice Doris zwróciła się na powrót do Ann że zupeł-nie inaczej sobie panią wyobrażałam. A jak, jeśli wolno wiedzieć? Ach, to wina Richarda.Mężczyzni nigdy nie celują w opisach. Więc jak opisywał mnie pani mąż? Och, sama nie wiem.Właściwie nie chodzi o to, co on powiedział, tylko o wra-żenie, jakie odniosłam na podstawie jego słów.Aż do dzisiaj byłam przekonana, że jestpani takim spokojnym, nieśmiałym biedactwem. Zaśmiała się piskliwie. Spokojne, nieśmiałe biedactwo? Jakże żałośnie to brzmi! Och, nie, Richard zachwycał się panią przeogromnie, naprawdę.Czasami, przy-znaję, byłam dość zazdrosna. Ależ to absurdalne. Cóż, na to nie ma rady.Czasami, zwłaszcza wieczorną porą, kiedy Richard zapadaw fotel i nie chce ze mną rozmawiać, dokuczam mu mówieniem, że myśli o pani.(Myślisz o mnie, Richardzie? Naprawdę? Nie wierzę.Nie wierzę.Na pewno usiłujesznie myśleć o mnie tak jak ja dokładam starań, by nie myśleć o tobie). Jeśli będzie pani w pobliżu Basing Heath, proszę nas koniecznie odwiedzić, paniPrentice, ale to koniecznie. To miło z pani strony.Zrobię to z przyjemnością. Oczywiście, podobnie jak inni, tak i my mamy wielkie kłopoty ze służbą.Zatrudniamy tylko kobietę na przychodne, choć czasami i o taką trudno.Richard, uciekając od kulejącej rozmowy z Sarah, zapytał: Rozumiem, że nadal masz swoją starą Edith, Ann. Tak, rzeczywiście.Zginęłybyśmy bez niej. Zapamiętałem ją jako świetną kucharkę.Do dziś wspominam dania, które przy-rządzała na kolację.To były bardzo przyjemne małe przyjęcia.Zapadło kłopotliwe milczenie.Jedno z takich małych przyjęć: blask ognia w kominku.zasłony w bukieciki róż.Ann, jej ciepły głos i orzechowobrązowe włosy.Rozmowa.Plany na przyszłość.naszczęśliwą przyszłość.Wracająca ze Szwajcarii córka.Gdybyż wtedy wiedział, jakwiele może stracić.Ann nie spuszczała z niego wzroku.Przez jedną krótką chwilę zobaczyła praw-dziwego Richarda, swojego Richarda, wpatrzonego w nią smutnymi, pamiętającymioczami.123Prawdziwy Richard? Czyż Richard, należący do Doris, nie był równie prawdziwy jakRichard Ann?Lecz oto jej Richard odszedł po raz drugi.To Richard należący do Doris, powiedziałjej, Ann: żegnaj.Jeszcze parę zdawkowych zdań, jeszcze kilka pochwał pod adresem go-spodyni.Boże! Czyż oni nigdy nie pójdą? Ta paskudna, chciwa mała kobietka i ten jejafektowany, mizdrzący się głos.Biedny Richard.Och, biedny Richard! Lecz to ona byławszystkiemu winna.To ona wysłała go do tamtego hotelowego hallu, hallu, w którymjuż czekała na swą zdobycz Doris.Lecz czy Richard naprawdę jest biedny? Ma młodą, ładną żonę.Jest szczęśliwy.Prawdopodobnie.Wreszcie! Wreszcie sobie poszli! Sarah, odprowadziwszy ich grzecznie do drzwi,wróciła do salonu z głośnym ufff na ustach. Dzięki Bogu, już po wszystkim! Wiesz mamo, udało ci się.W porę się wywinęłaś. Chyba tak przytaknęła Ann na pół świadomie. Pozwól, że zadam ci niedyskretne pytanie: czy wyszłabyś za niego teraz? Nie odparła Ann. Nie wyszłabym.(Daleko odeszliśmy od tamtego miejsca i upłynęło wiele czasu od tamtej chwi-li, w której skrzyżowały się nasze drogi.Ty, Richardzie, poszedłeś w swoją stronę, a jaw swoją.Nie jestem tamtą kobietą, która spacerowała z tobą po St James s Park, ani tynie jesteś mężczyzną, z którym chciałam się wspólnie zestarzeć.Jesteśmy dwojgiem in-nych ludzi, ludzi obcych sobie.Ciebie nie obchodzi mój obecny wygląd.Ja stwierdzam,że jesteś nudny i pompatyczny.). Zanudziłabyś się na śmierć, wiesz, że tak nieustępliwy, bezwzględny, młodygłos ciągnął swoje. Tak. Ann ważyła każde słowo. To prawda.Zanudziłabym się na śmierć.(Nie mogłam siedzieć tu aż do dzisiaj, oczekując na starość.Musiałam wyjść z domu,musiałam się zabawić, coś się musiało dziać.)Sarah pieszczotliwie wsparła dłonie na ramionach matki. Nie można wątpić, najdroższa moja, że najbardziej lubisz dobrą zabawę.Zanudziłabyś się na śmierć, tkwiąc na przedmieściu w skąpym ogródku, nie mając nicdo roboty oprócz czekania na powrót Richarda do domu kwadrans po szóstej albo nato, by ci dokładnie opowiedział, jak zaliczył czwarty dołek za trzecim uderzeniem! Tyw ogóle nie pasujesz do żadnego ogrodu na wsi. Kiedyś chciałam taki mieć.(Stary ogród za parkanem i trawnik z drzewami, i mały domek z czasów królowejAnny, z czerwonej cegły.A Richard nie grywałby w golfa, lecz podlewał krzewy róż i sa-dził dzwonki pod drzewami.A gdyby nawet zabrał się do golfa, to ona byłaby uszczęśli-wiona czwartym dołkiem za trzecim uderzeniem!)124Sarah czule pocałowała matkę w policzek. Powinnaś być mi bardzo wdzięczna, skarbie, za wyciągnięcie cię z całej tej histo-rii.Gdybym nie zaprotestowała, wyszłabyś za niego.Ann odsunęła się z lekka od córki i spojrzała na nią jakby z oddali.Gdyby nie ty, wyszłabym za niego.A teraz? Teraz już tego nie pragnę.On już dlamnie nic nie znaczy.Podeszła do kominka i przesunęła palcami po gzymsie.Jej oczy nagle pociemniały zezdumienia i bólu.Szepnęła sama do siebie: Nic.W ogóle nic.jakże okrutnie potrafi z człowieka zadrwić życie!Sarah podeszła do barku i nalała sobie kolejny kieliszek.Stała chwilę niespokojnie, ażwreszcie, siląc się na obojętny ton, powiedziała: Mamo.chyba lepiej będzie, jak ci powiem.Larry chce, bym wyszła za niego. Lawrence Steene? Tak. I co ty na to? zapytała Ann po chwili milczenia.Wyzywające spojrzenie, jakie Sarah rzuciła matce, trafiło w próżnię; Ann nie patrzyłana nią. Sama nie wiem.Jej głos przypominał głos samotnego przestraszonego dziecka.Oczy błagały o odro-binę nadziei.Cóż, kiedy twarz Ann miała daleki, nieobecny wyraz. Zatem rób, jak uważasz. Tak, mamo.Na pobliskim stoliku leżał zapomniany list Gerry ego.Sarah podniosła go.Chwilęobracała w dłoni gęsto zapisane stronice, aż w końcu wybuchnęła: Nie wiem, co mam zrobić.Mamo! Nie widzę sposobu, by ci pomóc rzuciła oschle Ann. Powiedz przynajmniej, co o tym myślisz.Powiedz cokolwiek! Już ci powiedziałam, że ten człowiek nie cieszy się dobrą opinią. Och, to! To się nie liczy.Zanudziłabym się na śmierć z wzorem wszelkich cnót
[ Pobierz całość w formacie PDF ]