[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fosa ponadto, acz sucha, to jednak uporządkowa­na, porosła piękną trawą, pachnącymi ziołami i roz­maitym dzikim kwieciem, doskonale nadawała się na romantyczne spotkania.Znacznie mniej roman­tyczne wydało się zakochanej parze znalezisko, wśród bujnych roślin na kamienistym podłożu znie­nacka ujrzane.Dziewka, rzecz jasna, krzyk z siebie wydała taki, że na równe nogi poderwał całą służbę zamkową.Amant, nie zdążywszy zatkać jej gęby, przytomnie uciekł, a na jego miejsce zleciał się tłum, wdziękami dziewki znacznie mniej zainteresowany.Zamiesza­nie rychło dotarło do Klementyny.W 1906 roku telefon już istniał, policja zatem zjawiła się szybko.Wszelkie rozmowy z władzami i wyjaśnienia wziął na siebie kamerdyner, chociaż pani zgłosiła pełną chęć współpracy.Wiadomo było jednakże, iż wiedza o służbie u państwa rzadko prze­kracza stan zerowy, rozsądne gliny zatem wolały gawędzić na nieco niższym poziomie.— Otóż jest to dzień trzeci — zeznał osobiście kamerdyner, zachowując dostojne opanowanie, bo w zawodzie był fachowcem z dziada pradziada.— Od dwóch dni go nie było, tego Armanda Bouchera, nikt go nie widział, ale wyznam od razu: nikt się tym zbytnio nie przejmował.— Dlaczego? — przerwał podstępnie komisarz policji.— Nie był lubiany?— Nie, nie to.Lubić się dawał, grzeczny i nie leniwy, dowcipny, towarzyski.Ale wiadomo było, że zostanie zwolniony, bo głównie zatrudniał się przy panu.Młody pan hrabia ma swojego lokaja.Wszyscy myśleli, była mowa wśród służby, że nie czekał, tylko sam się wyniósł, może znalazł dobre miejsce i wolał nie zwłóczyć.Niegrzecznie i głupio, bo w ten sposób sam się pozbawił dobrego świadect­wa, ale może całkiem zmienił zajęcie? Młody był.Z pensją jaśnie pani hrabina nie zalegała, miał swo­je, i tak uważano, że po prostu poszedł precz.— A rzeczy? Jego rzeczy?Kamerdyner pozwolił sobie na odrobinę niesma­ku w spojrzeniu.— O jego rzeczach to dopiero teraz wiadomo, że zostały — wyjaśnił godnie.— Nikt tu po cudzych pokojach nie szpera.Powiem dokładnie.Pierwszego dnia jeszcze nie zwrócono uwagi, że go nie ma.Do­piero wieczorem ktoś zauważył nieobecność na ko­lacji.— Kto?— Przykro mi, tego nie wiem.Mam osobiste wra­żenie, że któraś pokojówka.Jadam oddzielnie, u sie­bie.Czy mówić dalej?— Tak, proszę.— Zatem nieobecność nie obudziła wielkiego za­interesowania.Nazajutrz, drugi dzień, zauważono, że go ciągle nie ma, ale przypuszczano jakąś eska­padę, skorzystał, powiedzmy, z tego, że po śmierci świętej pamięci pana hrabiego miał mniej zajęcia i pozwolił sobie na wybryk.Dopiero dziś, dzień trzeci.Rzucił okiem na zegar i zawahał się.— No, za chwilę będzie to wczoraj.zawsze jed­nak dzień trzeci.Rozmowy przy posiłkach nabrały, rzekłbym, rumieńców i sam zdecydowałem, że na­leży, o ile nie wróci do jutra, sprawdzić, czy zabrał ze sobą swoje bagaże.Nastąpiłoby to dziś.— Rozumiem — powiedział w zamyśleniu komi­sarz policji i zaczął dopytywać się o ściślejsze związ­ki nieboszczyka z fosy z kimkolwiek.W rezultacie, przesłuchawszy cały personel, do­wiedział się, iż denat w ostatnich dniach życia prze­jawiał jakby nowe cechy.Był milczący, zdradzał lek­kie roztargnienie, pracy zawodowej oddawał się jakoś tak z daleka od ludzkich oczu, może nawet wydawał się odrobinę zdenerwowany, ale szło to wszystko na karb porządkowania rzeczy nieboszczy­ka hrabiego i przewidywanego zwolnienia.Często wybiegał na mury zamkowe i patrzył w dal.Co to mogło oznaczać, nikt nie potrafił odgadnąć.Zważywszy brak jakichkolwiek obrażeń, poza śla­dami potłuczenia i skręceniem karku, śmierć lokaja uznano w końcu za nieszczęśliwy przypadek.Za którymś wybiegnięciem na mury kamień mu się opsnął spod nogi, zleciał i cześć.Fakt wybiegania sta­nowczo stwierdzał zaufany sługa hrabiny, pocho­dzenia polskiego, nie mający żadnych związków z francuskim personelem i żadnego powodu, żeby kłamać.W kronice gospodarskiej smutne wydarzenie zo­stało odnotowane, rzeczy denata i odszkodowanie wysłano jego starszej siostrze, która była jedyną krewną, Klementyna zaś, mężnie poruszywszy te­mat, dowiedziała się od Florka, że policja zgadła doskonałe.Rzeczywiście nieboszczyk z tego muru się zwalił, więc chyba mu było przeznaczone.Wstrząśnięta lekko wybrykiem losu, rozpoczęła porządki w bibliotece.Pomocą służył jej wyłącznie zaufany sługa, niezbędny do dźwigania ciężkich fo­liałów, i nikt więcej, nie zamykała jednakże drzwi na klucz i nie zakazywała wstępu lokajom i pokojów­kom, zajęcie jej zatem wydawało się naturalne i nie­szczególnie interesujące.Nie wzbudziło ani podej­rzeń, ani sensacji.Dopiero po miesiącu trafiła na mężowskie archi­wum.Dwustuletnie Żywoty świętych zostały przez hrabiego uznane za dzieło nie cieszące się wielkim powodzeniem i raczej rzadko czytane, wybrał je na bezpieczną kryjówkę i umieścił wśród starych kart część korespondencji.Klementyna znalazła tam brudnopis jego listu do teścia, pierwszą odpowiedź swe­go ojca, obszernie opisującą angielską stronę dia­mentowej afery, kilka notatek i wycinki z prasy.Jeden był angielski i snuł dywagacje na tle samobójs­twa pułkownika Blackhilla, a dwa francuskie i te, dość krótko, ale za to tajemniczo, napomykały o kląt­wie, ciążącej nad pozornie niewinnym domem w Pa­ryżu, gdzie w ciągu jednego tygodnia tragicznie zmar­ły trzy kobiety [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl