X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za plecami miał piekielne kłębowisko ciał, przed sobą ucieleśnienie paniki.Niebyło już szeregów, tylko masa ludzi, którzy jeszcze nie wiedzieli, że są w odwrocie.Ci, którzy chcieli stawić opór, musieli przedrzeć się przez tłum sparaliżowanych strachem, ajedni i drudzy byli tylko owcami idącymi pod nóż jego bojowego szału.Zabił jedenastu.W oczach umierających widział przede wszystkim zdumienie.Zabił piętnastu, a potem stracił rachubę.I dalej zabijał.Wkrótce na pomoście zrobiło się luzniej, a wtedy zostawił oba sztylety w piersiostatniej ofiary i wyrwał z jej rąk halabardę.Rozpłatał szarżującego z mieczem i cisnął go pod nogi kolejnego; zmienił pozycję ibocznym, toporkowym ostrzem halabardy uwolnił mózg z jego czaszki.Trzeci dostał wtchawicę.Spojrzenie w stronę czwartego wystarczyło, by rzucił się do ucieczki, aleTannh�user nie pozwolił mu odejść: dogonił go i zatopił między łopatkami cały grot.Przycisnąwszy go do ziemi, poprawił ciosem w podstawę czaszki.Przez cały dzień nie czuł się lepiej.Nie czuł się też gorzej niż w innych dniachswego życia.Czuł, że to właśnie jest kwintesencja tego, czym chciał uczynić go los.Czuł wżyłach jej pulsowanie, dobro i zło, purpurę i biel  i wiedział, że to cała prawda o nim.Niepozwolił Bogu, by ukarał go śmiercią za grzechy.I Bóg usłuchał.Tannh�user odetchnął głęboko i się rozejrzał.Zdążył już oczyścić pomost i wkraczał coraz dalej w głąb placu.Rozrzucone tu i tamsterty materiałów budowlanych zapewniały niezłą osłonę, ale nie zauważył, by ktoś przyczaiłsię za nimi.Wschodnie skrzydło Luwru tonęło w mroku, jeśli nie liczyć latarni nad stróżówkąi jednego jedynego światła w wieży.Na placu zostało może dwudziestu Pielgrzymów, naplaży najwyżej kilku, ale nawet najbliżej stojący znajdowali się na tyle daleko, że nie wartobyło ich ścigać.Połowa zresztą oddalała się w pośpiechu, nie oglądając się za siebie.Pozostałych można było podzielić na dwie grupy: tych, którzy doznali paraliżującego szoku,oraz tych, których zżerała ciekawość  jak też skończy się ta batalia? Niektórzy jeszczemierzyli Tannh�usera wyzywającym wzrokiem  może byli to weterani wojen, ale czyżweterani zajmują się czymś innym niż tylko staniem w szeregu i wykonywaniem rozkazów?Najgłupsi wierzyli, że za chwilę ktoś zarżnie go jak prosiaka, najbystrzejsi nie mieli zaśpojęcia, jak go zaatakować.Garnier leżał na nabrzeżu jak niewprawnie ubity wół z jego własnej rzezni,przygnieciony ciałem Bonnetta.Tannh�user podszedł do niego, postawił nogę na piersichorążego, wyszarpnął strzałę z jego ciała i wetknął ją za pas.Trupa odsunął kopniakiem, byprzyjrzeć się z bliska urazowi krocza, który zadał Garnierowi.Zabrakło może jednej stopy, bypromień strzały zagłębił się w ciele aż po lotki.To oznaczało, że fragment długi na dwie stopy odbił się od miednicy i, ułamany, utkwił w jelitach.Była to rana zwiastująca powolną ibolesną śmierć, czyli właśnie taką, na jaką zasłużył dowódca Pielgrzymów Zwiętego Jakuba.Tannh�user wiedział jednak, że jeśli uśmierci go teraz, maruderzy dostaną jasny sygnał: to jużkoniec.Spojrzał kapitanowi w oczy i nie zobaczył w nich niczego prócz bólu.Uniósłhalabardę oburącz, pionowo, a potem wbił jej grot w usta Garniera i dziurawiąc kark, przybiłgo do belek nabrzeża.Popatrzył z ukosa na maruderów i dobył miecza.Odwrócili się i ruszyli w pośpiechuw stronę ludzkiego mrowiska Ville.Ci, którzy czekali na plaży, teraz odeszli na wschód,mijając zakotwiczone opodal łodzie.Tannh�user zawrócił w stronę pomostu.Zobaczył na swej drodze czterech, którzymieli jeszcze siłę pełzać w czarnych kałużach krwi niczym pokutnicy przed ołtarzem wjakiejś meksykańskiej świątyni.Uciął im wszystkim łby, jednemu po drugim, a potem wytarłklingę i uznał, że nareszcie zaspokoił żądzę krwi.Odnalazł swoje sztylety i schował je dopochew.Znalezioną czapką otarł czoło.Podszedł do klatki pełnej zdechłych małp.Leżała na boku, a ciała drobnych, osobliwych stworzeń zsunęły się w jeden kąt.Upalne, wilgotne powietrze sprawiło, że zbiły się w groteskową masę, wielogłową i najeżonąkończynami jak truchło bajkowego potwora.Przeciągnął klatkę na pomost.Przeciął skórzane opaski pełniące funkcję zawiasów jedna ze ścian służyła jako wielkie drzwi.Przechylił klatkę, uwalniając jej więzniów.Prądrzeki uniósł nieruchome ciała.Nie zaprzeczyłby, gdyby ktokolwiek nazwał go teraz szaleńcem.Plac był jednakpusty  zostali wyłącznie zabici.Pusty był też pomost, pusta plaża i pusta zapora na rzece.Nie został już nikt, kto mógłby zapytać go o stan umysłu, on sam zaś nie był ciekawodpowiedzi.Schował miecz do pochwy.O kilka kroków dalej w górę rzeki zaczynały się schody, po których mógł zejść naplażę.Uczyniwszy to, zanurzył się po kolana w wodzie i pochylił.Najpierw umył ręce, potemdługo szorował pokryte zakrzepłą krwią przedramiona, ramiona, pierś.Nabierał wodygarściami, by domyć pachy i twarz.W końcu rozstawił szerzej nogi, pochylił się jeszczegłębiej i zanurzył z nurcie Sekwany całą głowę.Wyszarpał z włosów niezliczone skrzepy ipozwolił im spłynąć w dół rzeki.Przycisnąwszy mokrą czuprynę do karku, nareszcie sięwyprostował [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl