[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niedługo szukać go trzeba było; zaraz go poznałem.Pańko jakby mi go był odmalował, bowidzę człowieka niskiego, chudego, pół z turecka, pół z bułgarska odzianego, z twarzą całątaką zarośniętą i kudłatą, że spod siwiejącej brody i wąsów i ogromnych kosmatych brwi,które się z włosami na głowie cale spływały, nic nie było widać, jeno nos jak dziób krzywy,długi i ostry, i dwoje oczów małych, łyskających, tak że człek ten jak wierutny jastrząb wy-glądał.Chwilki na miejscu nie postał, jeno ciągle się kręcił i to z tym, to z owym coś rozma-wiał; z każdym sprawę miał, jako nasz %7łydek na jarmarku.Idę ku niemu, a on mnie już do-strzegł jako cudzego w tej stronie, bo ciekawie łypnął na mnie oczyma i byłby pewno sammnie zaczepił, gdybym był pierwszy doń nie przemówił. Skażcie mi, panie rzekę do niego z ruska, bo Bułgarowie tak łacniej rozumią aniżeli popolsku czy te duże statki to galery są? Galery, cesarskie galery; a wy tu skąd? Z daleka odpowiem z bardzo daleka. A po co wam tu było, kiedy z daleka? Szukam tu kogoś. mówię, ale nie wiem, jak dalej ciągnąć. Szukacie kogoś? A kogo szukanie? Jowan wszystkich tu zna i Jowana wszyscy znają.Czy to kupiec jest? czy żeglarz, korabnik? Grek może, Włoch może? Jeden z naszych czy z82Franków? Do urzędu chcecie może; do którego urzędnika? do kajmakana, do mudira, domuktara, do czorbaszego?Tak mnie zasypał pytaniami, a tak szybko mówił, że słowa jeno leciały, jakby groch z gó-ry sypał, i anim się połapać mógł, co do mnie gada, jako że i bułgarskich słów wiele nie zna-łem. Na galery bym te chciał rzekę nareście i na morze wskazuję. Na galery? A po co wam na galery? Allach kerim! Na galery! Nie wolno nikomu na ga-lery, bo to sułtańskie, cesarskie statki są, wojenne statki! Nie wolno! A ja bym przecie chciał, panie Jowan mówię na to pokornie i zapłaciłbym za to. A kogo tam chcecie widzieć; może jakiego hadama?Nie rozumiałem tego słowa, a Jowan zaraz to poznał, bo mówi: Niewolnika może, takiego, co przy wiośle? i zaczął rękami machać naśladując, jak sięwiosłem robi, a to żebym go łacniej mógł zrozumieć.Powiadam mu tedy, że ojca szukam, który jest w niewoli i na jednej z tych galer ma byćprzy wiośle, które w Mezembrii przystań mają, kiedy z dalekiego morza wracają. Allach kerim! Allach kerim! woła Jowan, wysłuchawszy mojej powieści, bo TurczyniBoga Allachem wołają i zawsze go mają na ustach, kiedy trzeba i nie trzeba. Chociażeś tyniewierny giaur, ja ciebie już kocham, jakby własnego syna ciebie kocham! Jako takiegomłodzieńca nie kochać, co z drugiego końca świata bieży ojca ratować! Allach sam raduje siętobą.Widzisz ja hadżi jestem mówił dalej, wskazując na zielony turbin, którym miał głowęowiniętą i żadnemu giaurowi bym nie pomógł, a tobie pomogę!I począł mi obie ręce ściskać, i po twarzy głaskać, i łzy sobie z oczu ucierać, żem już byłgotów uwierzyć, że to poczciwa dusza, choć tureckiej wiary, i że Pańko niesprawiedliwie zazdrajcę go miał. Ja nic od ciebie nie chcę mówił dalej Jowan ja bym tobie jeszcze dał, gdybym miał!Ale trzeba starszemu nad tymi galerami dać bakczysz, a taki aga, to wielki pan, on czegobądz nie wezmie, na srebro on nawet nie popatrzy!Wydobyłem z mieszka jeden cekin i chcę mu go dać, a on na to: To mało, trzeba mu dwa i łakomym okiem na mieszek spojrzał.Musiałem dać mu i drugi, a on zaraz z wielką skwapliwością pobiegł ku miejscu, gdziebyły małe łodzie, które oni kaikami zowią, coś z wioślarzem pogadał po turecku i na mniekiwa abym szedł.Podjechała łódz do brzegu, wsiedliśmy do niej i popłynęli ku galerom.Za-raz przy pierwszej Jowan zaczął wołać, a na to wołanie jego wyszedł jakiś setny Turek z sro-gim wejrzeniem, czarny jak Murzyn, z nożami i pistoletami za pasem i przy szerokiej krzy-wej szabli.Gadali z sobą, czegom ja nie rozumiał, a tymczasem patrzyłem na galerę i na tych nie-szczęsnych niewolników, co przy wiosłach byli.Każdy z nich po biodra był goły i każdyłańcuchem do okrętu przykuty, a siedzieli, biedaczkowie, milczący i każdy z spuszczanągłową przed siebie patrzył, owo jak bydlę umęczone, kiedy mu odetchnąć po pracy pozwolą ibat nad nim nie świszczy.Jedni z nich mieli głowy cale ogolone, a to byli złoczyńcy, co ichza zbrodnie na galery do wiosła skazano na całe życie, inni tylko ostrzyżone, a to byli jeńcychrześcijańscy.Ojca mojego między nimi nie było, alem ja widział jeden tylko bok galery, apo drugim boku było drugież tyle wioślarzy, których z tej strony widać nie było.Pozwolił nam nareście ten starszy Turek wejść na galerę i podpłynęliśmy tak blisko, że sięnasze czółno aż o ścianę okrętu oparło, a wtedy spuszczono nam drabinkę, aby się po niejdostać na sam pokład.Kiedy tak lezę po tej drabince i patrzę do góry przed siebie, obaczę naśrodku wysoki pomost, a na tym pomoście jakiś człowiek z dużą brodą, w nędznej, podartejodzieży, z siekierą ciesielską coś przyciosuje i naprawia.Kiedym już był na ostatnim szcze-blu drabiny, człowiek ten, któregom dotąd tylko z boku mógł widzieć, obrócił się naraz całątwarzą do mnie.Jenom krzyknął i omal z drabiny do morza nie spadłem!83Mocny Boże, to był mój ojciec!Skoczyłem z drabinki na pokład okrętu, a chociaż czułem, że Jowan, który za mną z tyłuszedł, pochwycił mnie za kabat i zatrzymać chciał, rzuciłem się jak strzała na pomost ku ojcu,a chwytając go za kolana począłem wołać z płaczem: Ojcze! Ojcze!Ojciec mój jeno drgnął i siekiera mu z rąk wypadła, a potem stanął niemy i jakby skamie-niały.Wpatrzył się we mnie dużymi oczyma, które od nagłego zdumienia były jakoby mar-twe i szklane, ustami ruszał, jakoby coś powiedzieć chciał, a nie mógł; powietrze jeno łykał iciężko oddychał.Ja mu pocznę ręce całować i wołam: To ja, Hanusz, to ja, ojcze! Czy ty mnie poznał?Ojcu łzy się puściły z oczu, a te łzy snadz zbudziły go z tego osłupienia, bo mnie ujął obu-rącz za głowę i szepnął: Panno święta, cudowna! Panno święta, cudowna! Tyżeś to, Hanusik! Tyżeś to, tutaj.tutaj!.I naraz z wielkim strachem w oczach dodał: Dziecko nieszczęsne, to i ciebie wzięto! Nie wzięto mnie, ojcze wołam ja tu sam przyszedł! Ja wolny jestem; do ciebie przy-chodzę i po ciebie!Ale ledwie tych słów domówić mogłem, kiedy mnie ów starszy Turek chwycił za barki i zwielką złością coś krzyknąwszy, na pokład mnie zrzucił.Jowan też zaraz za ramię mnie wziąłi za sobą pociągnął. Chodz, ustępuj, zaraz ustępuj mówił do mnie na drugiej galerze jest sam basza, za-raz on i tu będzie; tedy niech Allach broni, żeby nas tu zeszedł!I nim coś rzec mogłem, już mnie na drabinkę popchnął, a ów srogi aga turecki prawie że zmieczem w ręku nastawał, abyśmy uciekali z okrętu, pókiśmy żywi i cali.Wskoczyliśmy donaszej łodzi i szybko dopłynęli do brzegu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]