[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obcy w płaszczu podniósł się z kolan.— Nikt nic nie wiedział, bęcwale! — powiedział zupełnie innym niż dotąd tonem.Zrobił ruch jakby chciał wyjść, ale zatrzymał się jeszcze.— Każdy z was ma coś na sumieniu — roześmiał się zimno.— Ja to wymyśliłem.Ruszył do drzwi, ale zatrzymał się znowu.Powoli przygryzając w zamyśleniu wargę, odwrócił się jeszcze do oniemiałego Gendera.— Nazywam się Zaan — powiedział cicho.— Zapamiętasz? Zaan.Splunął i wyszedł, Gender jednak zauważył, że był wyraźnie zdziwiony własnymi słowami, jakby to nie on sam wymówił je przed chwilą.* * *Poborca podatków, Sibelius, był człowiekiem pewnym siebie.Był człowiekiem, którego nikt nie lubił, ale którego bali się wszyscy.Nie urodził się szlachcicem i fakt ten sprawiał, że był szczególnie wyniosły w stosunku do tych, którym szacował powinności.Nie mógł brać dziesięcin od szlachty, za wysokie progi dla niego, zwykłego poborcy, ale też był szczególnie skrupulatny w obliczaniu płodności dworskich pól, dochodów, które przynosiły im wsie, datku karczemnego, gorzelnianego i myta, jeśli oczywiście jakiś dwór sprawował pieczę nad mostem czy groblą.Teraz, w zimie, Sibelius nie miał wiele roboty.Ot, obejść stajnie i chlewy, czy chłopi czegoś nie zachachmęcili, zerknąć na przędzalnie, jak leci, posłuchać co w karczmach, ilu gości, jak stoją gorzelnie, co u szewca, rymarza, kowala.Właśnie przyprzągł swoją starą klacz (przecież nie da karego na zmarnowanie zimą) do wozu, który budził strach wśród okolicznej ludności, żeby objechać kupców z pozdrowieniem i pytaniem: „co u nich?” (eee.co może być teraz, zimą?).Wrócił do domu po rejestr, sprawdził inakust i pióra, wyszedł znowu, a tu.Bogowie! Ani klaczy, ani wozu! Jak długo mógł być w domu? No przecież nie długo.Jeszcze ślady kół na śniegu widoczne.A to złodziej bezczelny! Jego, poborcę podatków, okraść? Niedoczekanie.Starawa żona, widząc minę męża, wolała skryć się w kuchni.Ale tym razem nie czekało ją bicie.Musiała jeno wysłuchać, że klacz nie była taka całkiem stara (właściwie była całkiem młoda, po chwili już źrebię nawet), uprząż dopiero co od kupca (od kiedy dwadzieścia lat to „dopiero co”, ale nie wchodźmy w szczegóły), a wóz sam kowal ocenił jako świetny i prawie jak nowy.Sibelius wie dobrze, że większość złodziei się łapie, bo długie są ramiona sprawiedliwości, ale w tym przypadku, z poręczenia samego Sibeliusa, ramiona te okażą się szczególnie długie, tak długie, że.że nie wymyślono jeszcze miary długości tych ramion.A poza tym, nie stryk czeka złodzieja, bo w jego przypadku zostanie sprowadzony sam mistrz umierania i dziesięć dni, na rynku, będzie złodzieja sprawiał, ku nauce i przestrodze dla innych.W te dziesięć dni to już nawet żona nie mogła uwierzyć, wiadomo wszak, że najlepszy mistrz ledwie trzy dni męczyć umie, a prowincjonalny może jeno dzień raptem, ale złość męża udzielała jej się po trosze, więc dalejże, jęła lżyć złodzieja, a nawet suponować, czy ich kilku nie było, wszak dom na uboczu, poza innymi zabudowaniami, na wzgórzu, łatwo jeden mógł patrzeć, zwyczaje domowników poznawać i innych napuścić.Tak na wzajemnym podniecaniu dzień upłynął i udali się małżonkowie na spoczynek, zemstę okrutną, czyli zawiadomienie samego rządcy okręgu, planując.Jakież było zdziwienie poborcy, kiedy następnego ranka z domu wychodząc, nie zobaczył swej własnej klaczy, wyczyszczonej, z uczesaną grzywą i ogonem, w nowej uprzęży i z naprawionym wozem stojącej.Czegoś takiego Sibelius nie spodziewał się nigdy.Uważnie oglądał uprząż, pasek po pasku, każdą sprzączkę, każdy węzeł.Wszystko nowe, pachnące olejem.Cały wóz, nowe osie, nowe siedzenie, nowa skrzynia, nasmołowane szczeliny, wymalowane deski.Bogowie.Tym razem żona nie kryła się w kuchni.— Złapali go? — krzyknęła radośnie, widząc twarz męża.— Nie.— Bogowie! Co zatem?Kazał jej wyjrzeć przez okno.— A to jeszcze nie wszystko — z zanadrza wyjął foliał jakiego używają gminni pisarze do przechowywania pism.— Patrz tutaj — rozprostował zmięte lekko pismo.— „Wielce szanowny Panie” — czytał na głos, akcentując szczególnie słowo „Panie”.— „Nie mogę niczym wyrazić mojej rozpaczy po tym, czego się dopuściłem.Nie ma niczego na świecie, co mogłoby wynagrodzić wielce szanownemu Panu.” — znowu szczególny akcent i spojrzenie na żonę — „.kłopot jaki przeze mnie sprawiony Wam został.Otóż, niczego nie mając na swe usprawiedliwienie, w kilku słowach pragnę nakreślić, co zaszło.Moja żona w połogu będąc, mrzeć zaczęła, a położnica rzekła, że już tylko w Bogach nadzieja.Tedy, człowiekiem czynu będąc, na rękach z domostwa żonę moją wyniosłem i do cyrulika bieżać chciałem.Nie wydoliłbym pewnie, aż tu nagle.Wasz, Wielce Szanowny Panie, wóz na podworcu widząc, pomyślałem, że los dobry go zsyła, zająłem i w te pędy do miasta żonę powiozłem.Urodziła szczęśliwie.Wtedy dopiero opamiętanie na mnie przyszło i zrozumiałem, czego się dopuściłem wobec Wielce Szanownego Pana.Proszę przebaczcie mi Panie.Wóz wyrychtowany zwracam, a za czas stracony, przyjmijcie zadośćuczynienie w formie trzech srebrnych i pięćdziesięciu biletów na loterię, co na najbliższym festynie ma być ciągniona.”— Bogowie! — przerwała mu żona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]