[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Carmody złożył lekko dłonie, jakby się modlił, i powiedział od-powiednio kościelnym szeptem:- Boże, Boże, jedźmy ich wreszcie odbić.- Dziękuję - powiedział Brady.- Jesteśmy wdzięczni.Wyruszamyza godzinę, zgoda?- Skoczę tylko do biura i zadzwonię do Edmonton - rzekł Wil-loughby.- No proszę! A myślałem, że naszym hasłem jest dyskrecja?- Jest i będzie.- Mogę wiedzieć, co to znaczy?- Nie.To niespodzianka.Wyjaśni się we Wroniej Łapie.Albo w jejbliskim sąsiedztwie.Nie odbierze mi pan chyba przyjemności sprawia-nia niespodzianek?Kiedy odrzutowiec oderwał się od ziemi, Brady spojrzał przez szero-kość przejścia między siedzeniami na Carmody'ego, który z wyłożone-go irchą skórzanego pokrowca wyjął dziwny metalowy przyrząd.Oka-zało się, że jest to mały teleskop umocowany na zakrzywionympółkolistym uchwycie przyśrubowanym do prostokątnego metalowegopudełka.- Co pan tam ma, panie Carmody?168 169- Proszę mi mówić John, panie Brady.Będę mniej skrępowany.Nas,policjantów, nazywają różnie, ale nigdy "panami".To? To jest celowniknoktowizyjny.A to są uchwyty zabezpieczające.Pasuje do karabinu.- Widzi pan przez niego w ciemności?- Trochę światła się przydaje.Ale rzadko bywa całkiem ciemno.- Widzi pan nieprzyjaciela, a on pana nie?- O to właśnie chodzi.Wprawdzie to brzydko i niesportowo, ale tymdraniom nie wolno popuścić, a zwłaszcza jeśli mierzą w żony i córki.Brady odwrócił się w stronę Willoughby'ego, który siedział przyoknie.- A jaką śmiercionośną broń ma pan? - zagadnął.- Oprócz służbowego rewolweru? Tylko ten drobiażdżek - odparłWilloughby.Sięgnął w dół i podniósł skórzaną torbę o wymiarachdwadzieścia pięć na czterdzieści centymetrów, zamykaną na suwak.- Ma dziwny kształt, jak na karabin - powiedział zaciekawionyBrady.- Składa się z dwóch skręcanych ze sobą części.- To chyba nie jest lekki karabin maszynowy?- Jest.- A nie ma pan przypadkiem granatów? - spytał Brady po krótkimmilczeniu.- Niestety, tylko kilka - wtrącił Carmody, wzruszając z dezaprobatąramionami.-Celowniki noktowizyjne, lekkie karabiny maszynowe, granaty- czy to aby zgodne z prawem?- Może i niezgodne - odparł wymijająco Carmody.- Ale niejestem pewien, czy akurat we Wroniej łapie.Musi pan o to spytać panaWilloughby'ego.Samolot, który wznosił się do tej pory, wyrównał lot.Brady skinie-niem głowy podziękował Mackenziemu za przyniesienie daiquiri.- Wyskość przelotowa, Donald? - spytał.- To niemożliwe, żebyś-my już ją osiągnęli.- Może taka wysokość nam wystarczy.Musisz o to spytać naszegoszefa policji - powiedział Mackenzie i skinął głową ku przodowisamolotu.Willoughby przesiadł się tymczasem na fotel drugiego pilotai wraz z Fergusonem studiowali mapę.- Widzę, że zajął się nawigacją.Minęło około pięciu minut, zanim Willoughby wstał i ruszył z po-wrotem, żeby siąść przy Bradym.- Ile jeszcze, panie Willoughby?- Siedemdziesiąt minut.- Siedemdziesiąt minut! Myślałem, że do Wroniej Łapy jest tylko stodwadzieścia kilometrów.- Proszę pamiętać, że zgłosiliśmy lot do Los Angeles.Nasz pierwszyetap prowadzi przez lotnisko w Calgary i jego radar.Dlatego lecimy napołudnie.I dlatego też lecimy nisko, żeby _ąć się kontroli radarowejw Forcie McMurray.Potem zataczamy koło na zachód i lecimy na północ.Po dziesięciu minutach obieramy kurs północno-wschodni.Będziemylecieć nisko.Nie ma obawy, że się z czymś zderzymy, wszędzie po drodzejest zupełnie płasko.- Willoughby rozłożył mapę.- Nawet GóryBrzozowe, te tutaj, niczym nam nie grożą.Ich najwyższy szczyt ma poniżejdziewięciuset metrów.Właściwie to tylko dział wodny, zlewisko rzek- strumienie z zachodnich stoków spływają na zachód i północny zachóddo rzek Brzozowej i Pokoju, a strunľenie po wschodniej stronie na wschódi południowy wschód, do rzeki Athabaska.- Gdzie jest jezioro Wronia Łapa?- Tu, po zachodniej stronie działu.- Nie wydrukowano jego nazwy.- Jest za małe.Tak samo jak Jeleni Róg, tu, po wschodniej stroniedziału.Tam właśnie lecimy.Jest to również jezioro, ale zawsze nazywa-no je po prostu Jelenim Rogiem.- Daleko jest od Jeleniego Rogu do Wroniej ł,apy?- Dziesięć kilometrów, może jedenaście.Mam nadzieję, że wystar-czająco daleko od stacji.Podejdziemy do Jeleniego Rogu nisko i wolno,z prędkością jak najbliższą prędkości przeciągania.Mało prawdopo-dobne, żeby nas z takiej odległości usłyszeli.Narobimy prawdziwegohałasu tylko w czasie lądowania.Taki szybki odrzutowiec może sięzatrzymać na stosunkowo krótkim odcinku lodu wyłącznie na ciąguwstecznym.A to jest dość hałaśliwe.Ale dział wodny, który oddzielajeziora, na pewno będzie dostateczną zaporą dla âźwięku.Bardziejobawiam się o helikopter.- Helikopter? - spytał ostrożnie Brady.- Tak.Wyleciał z Edmonton pół godziny temu.Zgodnie z planem,w godzinę po nas.- Przyrzekł mi pan.- I dotrzymuję przyrzeczenia.Nie będzie wojska, nie będzie policji,ani nawet jednej pukawki.Tylko trochę sprzętu arktycznego, z któregochcę skorzystać.Mają przylecieć tuż po zmierzchu.- Jak zdołają tu trafić bez radaru i świateł lądowania?- Damy im sygnał radiolatarnią.Helikopter będzie leciał jak posznurku.Martwi mnie tylko hałas, jakiego narobi przy lądowaniu.To170 171największy helikopter na świecie, a hałasuje odpowiednio do swoichrozmiarów.- Oczywiście - powiedział z lekkim niepokojem Brady - nasi"przyjaciele" z Wroniej Łapy mają własny helikopter.Czy aby niewskoczą w niego i nie przylecą sprawdzić, co się dzieje?- Mam nadzieję, że nie.Chcę, żeby stanęli przed sądem, co w przy-padku zabitych nie jest możliwe - powiedział posępnie Willoughby.- Gdyby przylecieli, musiałbym ich zestrzelić.- Całkiem słusznie - pochwalił go Brady, bynajnniej nie speszonytaką perspektywą.- A byłby pan w stanie to zrobić? - spytał.- Wieziemy tę broń tylko w jednym celu.- Ach tak! Pytałem Carmody'ego o pewną część jego ekwipunku;wspomniał mi, że ma celownik noktowizyjny.Myślałem, że chodziłoo strzelanie do ludzi.- Owszem, również.A czy Carmody nie wspomniał, że ma teżkarabin, który za pomocą przełącznika można przestawić z ognia poje-dynczego na automatyczn_ Takie połączenie - nocny celownik i soko-le oko - daje śmiercionośny wynik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]