[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cóż, świat nie jest sprawiedliwy.Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby dostać tyle lania, ile na mnie przypadło.Tylko czemu na mnie przypadła taka przeklęta, wielka część?— Nie powinnaś używać takich słów, Mary — rzekła z oburzeniem Una.— Obiecałaś mi, że nie będziesz więcej tak mówić.— A daj że mi spokój — odrzekła Mary.— Gdybyś wiedziała, jakich słów mogłabym użyć, nie robiłabyś tyle zamieszania wokół „przeklętego”.I dobrze wiesz, że od kiedy tu jestem, ani razu nie skłamałam.— Tak? A o tych duchach, które widziałaś na własne oczy? — zapytała Faith.Mary zarumieniła się.— To było co innego — powiedziała z wahaniem.— Przecież wiedziałam, że nigdy nie uwierzycie w te bajki i wcale nie chciałam, żebyście uwierzyli.Ale raz widziałam coś naprawdę niesamowitego.To było nocą, koło cmentarza za przystanią.Przechodziłam tamtędy i, daję wam słowo honoru, zobaczyłam coś dziwnego.Nie wiem, czy to był duch, czy stary siwek Sandy’ego Crawforda, ale przeraziłam się tak, że uciekając, mało nie zgubiłam butów.7.Rybia pogońRilla Blythe kroczyła dumnie główną „ulicą” Glen.Zmierzała w kierunku plebanii, z ogromną uwagą dźwigając mały koszyczek, pełen wczesnych truskawek, które Zuzanna hodowała z wielką troską w najbardziej słonecznym zakątku Złotego Brzegu.Zuzanna wbiła w małą główkę dziewczynki, że wolno jej oddać koszyczek tylko cioci Marcie albo samemu wielebnemu Janowi Meredithowi, a Rilla, zachwycona powagą misji, jaka została jej powierzona, zamierzała ją spełnić.Zuzanna ubrała ją prześlicznie — w wykrochmaloną, białą, haftowaną sukieneczkę, przewiązaną błękitną szarfą, i ozdobione paciorkami pantofelki.Jej długie, rude loki, pięknie dziś ułożone, lśniły w słońcu; Zuzanna pozwoliła jej nawet założyć najlepszy kapelusik — jako wyraz szacunku dla rodziny pastora.Całe to starannie dopracowane przedsięwzięcie było bardziej wyrazem upodobań Zuzanny niż gustu Ani, ale małe serduszko Rilli rozpływało się z zachwytu nad przepychem koronek, jedwabiu i kwiatów.Świadoma swego uroczystego wyglądu, Rilla dostojnie wspinała się po wzgórzu ku plebanii.Trudno powiedzieć, czy to ten uroczysty wygląd, czy paradny kapelusz, czy wszystko razem zirytowało Mary Vance, która właśnie huśtała się na furtce.Mary była już nieco rozdrażniona, bo właśnie ciocia Marta nie pozwoliła jej obierać ziemniaków i kazała wyjść z kuchni.— No pewnie! Znowu podasz na stół nie dogotowane ziemniaki, do połowy w łupinach.Ach, jak bardzo bym się cieszyła, gdybym mogła pójść na twój pogrzeb! — wrzasnęła Mary.Wychodząc z kuchni, trzasnęła drzwiami tak, że nawet ciocia Marta zdołała to usłyszeć, a zamyślony pastor Meredith w swoim gabinecie stwierdził, że te dziwne wibracje muszą oznaczać jakieś podziemne wstrząsy tektoniczne.Po czym wrócił do pracy nad swoim kazaniem.Mary zsunęła się z furtki i wyszła na spotkanie małej elegantki ze Złotego Brzegu.— Co tam masz? — zapytała, sięgając po koszyk.Rilla zaprotestowała.— Kosyk jest dla pastora Mereditha — zaszczebiotała dziecinnie.— Daj mi to.Zaniosę mu — powiedziała Mary.— Nie dam.Zuzanna kazała, żebym go nie oddawała nikomu, tylko pastorowi albo starszej pani — nie ustępowała Rilla.Mary spojrzała na nią surowo.— Wydaje ci się, że jesteś taka ważna, co, boś się wystroiła jak lala? Popatrz na mnie.Moja sukienka jest cała w strzępach, ale nic mnie to nie obchodzi! Wolę mieć podartą sukienkę, niż wyglądać jak malowana lala.Wracaj do domu i każ się wstawić do serwantki.Patrz, no patrz, patrz!I Mary odtańczyła przed przerażoną i zaskoczoną Rillą dziki taniec, wymachując podartą sukienczyną i wrzeszcząc: „Patrz, no patrz!”, aż w końcu biednej małej zakręciło się w głowie.Kiedy jednak Rilla spróbowała ruszyć w kierunku furtki, Mary skoczyła ku niej jak dzika kotka.— Dawaj ten koszyk — rozkazała z groźną miną.Jeszcze gdy była mała, opanowała do perfekcji sztukę robienia min.Umiała nadać swojej twarzy niesamowity, nieziemski wygląd, a jej dziwne, jasne oczy lśniły groźnie i przerażająco.— Nie dam kosyka — wyrzuciła z siebie Rilla, wystraszona, ale nieugięta.— Prosę, psepuść mnie, Mary Vance.Mary szybko rozejrzała się dookoła.Tuż obok furtki wisiał sznurek, na którym suszyło się pół tuzina wielkich dorszy.Kilka dni temu pastor Meredith dostał te ryby od jednego z parafian, być może zamiast składki, jaką ten człowiek powinien płacić na pensję pastora — czego nigdy nie czynił.Wielebny podziękował mu, po czym zupełnie zapomniał o rybach, które z pewnością wkrótce by się zepsuły, gdyby nie Mary.Dziewczynka oprawiła dorsze i powiesiła, by się suszyły.Teraz ich widok nasunął jej szatański pomysł.Podbiegła do sznurka i wybrała największą z ryb — potężnego, płaskiego dorsza, niemal tak dużego, jak ona sama.Z wrzaskiem skoczyła w kierunku Rilli, wymachując swą niesamowitą bronią.W tej samej chwili zniknęła cała odwaga Rilli.Myśl o tym, że mogłaby zostać wychłostana suszoną rybą, przeszła jej wszelkie wyobrażenia o świecie.Krzycząc przeraźliwie, wypuściła koszyk i rzuciła się do ucieczki.Dorodne truskawki, tak troskliwie wybierane przez Zuzannę z myślą o pastorze, potoczyły się wśród kurzu i piasku, w który wkrótce wdeptały je stopy ścigającej i ściganej.Mary zapomniała zupełnie o koszyku i jego zawartości.Myślała tylko o tym, z jaką przyjemnością da Rilli Blythe nauczkę na całe życie.Pokaże jej, co spotyka dziewczynki, które wynoszą się z powodu swych pięknych ubrań.Rilla zbiegła ze wzgórza i znalazła się na drodze.Strach dodał skrzydeł jej pulchnym nóżkom i udało się jej biec przed Mary, której śmiech przeszkadzał nieco w biegu, ale nie w wydawaniu walecznych okrzyków ani też w wymachiwaniu nad głową potężnym dorszem.Mknęły tak przez Glen, a przy oknach i furtkach zbierali się mieszkańcy wsi, przyglądając się niezwykłemu widowisku.Mary zrozumiała, że wywołała nie lada sensację i bardzo ją to cieszyło.Mała Rilla, która ze strachu niczego już nie widziała, poczuła, że nie zdoła biec ani chwili dłużej.Jeszcze moment, a ta okropna dziewczyna z suszoną rybą dostanie ją w swoje ręce.W sekundę później małe biedactwo potknęło się i upadło w kałużę błota na samym końcu drogi, dokładnie w tej samej chwili, w której panna Kornelia opuszczała sklep Cartera Flagga.Panna Kornelia jednym spojrzeniem oceniła sytuację.Również Mary, nie namyślając się wiele, zatrzymała się natychmiast i nim panna Kornelia zdążyła otworzyć usta, odwróciła się na pięcie i równie szybko pobiegła w drugą stronę.Panna Kornelia zacisnęła złowieszczo usta, ale od razu zdała sobie sprawę, że nie powinna nawet próbować jej zatrzymać.Podniosła więc biedną, zapłakaną, zabłoconą Rillę i zaprowadziła ją do domu.Mała była w rozpaczy.Jej piękna sukienka, kapelusz i pantofelki były zniszczone, ale najbardziej ucierpiała jej sześcioletnia duma.Zuzanna aż pobladła z oburzenia, słysząc opowieść panny Kornelii o niezwykłym wyczynie Mary Vance.— Och, co to za łotrzyca, co za mała łotrzyca! — powtarzała, zabierając Rillę, aby ją umyć i pocieszyć.— Aniu złociutka, uważam, że sprawy zaszły za daleko — stanowczo oznajmiła panna Kornelia.— Coś trzeba z tym zrobić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]