[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-.żeby mieć lepszy widok! A jak u was?- Niezłe zamieszanie, proszę pani! Ta kobieta z naprzeciwka.- Ames urwał w pół zdania.- Czy wasz telefon działa?- Nie! - krzyknęła Belinda.- Ani telefonu, ani prądu!Znów chwila milczenia.Potem, ledwie słyszalne poprzez słabnący szum deszczu, dobiegło ją ciche „cholera jasna”.Teraz włączył się inny głos; znała go, lecz nie mogła zrazu rozpoznać.- Belinda, to ty?- Tak! - rzuciła i odwróciła się do pozostałych z pytaniem w oczach.- To pan Jackson - podpowiedział Jim Reed ponad ramieniem Ralphiego.Chłopczykowi nie udało się jeszcze schronić śladem siostry w objęcia snu, lecz widać było, że stanie się to niebawem; kciuk już powoli wysuwał mu się z ust.- Byłem przy drzwiach wejściowych! - wołał Peter.- Ulica w dół jest pusta aż do skrzyżowania! Kompletnie pusta! Ani zbiegowiska, ani pół gapia choćby z Hiacyntowej czy z następnego kwartału Topolowej.Rozumiesz coś z tego?Belinda zastanawiała się, marszcząc brwi.Spojrzała po obecnych.Ujrzała jedynie zaskoczone spojrzenia i opuszczone głowy.Odwróciła się z powrotem do okna.- Nie! - zawołała.Peter się roześmiał.Ten dźwięk przejął ją drżeniem, podobnie jak przedtem niezborne mamrotanie Ralphiego.- To witaj w klubie, Bee! Ja też nic nie rozumiem!- A kto by miał przyjść się gapić? - wtrąciła drwiąco Kim Geller.- Kto o zdrowych zmysłach? Słysząc strzelaninę, wrzaski ludzi i w ogóle?Belinda nie potrafiła na to odpowiedzieć.Brzmiało logicznie, a jednak nie całkiem trzymało się kupy.ponieważ kiedy wybucha zamieszanie, ludzie nie zachowują się logicznie.Przybiegają i gapią się.Zwykle z odległości, którą uważają za bezpieczną, ale jednak.- Jesteś pewien, że poniżej skrzyżowania też nikogo nie ma? - zapytała.Tym razem przerwa trwała tak długo, że zamierzała już powtórzyć pytanie, gdy nagle pojawił się trzeci głos.Tym razem bez kłopotu rozpoznała Starego Doktora.- Nikt z nas nikogo nie widzi, ale z chodnika już się podniosła mgła! Póki się nie rozejdzie, nie mamy pewności!- Ale syren nie słychać! - to znów Peter.- A od północy nic do was nie dociera?- Nie! - odkrzyknęła.- To pewnie przez burzę!- Nie sądzę - powiedziała Cammie Reed.Mówiła za siebie i do siebie, nie do wszystkich.Gdyby nie to, że zlew umieszczono tak blisko „SPIŻARNI”, Belinda by jej nie usłyszała.- Nic podobnego, żadne tam przez burzę.- Wychodzę po żonę! - zawołał Peter Jackson.Podniosły się głosy protestu wobec tego pomysłu.Belinda nie rozróżniała słów, lecz podniecony ton mówił sam za siebie.Raptem pająk - ten, którego wzięła za zdechłego - czmychnął ze środka sieci i wspiął się po jedwabnym splocie do samej góry, znikając za okapem.Czyli nie zdechł - pomyślała Belinda.- Tylko się przyczaił.Teraz nagle pochyliła się nad nią do okna Kirsten Carver, trącając ją przy tym ramieniem tak mocno, że byłaby wpadła tyłkiem do zlewu, gdyby się nie złapała szafki nad głową.Słodyczek miała pergaminowe bladą twarz i oczy rozognione przerażeniem.- Nie wychodź! - wrzasnęła.- Wrócą i cię zastrzelą! Wrócą i nas wszystkich zastrzelą!Przez chwilę z drugiego domu nie było odpowiedzi, a potem odezwał się Collie Entragian, przepraszający i skołowany zarazem:- To na nic, proszę pani! Już poszedł!- Trzeba było go powstrzymać! - wrzasnęła Kirsten.Belinda objęła ją ramieniem i przeraziła się, gdyż poczuła, że tamta nie przestaje się trząść.Jakby miała za chwilę eksplodować.- Co z pana za policjant!- Już nim nie jest - rzekła Kim Geller, tonem a-czegoś-się-cholera-spodziewała.- Wywalili go z policji.Handlował kradzionymi samochodami.- Ja w to nie wierzę - podniosła głowę Susi.- A co dziewczynka w twoim wieku może wiedzieć na ten temat? - zapytała matka.Belinda miała już zeskoczyć ze zlewu, kiedy spostrzegła na trawniku za domem coś, co ją zmroziło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]