[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzałem jej prosto w oczy.Wytrzymała mój wzrok bez mrugnięcia powie-ką. Dobra odparłem, z trudem powstrzymując się od śmiechu.166Odeszła na chwilę, wróciła z buteleczką jakiegoś płynu i polała nim mojeplecy.Potem usiedliśmy i cierpliwie czekaliśmy na Artinę.Dzień był gorący i cholernie długi.Artina się spózniała i zaczynałem się nie-pokoić, czy aby nie ominęła Malty i nie popłynęła wprost do Albanii.Weszła doportu o drugiej trzydzieści i rzuciła kotwicę daleko od brzegu.Znów opuścili nawodę łódz, ale tym razem zasiadł w niej tylko szyper.Wheeler się nie pokazał.Zgasiłem papierosa. No to do dzieła. Zacisnąłem pasy mocujące butle z powie trzem. Tokawał drogi.Dasz radę tam dopłynąć?Rozprowadziła trochę wody po wnętrzu maski. Bez wysiłku-odpowiedziała. Trzymaj się blisko mnie.Nie popłyniemy do niej bezpośrednio.Zboczymynieco z kursu, opłyniemy rufę w odległości jakichś dwudziestu metrów i zajdzie-my ich z drugiej strony, kapujesz? Tam będzie ten portowy zbiornikowiec, to jestmam nadzieję, że będzie, więc uważaj jak cholera.Zwój liny przymocowałem do uda.Sprawdziłem, czy się dobrze trzymai wszedłem do wody.Wątpię, czy w basenie Wielkiego Portu Valletty widuje siępłetwonurków.I nie dlatego, że nie wolno w nim pływać, nie, proszę bardzo, mo-gą.Tyle tylko, że woda jest tu koszmar nie brudna i w każdej chwili grozi czło-wiekowi zgilotynowanie.Ruch w porcie jest duży, a rozdygotane śruby co i razprzemykające nad głową stanowią wielkie niebezpieczeństwo.Na zejście do wody wybrałem zaciszne miejsce, by nikt się nam zbytnio nieprzyglądał.Zanurzyliśmy się głęboko, na jakieś osiem metrów i dopiero wte-dy obraliśmy właściwy kurs.Wiedziałem, z jaką szybkością będę płynął, zna-łem dzielącą nas od celu odległość dlatego starannie odliczałem mijający czas.W tego rodzaju ćwiczeniach rzeczą niezwykle trudną jest płynąć prosto, utrzymaćwzględnie równy kurs.Od czasu do czasu oglądałem się do tyłu, by sprawdzić, coz Alison.Płynęła nieco z boku, z lewej, i nie traciła mnie z oczu.Kiedy wyszło mi, że dotarliśmy już do ustalonego przeze mnie punktu, da-łem Alison znak, by się zatrzymała i pływaliśmy chwilę w koło.Rozglądałem się.W górze usłyszałem wzmagający się hałas.Uniosłem głowę i ujrzałem cień pły-nącego nad nami statku.Jego śruby cięły z impetem wodę, tworząc silne prądy,które szarpały nami tam i z powrotem.Potem śruby zamarły i dobiegł nas głośny,głuchy odgłos.Portowy zbiornikowiec przycumował do burty jachtu Wheelera.Dałem znak Alison i ruszyliśmy nowym kursem.Zbliżaliśmy się coraz bar-dziej do celu i miałem nadzieję, że akurat teraz nikt nie wyjrzy przez burtę i niezauważy łańcuszka bąbelków wytryskujące-go spod powierzchni wody.Nadpły-waliśmy od strony zbiornikowca i wszyscy powinni znajdować się na przeciwnejburcie, bo tam odbywało się cumowanie i tam odbywać się będzie za chwilę tan-kowanie ropy i wody.Jeśli więc ktoś wychyli się za burtę od naszej strony, będzieto znaczyć, że na zbiornikowcu zatrudniają zbyt wielu robotników.167Gdy wpłynęliśmy pod barkę i jacht, ich cielska zasłoniły nam światło i zrobiłosię nieco ciemniej.Zatrzymaliśmy się na moment i wymacałem ręką kil Artiny.Pózniej, wciąż trzymając się kilu jak poręczy, ruszyliśmy w stronę rufy.Dotar-liśmy na miejsce i uchwyciłem się dłonią brązowego pląta śruby.Modliłem sięjednocześnie, żeby jakiś idiota z maszynowni nie trącił nagle nie tego guzika i nieuruchomił silników.Gdyby te trzy płaty zaczęły się raptem obracać, poszatkowa-łyby mnie jak mięso na mielony kotlet.Alison przepłynęła na prawą burtę, a ja szarpałem się chwilę z nylonową linąna moim udzie.Wreszcie ją odwiązałem i zacząłem starannie rozwijać.Zrubamiała ponad metr średnicy.Wał wchodził, oczywiście, w łożysko kadłubowe i byłw tym miejscu zabezpieczony grubymi sponami.Wetknąłem koniec liny międzysponę a łożysko i okręciłem dookoła wału.Potem zrobiłem pętlę, zarzuciłem ją napłat śruby i znów wróciłem do spony.Pociągnąłem, żeby sprawdzić, czy trzyma.Trzymało.Tyle na początek.Najgorsze, że ta diabelska lina ciągle się splątywała.Momentami czuliśmysię tak, jakbyśmy walczyli z jakimś morskim wężem, bo jej zwoje unosiły sięniebezpiecznie dokoła i w każdej chwili mogły nam spętać nogi, albo, co gorsza,owinąć się wokół szyi.Alison i ja musieliśmy wówczas do złudzenia przypominaćsłynną Grupę Laokoona.Ale w końcu nam się udało.Opletliśmy obie śruby tak pogmatwaną siecią, żegdy silniki ruszą i lina zacznie się napinać, rozpęta się tu istne piekło.Najpewniej myślałem, cała maszyneria nagle się zatrzyma, ale zawsze jest szansa, że wy-gnie się przy okazji wał napędowy, albo, jeszcze lepiej, jeden z tłoków przebijena wylot cylinder
[ Pobierz całość w formacie PDF ]