[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.)To było chyba więcej, niżby śmiał się spodziewać.Rozdział dwudziesty pierwszyMichael widział kilka razy, jak Żurawice trenują Biriego, rozmawiali jednak po kaskaryjsku, więc nie mógł dobrze zrozumieć, co się dzieje.Wznowiły też ćwiczenia z Michaelem i po upływie kilku dni, z nadejściem większych chłodów, Nare poświęciła wreszcie cały dzień na nauczenie go hyloki czyli czerpania-ciepła-ze-środka.Zaczynał dopiero pojmować, o co w tym chodzi, kiedy zostawiła go i przez cały tydzień wszystkie trzy koncentrowały się od świtu do zmierzchu na Birim.Pewnego szczególnie chłodnego poranka Michael wyszedł ze swego szałasu i pośrodku pagórka ujrzał Biriego z Żurawicami.Otaczały go kołem trzymając się za ręce, oczy miały zamknięte, a twarze zwrócone w górę, ku zimnemu, niebieskiemu niebu.Wokół nich leniwymi, powolnymi płatkami padał śnieg.Michael usiadł po turecku na ziemi przed drzwiami swojego szałasu.Grupka ta po prostu stała przez kilka godzin nic nie robiąc.Michael pisał wiersze na twardniejącej ziemi, zmazywał je i co chwila zerkał spod oka w tamtą stronę, żeby sprawdzić, czy coś się nie zmieniło.Usiłował przywołać z powrotem wrażenie wewnętrznego, oderwanego głosu, ale mu się to nie udawało.W końcu stojący między Żurawicami Biri osunął się na ziemię, a one cofając się rozerwały krąg i przykucnęły nad nim niczym drapieżne ptaszyska, z szeroko otwartymi oczyma i mocno zaciśniętymi ustami.Potem odeszły do swojej chaty zostawiając Biriego tam, gdzie leżał.Michael zbliżył się do niego, pochylił i dotknął dłonią jego czoła.Nic ci nie jest?- Odejdź - jęknął Biri mocno zaciskając powieki.- Chciałem tylko zapytać - powiedział Michael.Od strony chaty nadbiegała Spart wymachując rękami.- Odejdź! - zaskrzeczała.- Zostaw go! Wynoś się stąd!- Znaczy się, na zawsze? - spytał urażony uchylając się przed odpędzającymi go rękami.- Wróć o zmierzchu.- Spojrzała na Biriego, który nawet nie drgnął.Nic mu nie jest? - Jest.Idź już.Michael przeszedł przez strumień oglądając się przez ramię na zastygły w bezruchu żywy obraz, jaki tworzyli Spart i leżący na ziemi Sidh.Ruszył w kierunku Euterpe marszcząc brwi i kopiąc po drodze małe kamyki.Śnieg padał coraz gęściej tworząc na rosnących przy drodze krzakach i kępkach trawy poznaczone plamkami czapy.Idąc ćwiczył hylokę i czuł stopniowe rozprzestrzenianie się po całym ciele ciepła, którego źródłem była jama żołądkowa.Ile to już dni minęło, od kiedy trafił do Królestwa? To pytanie zachwiało jego koncentrację i od razu zrobiło mu się zimno.Stracił rachubę dni; może to już dwa miesiące, a może dwa i pół albo i trzy.Wszystko zlało się w trening, ucieczkę, rzucanie cieni, z przebłyskami przerażenia, uczucia Eleuth i myśli o Helenie.Nachmurzył się i skupił znowu na hyloce.Od razu poczuł nową falę ciepła unoszącą się do piersi i spływającą w dół ramionami.Uśmiechnął się i na próbę zakręcił rękoma młynka.Uczucie zimna gdzieś się rozwiało.Ujrzawszy zarysy Euterpe przyspieszył kroku.Twarz płonęła mu rumieńcem, a palce świerzbiały.Przypomniał mu się Biri leżący na ziemi i wyraźnie cierpiący, i bardzo był rad, że nie jest Sidhem.Czuł się odurzony ulgą, że jest Michaelem Perrinem.Był nawet rad z tego, że znajduje się w Królestwie, bo gdyby stał na śniegu gdzie indziej, nie byłoby mu tak ciepło; tak ciepło i przyjemnie.Przytupnął nogami i nie zauważył nikłej smużki dymu.Gdy zbliżał się do przedmieść Euterpe, tańczył już.Minął w pląsach pierwsze domy uśmiechając się do siebie i nucąc pod nosem.Nie zastanawiając się zbytnio nad tym, czemu jest tak szczęśliwy, skręcił w uliczkę, od której odchodziła alejka Heleny.Cienka warstewka lodu pokrywała kocie łby w ścieku pośrodku uliczki.Jego roztańczone nogi nie tyle kruszyły lód, co go roztapiały.Pozostawiały za sobą parujące ślady: Zerwał się do biegu i pokrzykując ochoczo skręcił w pełnym pędzie za róg,między dwie ślepe kamienne ściany.Ogarnięty ekstazą znalazł chyba znowu swój głos wewnętrzny i miał właśnie zamiar wyśpiewać jakiś poetycki tekst, kiedy znalazł się przed schodami.Zatrzymał się trochę speszony.W oczach Heleny pragnął uchodzić za poważnego człowieka.Jego stopy syczały w zetknięciu ze stopniami schodów.Stanął przed drzwiami Heleny i zastukał we framugę.Coś się paliło.Rozejrzał się zaintrygowany w nadziei, że to tylko czyjś przypalony posiłek, a nie dom.Swąd był coraz silniejszy.Podniósł rękę, żeby podrapać się po nosie.Dymił rękaw jego koszuli.Gapił się nań przez chwilę oniemiały z wrażenia.Ciepło promieniowało z jego skóry.Po krawędziach materiału pełzały płomyki, małe i przytłumione z początku, a potem zajął się cały rękaw.Złapał za koszulę, zerwał ją szybko z siebie i rzucił na ziemię.Uniosły się z niej kłęby siwego dymu.Padł na kolana, wyrwał z kieszeni książkę i wypuścił ją od razu z rąk, bo palce przepalały okładkę.Teraz w płomieniach stanęły spodnie.Zrzucił je z siebie wierzgając nogami i strzepując z nóg zwęglone i dymiące strzępy materiału.Oddychał głęboko i szybko.W ścianach korytarzyka odbijał się pomarańczowy blask, ale ubranie samo zgasło.Świerzbiało go całe ciało i ogarniała euforia pomieszana z zaskoczeniem i strachem.Znowu chciało mu się tańczyć, ale opamiętał się i postanowił dobrze się zastanowić.Nad czym? Nad czymś, co przeoczył.co wymknęło mu się spod kontroli.A to była.tak?Hyloka.Zapomniał przerwać czerpanie ciepła ze swego wnętrza.Potrząsnął głową w komicznym rozdrażnieniu i skoncentrował się na ośrodku ciepła wytłumiając je stopniowo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]