[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Smok uniósł głowę, gdy Bomanz przebiegał obok niego, i roześmiał się szyderczo.Nienawiść martwych rycerzy przytłaczała go.— Posadźmy go w kącie.Tokarze, amulet jest w chacie pod paleniskiem.Ten przeklęty Men fu! Omal go nie spalił.Chciałbym dostać w swoje ręce głupca, który go tu przysłał.Ten chciwy idiota nie interesował się niczym oprócz siebie.— Przynajmniej zabrał ze sobą Monitora — rzekła Glory.— Nieszczęśliwy wypadek.Po prostu pech — dodał Stancil.— Czas.Czas — powtarzał Tokar.— Ludzie Clete uderzają na koszary.— Więc wyjdź stąd.Glory, zrobisz coś, zamiast przyglądać się staremu człowiekowi? Muszę się tam dostać, zanim Tokar dotrze do Krainy Kurhanów.Najpotężniejsi muszą dowiedzieć się, co robimy.Bomanz minął kurhan Księżycowego Psa.Wyczuł w nim niepokój, więc czym prędzej pobiegł dalej.Tańczył wokół niego duch o zwieszonych ramionach i złej twarzy, który przeklął go po tysiąckroć.— Nie mam teraz na to czasu, Upiaszczony, ale masz rację.— Przekroczył stary rów obronny i minął swój wykop.W okolicy roiło się od obcych.Obcych Zmartwychwstałych.Skąd przyszli? Z kryjówek w Starym Lesie?Szybciej.Muszę iść szybciej — myślał.Ten głupi Stance gotów jest podążyć za mną.Pędził jak nocna mara, przenikając przez subiektywne wiecz­ne stopnie.Kometa świeciła wystarczająco jasno, by tworzyły się cienie.— Przeczytaj jeszcze raz instrukcję, żeby się upewnić — po­lecił Stance.— Czasowość nie jest krytyczna, dopóki wcześniej nic nie robisz.— Czy nie powinniśmy go związać? Tak na wszelki wy­padek.— Nie mamy czasu.Nie martw się o niego.Nie wróci, jeśli będzie za późno.— Denerwuje mnie.— Więc zarzuć na niego koc i chodź tu.I postaraj się nie podnosić głosu.Nie chcesz chyba obudzić matki.Bomanz widział już światła miasta.Dotarło do niego, że w tym stanie nie musi być zadyszanym, karłowatym starcem.Zmienił percepcję i jego szybkość wzrosła.Wkrótce natknął się na Tokara, który biegł z amuletem Upiaszczonego w kierun­ku Krainy Kurhanów.Bomanz porównał swą zastraszającą prędkość z ociężałym truchtem Tokara i stwierdził, że porusza się o wiele szybciej.Główna Kwatera płonęła, a w koszarach toczyła się zacięta walka.Atakującymi dowodzili pomocnicy Tokara.Kilku Strażników umknęło z pułapki i szukało ratunku w mieście.Bomanz dotarł wreszcie do swego sklepu.— Zaczynam — powiedział Stance do Glory, lecz Bo wlatywał już po schodach.— Dumni.Um muji dumni.— Bo­manz gwałtownie wpadł w swoje ciało.Zmusił swoje mięśnie do pracy i poderwał się z podłogi.Glory wrzasnęła.Bomanz rzucił nią o ścianę, rozbijając bezcenne antyki.Zwinął się jęcząc, kiedy ból starego ciała dotarł do jego świadomości.A niech to wszyscy diabli! Znowu odezwał się wrzód żołądka! Chwycił syna za gardło, uciszając go, zanim dokończył formułę.Stancil był młodszy i silniejszy.Kiedy wstał, Glory rzuciła się na Bomanza.Czarownik odepchnął ją i ostrzegł:— Niech nikt się nie rusza.Stancil potarł szyję i wychrypiał coś.— Nie sądzisz chyba, że się zawaham.No, spróbuj.Nie obchodzi mnie, kim jesteś.Nie uwolnisz tego paskudztwa.— Skąd wiedziałeś? — wychrypiał Stancil.— Dziwnie się zachowywałeś.Miałeś dziwnych przyjaciół.Miałem nadzieję, że się mylę, ale lubię ryzykować.Powinieneś o tym pamiętać.Stancil dobył noża.Jego oczy pociemniały.— Przykro mi, tato.Są rzeczy ważniejsze od ludzi.Bomanzowi pulsowało w skroniach.— Zachowuj się.Nie ma na to czasu.Muszę powstrzymać Tokara.Glory dobyła własnego noża i zakradła się bliżej.— Synu, moja cierpliwość jest na wyczerpaniu.Dziewczyna skoczyła.Bomanz wypowiedział słowa mocy.W tym momencie poleciała na łeb na szyję, uderzyła w stół i, nieludzko okaleczona, osunęła się na podłogę.Milczała jak zraniony kociak.Stancil przyklęknął na jedno kolano.— Przepraszam, Glory.Przepraszam.Bomanz zignorował własną emocjonalną agonię.W ostat­niej chwili chwycił naczynie z rtęcią, które stało na stole i wypowiedział słowa, które zmieniły jej powierzchnię w zwierciadło odległych zdarzeń.Tokar pokonał już dwie trzecie drogi do Krainy Kurhanów.— Zabiłeś ją — powiedział Stancil.— Zabiłeś ją.— Ostrzegałem cię, że to okrutne zajęcie.Założyłeś się i przegrałeś.Siadaj w kącie i zachowuj się.— Zabiłeś ją.Wyrzuty sumienia dopadły go, jeszcze zanim syn zmusił go do działania.Próbował złagodzić uderzenia, lecz topnienie kości było wszystkim lub niczym.Stancil upadł obok ukochanej.— Dlaczego zmusiłeś mnie do zrobienia tego — rozpaczał ojciec, padając przy nim na kolana.— Ty głupcze.Ty przeklęty głupcze! Wykorzystałeś mnie.Nie ufałeś mi wystarczająco, że sam chciałeś rozmówić się z czymś takim jak Pani? Nie wiem.Nie wiem.Co ja powiem Jasmine? Jak jej wyjaśnię? — Powiódł dokoła dzikim spojrzeniem jak cierpiące zwierzę.— Zabiję się.To wszystko, co mogę zrobić.Oszczędzić bólu Jasmine.Niech nie wie, czym był jej syn.Nie mogę.Muszę powstrzymać Tokara.Na ulicy toczyły się walki.Bomanz zignorował je i skon­centrował się na lustrze rtęci.Tokar stał na brzegu rowu obronnego i wpatrywał się w Krainę Kurhanów.Na jego twarzy malował się strach i niepewność.Wreszcie zebrał się na odwagę.Zacisnął dłoń na amulecie i przekroczył rów.Bomanz zaczął układać śmiercionośne zaklęcia.Nagle jakiś ruch przyciągnął jego spojrzenie.W drzwiach stała przerażona Snoopy.— Ach, dziecko.Dziecko, wyjdź stąd.— Boję się.Tam na dworze zabijają się.My tutaj też się zabijamy — pomyślał.Proszę, odejdź.— Idź poszukać Jasmine.W sklepie rozległ się głośny trzask.Mężczyźni przeklinali.Rozległ się szczęk stali.Bomanz usłyszał głos jednego z pomoc­ników Tokara.Mężczyzna już wcześniej został przydzielony do obrony domu.Strażnik wycofał się.Snoopy wybuchnęła płaczem.— Trzymaj się zdała od tego pokoju, dziecko.Idź na dół z Jasmine.— Boję się.— Ja też.I nie będę w stanie pomóc, jeśli będziesz deptać mi po piętach.Proszę, idź na dół.Zacisnęła zęby i zbiegła po schodach.Bomanz odetchnął.Mało brakowało.Gdyby zobaczyła Stance'a i Glory.Hałas wzmógł się.Bomanz słyszał głos Kaprala Zdrowie, wydającego rozkazy.Wrócił do naczynia z rtęcią.Tokar zniknął i czarownik nie mógł go zlokalizować.Ponownie przejrzał odcinek drogi między miastem a Krainą Kurhanów.Kilka Zmartwychwstałych biegło w stronę walczących.Naj­wyraźniej zamierzali pomóc swym sprzymierzeńcom.Inni ści­gali uciekających.Strażnicy nie mieli szans.Na schodach rozległy się kroki i znów Bomanz musiał przerwać przygotowania do ostatecznego starcia.W drzwiach stanął Zdrowie.Czarownik kazał mu wyjść, lecz Kapral nie był w nastroju do dyskusji.Dobył zakrwawionego miecza.Bomanz znów użył słowa mocy i kości mężczyzny stopiły się w ciągu paru sekund.Ten sam los spotkał podążających za nim żołnierzy.Próbował skupić się na zaklęciach.Tym razem natknął się na niefizyczną przeszkodę.Było to promieniowanie wzdłuż ścieżki, którą otworzył do krypty Pani.Tokar stał na Wielkim Kurhanie i nawiązał już kontakt z pogrzebaną w nim kreaturą.— Za późno — mruknął Bomanz.— Do diabła, za póź­no.— Mimo to wypowiedział zaklęcia.Miał nadzieję, że Tokar umrze, zanim zdoła uwolnić potwory [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl