[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pobiegł po białych płytach, by się wydostać z tunelu, mija-jąc ruchome schody, ponieważ pragnął czuć, jak poruszają się jego nogi, ramiona, płu-ca, czuć, jak gardło chrypnie od powietrza.Za nim płynął głos. Denham, Denham,Denham , syczał jak żmija pociąg.Pociąg zniknął w tunelu. Kto tam? Montag. Czego pan chce? Proszę mnie wpuścić. Nic przecież nie zrobiłem! Do cholery, jestem sam! Przysięga pan? Przysięgam!Frontowe drzwi otworzyły się powoli.Zerkał przez nie Faber.W świetle wyglądałbardzo staro i krucho i wydawał się bardzo przestraszony.Odnosiło się wrażenie, że ca-łymi latami nie wychodził z domu.On i biały tynk na ścianach wnętrza wyglądały pra-wie jednakowo.Miał blade usta, policzki, jego włosy były białe, a oczy spłowiały i by-ły bladoniebieskie.Potem ujrzał książkę pod ramieniem Montaga i nie wyglądał już takstaro ani tak krucho.Jego strach mijał stopniowo. Bardzo przepraszam.Człowiek musi być ostrożny.Wciąż patrzył na książkę pod pachą Montaga. Więc to prawda rzekł.53Montag wszedł do środka.Drzwi zatrzasnęły się. Proszę siadać. Faber cofnął się tyłem, jak by się bał, że książka mogłaby znik-nąć, gdyby odwrócił od niej oczy.Za nim znajdowały się otwarte drzwi do sypial-ni, a w tym pokoju na biurku leżały rozsypane części maszynerii i stalowe narzędzia.Montag zdołał tylko zerknąć w tamtą stronę, gdy Faber, widząc jego zainteresowanie,natychmiast się odwrócił i zatrzasnął drzwi, i stał tam trzymając klamkę drżącą dłonią.Jego spojrzenie wracało niepewnie do Montaga, który teraz usiadł kładąc książkę na ko-lanach. Ta książka.skąd ją pan wziął? Ukradłem.Faber po raz pierwszy podniósł oczy i spojrzał prosto w twarz Montaga. Jest pan dzielny rzekł. Nie powiedział Montag. Moja żona umiera.Moja przyjaciółka już nie żyje.Ktoś, kto mógłby być moim przyjacielem, został spalony dwadzieścia cztery godzinytemu.Pan jest jedynym człowiekiem, którego znam i który może mi pomóc.%7łeby zro-zumieć.%7łeby zrozumieć.Dłoń Fabera poruszyła się nerwowo na jego kolanach. Czy mogę? Przepraszam. Montag podał mu książkę. Tyle już lat.Nie jestem religijny.Tyle już lat. Faber przewracał stronice, za-trzymując się tu i ówdzie, by poczytać. Jest nadal tak dobra, jak zapamiętałem.Boże,jak oni to zmienili obecnie w naszych salonach.Chrystus jest teraz jednym z rodzin-ki.Często zastanawiam się, czy Bóg poznaje swego Syna w tym przebraniu? Jest terazmiętowym cukierkiem, całym z kryształowego cukru i sacharyny, jeśli nie robi zama-skowanych aluzji do pewnych produktów przemysłowych, które są absolutnie niezbęd-ne każdemu wierzącemu. Faber powąchał książkę. Wie pan, że książki pachną jakgałka muszkatołowa czy jakaś przyprawa z dalekich krajów? Lubiłem je wąchać, kiedybyłem chłopcem.Boże, niegdyś istniało mnóstwo pięknych książek, zanim je porzucili-śmy. Faber przewracał stronice. Panie Montag, patrzy pan na tchórza.Widziałemod bardzo dawna, ku czemu zmierzamy.Nie mówiłem nic.Jestem jednym z niewin-nych, który mógłby wypowiedzieć swoje zdanie, gdy nikt nie chciał słuchać winnego ,ale nic nie mówiłem i w ten sposób stałem się winnym.A kiedy wreszcie ułożyli stos,by palić książki, używając do tego strażaków, jęknąłem parę razy i poddałem się, ponie-waż nie było ludzi, którzy by wtedy wraz ze mną jęczeli czy krzyczeli.Teraz jest za póz-no. Faber zamknął Biblię. No.może mi pan powie, po co pan tu przyszedł? Nikt już nie słucha.Nie mogę mówić do ścian, ponieważ one wrzeszczą do mnie.Nie mogę mówić do mojej żony ona słucha ścian.Po prostu chcę, by ktoś posłuchał,co mam do powiedzenia.I może, jeśli będę mówił wystarczająco długo, potrafię sklecićjakąś myśl.I chcę, żeby mnie pan nauczył rozumieć to, co czytam.54Faber badał szczupłą, wygoloną, z błękitnym śladem zarostu twarz Montaga. W jaki sposób doznał pan takiego wstrząsu? spytał. Co wytrąciło pochod-nię z pana rąk? Nie wiem.Mamy wszystko, co nam potrzeba do szczęścia, ale nie jesteśmy szczę-śliwi.Czegoś nam brak.Rozejrzałem się dokoła.Jedyną rzeczą, o której z pewnościąwiedziałem, że jej nie ma, są książki, które palę od dziesięciu czy dwunastu lat.Więc po-myślałem, że książki mogłyby pomóc. Jest pan beznadziejnym romantykiem rzekł Faber. To mogłoby być zabaw-ne, gdyby nie było poważne.Nie książek panu potrzeba, tylko niektórych rzeczy, któreongiś były w książkach.Te same rzeczy mogłyby być również w naszych salonowychrodzinkach z dnia dzisiejszego.Tę samą obfitość szczegółów i prawdy życiowej możnaby dawać przez radia i telewizory, ale się tego nie robi.Nie, nie, to nie za książkami pantęskni! Niech pan szuka tam, gdzie się to da jeszcze znalezć, w starych płytach gramo-fonowych, starych filmach i u starych przyjaciół.Szukać tego trzeba w naturze i sobiesamym.Książki były kiedyś tylko jednym ze skarbczyków, gdzie gromadziliśmy mnó-stwo rzeczy, których baliśmy się zapomnieć.Nie było w nich w ogóle nic magicznego.Magia tkwiła jedynie w tym, co książki mówiły, jak zszywały razem skrawki wszech-świata w jedną szatę dla nas.Oczywiście, nie może pan tego wiedzieć, oczywiście, niemoże pan jeszcze rozumieć, co mam na myśli, kiedy to wszystko mówię.Intuicyjnie mapan rację i tylko to się liczy.Brakuje nam trzech czynników.Po pierwsze: wie pan, dlaczego książki jako takie są tak ważne? Ponieważ mają ja-kość.A co oznacza słowo jakość? Dla mnie oznacza tkankę.Ta książka ma pory.Marysy.Tę książkę można obserwować pod mikroskopem.W szkiełku ujrzy pan życie, pły-nące w nieskończonej obfitości.Im więcej porów, im więcej zanotowanych szczegółówżycia na cal kwadratowy znajdzie pan na arkuszu papieru, tym bardziej jest pan wy-kształcony.W każdym bądz razie taka jest moja definicja.Wymowne szczegóły.Zwieżeszczegóły.Dobrzy pisarze często chwytają życie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]