[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Weszła Hono z zatroskanym wyrazem twarzy, zerknęła na mnie, a zobaczywszy, że nie śpię, uśmiechnęła się.- Witamy ponownie w naszym towarzystwie.- Dzięki.- Zakasłałem.- Jak długo byłem nieprzytomny?- Kilka godzin.Gadałeś coś do siebie groźnym głosem przez cały ten czas, ale wydaje się, że w ogóle samonaprawa przebiega zupełnie prawidłowo.Uważam, że rano powinieneś już być całkiem sprawny.skoro udało ci się przeżyć do tej pory.- Przeżyję - zapewniłem ją.- Nie zamierzam leżeć na tym barłogu ani chwili dłużej niż jest to konieczne.Skinęła głową usatysfakcjonowana, po czym wskazała palcem na coś w moim pobliżu.Odwróciłem głowę i zobaczyłem Ching śpiącą twardo obok mnie i pochrapującą głośno przez sen.- To ona cię uratowała - powiedziała Hono.- Nie widziałam jeszcze, by ktoś się poruszał tak szybko, jeśli stawką nie było jego własne życie.Była przy tobie momentalnie, chwyciła cię za ramiona i trzymając je, wrzeszczała dopóty, dopóki nie znaleźliśmy się przy tobie.Zużyła bardzo wiele energii, ale to ona wyciągnęła twą głowę spod wody.Popatrzyłem na śpiącą twardo dziewczynę i poczułem, jak wzbiera we mnie fala uczucia.- A tak się starałem ją przekonać, by z nami nie szła.- Bardzo cię kocha.Sądzę, że oddałaby za ciebie życie.Szczerze mówiąc, jestem tego pewna.Masz coś bardzo rzadkiego, cennego i ważnego, Tari.Dbaj o to.Doceń to.Powinienem czuć się szczęśliwy, dumny i radosny.Dlaczego więc czułem się jak ostatni łajdak?To jest właśnie to, powiedziałem sobie, i tym razem nie żartowałem.Doszedłszy tak daleko, przebędziemy i resztę drogi, a potem wrócimy.Ale to już będzie wszystko.Przykro mi, dranie, moja robota na tym się zakończy.Koniec.Kiedy stąd odejdziemy, wrócimy do cytadeli, przyjmiemy na świat i wychowamy dzieci, i jeszcze więcej dzieci, i wykroimy kawał życia dla nas wszystkich.Pozwoliły mi odejść, bo mnie kochają.Ching poszła ze mną, bo też mnie kocha.A ja, to stare egoistyczne ja, czy dałem im w zamian coś poza odrobiną nasienia? Pierwszy raz w życiu przyjrzałem się samemu sobie - dokładnie i obiektywnie - i bardzo mi się nie spodobało to, co zobaczyłem.Musiało się wydarzyć aż coś takiego, żebym mógł uświadomić sobie swój egoizm, swoje samolubstwo i cały ten romans ze sobą samym.A przecież ja nie byłem kimś ponad miłością.Miłość była mi potrzebna.I one mi były potrzebne.Miłość, co teraz zrozumiałem, nie była czymś, co się wyłącznie otrzymywało, ale czymś, co się oddawało innym tą samą miarką.Przestałem być dla siebie najważniejszą osobą w życiu.Trzy inne osoby były ważniejsze i przysiągłem sobie, że nigdy o tym nie zapomnę.Po złożeniu tej cichej przysięgi, zapadłem wreszcie w zdrowy, choć nieco niespokojny sen.Następny ranek był brzydki.Nadciągnęły szare chmury wraz ze względnie cieplejszym powietrzem i ta pogoda zapowiadała śnieg.Hono nie była zachwycona tą perspektywą, podobnie jak cała reszta, ale miała bardzo pragmatyczny stosunek do zaistniałej sytuacji.- Mamy do wyboru dwie możliwości - oznajmiła, kiedy zebraliśmy się o świcie.- Albo przeczekać tu jeden dzień, albo przeć naprzód w kierunku góry.Co wy na to?Tyne, która zazwyczaj niewiele się odzywała, podjęła właściwie decyzję za nas wszystkich.- Nadchodzi nieprzyjemna pogoda, prawdopodobnie jakiś front.Wiadomo, że tutaj burze i zamiecie mogą trwać całe dni, a nawet tygodnie, jeśli tylko zaistnieją odpowiednie po temu warunki.Skoro tak, to nasze szansę wzrastają na stałym lądzie, na górze raczej niż tutaj, niezależnie od tego, jak okropnie to wszystko może wyglądać w tym momencie.- Wobec tego idziemy - oznajmiła Hono.- Czy ktoś myśli inaczej? - Rozejrzała się wokół, ale nikt się nie odezwał.Szczerze mówiąc, w tej chwili wszyscy chcieliśmy już mieć to za sobą.Nawet ci najpobożniejsi mruczeli dziś rano pod nosem, że święte miejsca powinny być nieco łatwiej dostępne.Jeśli zaś chodzi o moją osobę, to Ching wyczuła we mnie pewną zmianę.Sądzę, że udało mi sieją przekonać, iż nie jest to jakieś spontaniczne nawrócenie, ale autentycznie nowe podejście do zaistniałej sytuacji.Niemniej wszystkie moje myśli skupione teraz były na świętej górze.Trudna do osiągnięcia, owszem, i bardzo niebezpieczna; cóż za szczęśliwy traf, że w ogóle ktoś ją odkrył.Doskonałe miejsce na bazę obcych, być może nawet na całą ukrytą placówkę czy miasto.Wyruszyliśmy pod gęstniejącymi na niebie chmurami i wkrótce cali pokryci byliśmy kryształkami lodu, choć śnieg jeszcze nie zaczął padać.Ostatni odcinek był względnie łatwy w porównaniu z trudami dnia poprzedniego, jednakże gładź lodu oznaczała, że jest on bardzo cienki, a woda pod nim cieplejsza, i przez to marsz stał się o wiele bardziej ryzykowny.Zdążyło nadejść południe i zaczął padać śnieg, nim cokolwiek się wydarzyło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]