[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyglądał jak kot, którysiedzi przed brudną kałużą i zastanawia się, czy naprawdę warto ją przeskoczyć, aby dostaćsię do znajdującej się na drugim brzegu śmietany.- Ja.ee.- powiedział jąkając się.Wolff podał mu szklankę sherry.- Pan jest mądrym człowiekiem, prawda, panie Carvelli? I zna pan mnie już długo.Nigdy mnie pan za bardzo nie lubił, ale jedno pan z pewnością zrozumiał: że jestem jednym ztych ludzi, do których należy przyszłość.I że właśnie dlatego opłaca się zdobyć mojąprzyjazń.Carvelli ze ściśniętym gardłem upił łyk sherry.- Oczywiście zależy mi na pana przyjazni, panie Wolff.Tylko - darzę wielkąprzyjaznią także Felicję Lavergne i dlatego.- Pani Lavergne wróciła do Prus Wschodnich - przerwał Wolff - i nie wiadomo, czykiedykolwiek jeszcze przyjedzie do Monachium.W końcu jest mężatką i ma dwoje małychdzieci.- Ale.Oczy Wolffa zwęziły się.- A więc, niech pan posłucha, panie Carvelli.Chcę przejąć tę fabrykę, w całości i niebędę czekał na to całą wieczność.Felicja popełniła wielki błąd, że teraz wyjechała doInsterburga.Krótko przed wyjazdem podpisała w Berlinie i Monachium liczne umowydostawcze.To, co mam do powiedzenia panu - a miałem także innym, którzy już siedzieli natym stołku przed panem - brzmi następująco: niczego panu nie dostarczymy.Puścimy pana kantem.Co będzie oznaczało duże straty dla pana, sam pan o tym wie.-Wolff wstrzymał oddech i wypił swoją sherry jednym haustem - A pan nas oskarży.Toznaczy, pan będzie groził, że wniesie oskarżenie.- Pani Lavergne zdała się na to, że pan dotrzyma wszystkich terminów zobowiązań.-zauważył Carvelli - o ile wiem, pan jest odpowiedzialny za produkcję, a pani Lavergne zazawieranie umów i projekty.Projekty są, widziałem je.A więc.-.a więc to jest lekcja numer jeden dla Felicji Lavergne: nie wolno się na nikogozdawać.To jej umowy, a co się z tym wiąże - ja je zignoruję.- Wolff nalał sobie drugą sherry.- A jeśli chodzi o zaskarżenie.Odszkodowanie.Licząc pana i pozostałych, będzie to ładnasuma.Zaoferuję panu udziały Felicji na wypadek, gdyby pan zrezygnował z oskarżenia.Zarazpo tym sprzeda pan udziały mnie - i dostanie pan za to podwójną sumę, jaką przyznałby panuktórykolwiek niemiecki sąd w ramach odszkodowania.Carvelli zawahał się.- To nie przejdzie.Jeśli nie jest pan upoważniony do sprzedaży akcji nam, takatransakcja nie będzie zgodna z prawem.Pani Lavergne po powrocie wniesie oskarżenieprzeciwko panu.- Zastanowi się dobrze, zanim to zrobi.Bo ja oznajmię jej, że w takim wypadkubędzie się musiała liczyć z żądaniem odszkodowania z pana strony.A ważne jest tylko to, żew tej chwili wszystkie akcje mam ja.Zamierzam więc dokonać transakcji zamiennej.Ale tojest.wewnętrzna sprawa rodzinna.Carvelli czuł, że kręci mu się w głowie.Ta sprawa zupełnie nie przypadła mu dogustu.Z drugiej strony - Stadelgruber i Breitenmeister, jak dał do zrozumienia Wolff, byligotowi do przystąpienia do tej transakcji.A gdyby to zrobili.- Jakoś nie widać lepszych czasów - zauważył Wolff znużonym głosem - i dlatego niktnie rezygnuje z dobrego interesu.- A co będzie, jeśli pani Lavergne przyjedzie w najbliższych dniach?- To wtedy w realizacji umowy nastąpi zwłoka.I nie będziemy mogli jej szybkonadrobić, bo postanowiłem być porządnym pracodawcą i drastycznie zredukować liczbęroboczogodzin moich robotników.Carvelli podniósł się.- Myślę - powiedział - że będziemy partnerami.- Zostawił swoją szklankę i ruchemręki powstrzymał Wolffa, który chciał odprowadzić go do drzwi wyjściowych.Doskonaleorientował się w domu Lombardów na Prinzregentenstrafie, jeszcze za dawnych, dobrychczasów.Zamknął drzwi za sobą.Na zewnątrz, na chłodnej, ciemnej klatce schodowej oparł sięo ścianę i odetchnął głęboko.Wyciągnął chusteczkę z kieszeni i wytarł spocone czoło.Niezbyt dobrze czuł się we własnej skórze, właściwie - wręcz fatalnie.Ale, Boże, cóż miałrobić, czasy były ciężkie, tu Wolff miał rację.Carvelli drgnął przerażony, usłyszawszykroki.Była to Kat, która szła przez korytarz.- Oh.dzień dobry, panno.Lombard.- Carvelli za wszelką cenę postanowił nie daćsię wciągnąć w rozmowę.Skinął głową Kat i szybko poszedł po schodach w dół.Kat, którawychyliła się przez poręcz schodów i popatrzyła za nim nieco zdziwiona, poczuła tylko ciągpowietrza, płynącego przez otwarte drzwi wejściowe.Z namysłem uniosła brwi w górę.Dziśspotkała tutaj także Stadelgrubera i Breitenmeistra, a teraz ten Carvelli.Czyżby Wolff wezwałdo siebie cały monachijski świat mody? Kat miała przeczucie, że kryje się za tym cośniedobrego.Przez chwilę zastanawiała się, czy nie należało o tym zawiadomić ojca, aleszybko porzuciła tę myśl.Nie należało denerwować chorego Seweryna.Nie, jedyna osobato.Kat pobiegła szybko na dół.Telefon znajdował się w holu.Podczas kiedy czekała nazgłoszenie centrali, nasłuchiwała z niepokojem, czy z góry nie nadejdzie Wolff.W końcuzgłosiła się telefonistka.Kat mówiła przytłumionym głosem.- Proszę mnie połączyć z numerem abonenta w powiecie Insterburg w PrusachWschodnich - wymieniła szybko numer Skollnej.- Chwileczkę - odparł znudzony głos telefonistki.Kat czekała.Na górze panowałacałkowita cisza.Nerwowo przestąpiła z jednej nogi na drugą.W końcu usłyszała głostelefonistki:- Przykro mi, ale nie ma połączenia z podanym przez panią numerem.- To nie może być!- Jednak nie mogę otrzymać połączenia.Kat zdenerwowana odwiesiła słuchawkę.Nagłym, zdecydowanym ruchem wsadziłana głowę kapelusz i wzięła torebkę.W drzwiach trafiła na Nicole i Martina.- Idę do urzędu telegraficznego - wyjaśniła krótko.- Jeśli Wolff o mnie zapyta, niemacie pojęcia, dokąd poszłam.Co, Wolff już jest tu znowu? - spytała Nicola - Czekam na dzień, kiedy się całkiem donas wprowadzi.I tak zachowuje się już jak pan domu.- Weszła razem z Martinem do holu i wtym samym momencie zadzwonił telefon.Telefonistka łączyła z Berlinem.Dzwoniła Sara,aby oznajmić swoje przybycie nieco zaskoczonej Nicoli.Codzienne spacery Benjamina do grobu matki stały się szybko rodzajem rytualnejpielgrzymki, a Felicja w poczuciu obowiązku towarzyszyła mu co trzeci dzień.SusanneLavergne została pochowana na cmentarzu rodzinnym na końcu parku, a jej grób stanowił dlaBenjamina rodzaj osobistego ołtarza.Benjamin przynosił kwiaty, sprzątał opadłe liście itrawę, modlił się, płakał i klęczał całymi godzinami.Kiedy wracał, jego nieszczęśliwa twarz przypominała zmiażdżoną maskę.Zawsze miał pewną skłonność do melancholii, która terazpowoli, ale nieubłaganie przechodziła w depresję.Stracił jedyną osobę, która była dla niegoczymś w rodzaju tarczy ochronnej pomiędzy życiem a nim samym i czuł się teraz jak dziecko,które pozostawiono samo w pełnej zagrożenia ciemności.Felicji, która nic nie czuła do zmarłej teściowej, z trudem przychodziło okazywanieżałoby, tak jak tego od niej oczekiwano.Oczywiście nagła śmierć Susanne przeraziła ją.Alejednocześnie wiedziała, że starsza pani poszła wieczorem do łóżka i została tam znalezionarankiem następnego dnia - martwa.Właściwie nie było to nic nadzwyczajnego, zważywszy nazaawansowany wiek Susanne, a poza tym taki rodzaj śmierci - atak serca we śnie - należał,zdaniem Felicji, do nader łagodnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]