[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jennifer zajrzała do pokoju.Robiono Cheryl sztuczne oddychanie metodą usta-usta.- Rozmawiałyśmy.Nic jej nie dolegało.Tylko mówiła trochę jak pijana.Próbowała podnieść się z łóżka i upadła.A potem wszędzie było pełno krwi.Korytarzem nadbiegło kilku lekarzy - wśród nich doktor Stephenson - i zniknęło w pokoju Cheryl.Niebawem zjawił się jeszcze jeden, pchając coś, co wyglądało jak wózek anestezjologiczny.Marlene pomogła mu wprowadzić go do pokoju i Jennifer została sama.Zrobiło jej się słabo, więc oparła się o ścianę.Niejasno zdawała sobie sprawę, że z sąsiednich pokoi wyglądają pacjenci.Obok niej przebiegło dwóch sanitariuszy z wózkiem.W chwilę potem Jennifer po raz ostatni widziała Cheryl, którą ponownie zabierano do sali operacyjnej.Na kredowobiałej twarzy dziewczyna miała czarną maskę anestezjologiczną.Wokół niej, wykrzykując rozmaite polecenia, kłębiło się z dziesięć osób.- Dobrze się pani czuje? - spytała Marlene, która pojawiła się nagle tuż obok Jennifer.- Chyba tak - odparła.Jej głos brzmiał bezbarwnie, zupełnie jak głos Stephensona.- Co się stało Cheryl?- Jeszcze nie wiadomo.- Wszystko będzie dobrze - powiedziała Jennifer bardziej do siebie niż do Marlene.- Doktor Stephenson jest jednym z naszych najlepszych lekarzy - stwierdziła pielęgniarka.- Może pójdzie pani ze mną do świetlicy.Jest naprzeciwko pokoju pielęgniarek.Nie chcę, żeby pani tu sama siedziała.- W pokoju została moja torba.- Proszę poczekać, przyniosę ją.Marlene wróciła z torbą, po czym zaprowadziła Jennifer do świetlicy i zaproponowała jej coś do picia, ale dziewczyna podziękowała twierdząc, że czuje się świetnie.- Czy wiadomo, co zrobią z Cheryl? - spytała Jennifer, chociaż wcale nie była pewna, że chce usłyszeć odpowiedź.- To zależy od lekarzy - wyjaśniła Marlene.- Z pewnością wyjmą płód.A co dalej, nie wiem.- Czy to dziecko jest przyczyną krwotoku?- Tak, prawdopodobnie spowodowało stres i krwotok.Dlatego muszą je wyjąć.Marlene kazała Jennifer obiecać, że zawoła ją, gdyby czegoś potrzebowała, a sama wróciła do pracy.Jednak co kilka minut machała do niej ręką.Jennifer nigdy nie lubiła szpitali, a to, co się wydarzyło, jeszcze pogłębiło jej awersję.Zerknęła na zegarek.Było dwadzieścia po trzeciej.Minęła prawie godzina, nim znów pojawił się doktor Stephenson.Miał ściągniętą twarz i posklejane w kosmyki włosy.Jennifer zamarła ze strachu.- Zrobiliśmy, co było w naszej mocy - powiedział, siadając obok niej.- Czy ona.? - zaczęła Jennifer, czując się tak, jakby oglądała kiepski serial.Doktor Stephenson pokiwał głową.- Nie żyje.Nie udało się jej uratować.Cierpiała na rozsiane krzepnienie wewnątrznaczyniowe.Nie znamy jeszcze zbyt dobrze mechanizmu tego zjawiska, ale czasem ma ono związek z aborcją.Tu, w klinice, mieliśmy dotąd tylko jeden taki przypadek, ale wtedy na szczęście wszystko skończyło się dobrze.Jeśli jednak chodzi o Cheryl, to sytuację komplikował trudny do zatamowania krwotok.Obawiam się, że nawet gdybyśmy zdołali ją uratować, to i tak jej nerki straciłyby wydolność.Jennifer przytaknęła, choć absolutnie nic z tych wyjaśnień nie zrozumiała.Nie mogła uwierzyć w to, co się stało.- Czy zna pani jej rodzinę? - spytał Stephenson.- Nie.- O, to szkoda - zmartwił się lekarz.- Cheryl nie chciała podać żadnego adresu ani numeru telefonu.Trudno nam będzie odszukać jej krewnych.Nadeszły Marlene i Gale.Obie płakały.Jennifer była wstrząśnięta - nigdy nie słyszała, by pielęgniarki płakały z powodu śmierci pacjenta.- Wszystkich nas bardzo zasmuciło to wydarzenie - rzekł Stephenson.- To dramat, który przeżywa każdy lekarz: robi się wszystko, co w ludzkiej mocy, ale czasem to nie wystarcza.Śmierć takiej młodej, tętniącej życiem dziewczyny jak Cheryl, to prawdziwa tragedia.Tu, w Klinice Juliańskiej, takie niepowodzenia przeżywamy bardzo osobiście.Piętnaście minut później Jennifer opuściła klinikę tymi samymi drzwiami, którymi zaledwie kilka godzin wcześniej weszła razem z Cheryl.Jeszcze nie w pełni dotarło do niej to, że jej przyjaciółka nie żyje.Odwróciła się i spojrzała na lustrzaną fasadę szpitala.Mimo tragedii, której była świadkiem, wyniosła o nim dobrą opinię.Tu pacjenci byli rzeczywiście na pierwszym miejscu.Kiedy wracali z lunchu, wysiadając z windy za McGuirem, Adam na moment przystanął.Zaskakująco kosztowny wystrój dziewiętnastego piętra zrobił na nim duże wrażenie.Wszystko było tu tak luksusowe, że w porównaniu z tym wyposażenie piętra, na którym rezydował McGuire, wydawało się ledwie przeciętne.Przyspieszył kroku i zrównał się z McGuirem w chwili, gdy ten wchodził do najbardziej okazałego biura, jakie Adam kiedykolwiek widział.Jedna ze ścian była cała ze szkła.Za oknem rozpościerała się wspaniała zimowa panorama New Jersey.- Podoba się panu ten widok? - zapytał mężczyzna, którego Adam nie zauważył wchodząc.Chłopak się odwrócił.- Jestem Bill Shelley - przedstawił się gospodarz, wychodząc zza biurka.- Cieszę się, że pan do nas przyszedł.- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł Adam, zdziwiony, że Shelley jest taki młody.Spodziewał się, że dyrektor będzie mężczyzną co najmniej pięćdziesięcioletnim.Tymczasem Shelley nie wyglądał na więcej niż trzydziestkę.Dorównywał wzrostem Adamowi.Miał krótko obcięte, podgolone po bokach włosy i intensywnie niebieskie oczy.Był ubrany w białą koszulę z podwiniętymi rękawami, różowy krawat i jasnobrązowe spodnie.Shelley wskazał ręką za okno.- Te budynki w oddali to Newark.Nawet Newark wygląda dobrze z daleka.- Stojący z tyłu McGuire zakasłał.Patrząc przez okno, Adam uświadomił sobie, że widać stąd również dolny Manhattan.Przez chmury przebijały się gdzieniegdzie promienie słońca, wydobywając z cienia pojedyncze wieżowce Nowego Jorku.- Może coś do picia? - zaproponował Shelley, podchodząc do stolika ze srebrną zastawą.- Mamy kawę, herbatę i całe mnóstwo innych napojów.Wszyscy trzej usiedli.McGuire i Adam poprosili o kawę.Bill Shelley nalał sobie filiżankę herbaty.- McGuire nie zdążył mi zbyt wiele o panu opowiedzieć - rzekł Shelley, przyglądając się gościowi badawczo.Adam zaczął mówić, powtarzając w zasadzie to samo, co powiedział wcześniej McGuire’owi.Szefowie Arolenu wymienili spojrzenia.Bill nie miał wątpliwości, że ocena McGuire’a była słuszna.Profil osobowościowy, który nakazał sporządzić w czasie lunchu, utwierdził go w przekonaniu, że Adam jest znakomitym kandydatem na dyrektora.Wyszukanie odpowiednich ludzi było szczególnie ważne w sytuacji, gdy koncern rozwijał się tak gwałtownie.Shelleya martwiło jedynie to, że chłopak zechce kiedyś wrócić na studia, ale i temu można będzie jakoś zaradzić.- Pański stosunek do zawodu lekarza - powiedział odstawiając filiżankę, gdy Adam skończył - jest bardzo zbliżony do naszego stanowiska.My także jesteśmy świadomi faktu, że lekarze przestali się ostatnio liczyć ze względami społecznymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]